niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 8

Edward
Po niezbyt owocnej rozmowie telefonicznej z moją siostrą ruszyłem na południe z nadzieją, że złapię jeszcze trop Victorii. Nie byłem pewny, czy mi się to uda, bo ruda najprawdopodobniej ukradła jakiś samochód i ruszyła w siną dal. Oby tylko nie wróciła na północ…
Przypomniałem sobie o tym, co mówiła Alice. Bella pojechała na wakacje. Czy to oznacza, że pogodziła się z tym, iż ją zostawiłem? Pojechała na te wakacje w czyimś towarzystwie? Poznała kogoś? Może chodzi z jakimś chłopakiem? Może z Mike’m Newtonem? Wyobraziłem sobie ukochaną – śliczną i zarumienioną – trzymającą za rękę faceta pokroju tego idioty i zacisnąłem pięści. Ten wymyślony ( a może i nie…?) obrazek przeraźliwie mnie zabolał.
- Uch. Przestań – mruknąłem do siebie, zirytowany.  – Zajmij się lepiej tropieniem.

***
Jasper
(Alaska)

- Edward dzwonił – obwieściła Alice, kiedy wróciłem do naszego nowego domu z uczelni Cornell University, gdzie studiowałem filozofię. Alice nie chodziła ze mną na studia, gdyż zaangażowała się w odkrywaniu swojej przeszłości. Pomagałem jej ile mogłem, ale ona raczej wolała sama bawić się w poszukiwaniu informacji o swoim ludzkim życiu.
- I co mówił? – zapytałem z ciekawością. Nasz brat rzadko do nas dzwoni, no i zazwyczaj rozmawiał tylko z Alice. Unikał Esme i Carlisle’a, bo zawsze namawiali go do powrotu do domu. A on kategorycznie odmawiał, gdyż za wszelką cenę chciał dorwać Victorię, żeby Bella była bezpieczna.
Alice westchnęła. Była przygnębiona, ale wyczułem też w niej jakąś nadzieję.
- To co zwykle: pytał o to, co może planować Victoria. Jak na osobę, która czyta w myślach, to jest wyjątkowo marnym tropicielem. Ta babka ciągle mu zwiewa.
- Może ma jakiś dar? – zasugerowałem. – Zadziwiająco sprawnie ratuje swoją skórę.
Zastanowiła się nad tym.
- Tak, coś w tym jest – przyznała po krótkiej chwili. – Najdziwniejsze jest to, że nie widzę jej przyszłości.
- Cóż, spotkałaś ją tylko raz. Pewnie dlatego kiepsko z wizjami.
Nie wydawała się przekonana moją teorią.
- Nie wiem, Jazz. Nie podoba mi się ta wampirzyca. Ona knuje coś złego, wiem to.
- Hmm. Edward mówił coś jeszcze? Trzyma się jakoś?
Alice pokręciła głową z nagłą furią.
-  Ledwo – prychnęła. – Jest bardziej uparty, niż Bella. Popełnił głupstwo zostawiając ją samą. Bella sobie z tym nie radzi. Miłości nie da się tak po prostu… Zapomnieć. Co sobie myśli ten idiota?!
Spochmurniałem.
- To wszystko przeze mnie – szepnąłem. – Gdybym wtedy nie rzucił się na Bellę…
Oburzona Alice zatkała mi usta swoją delikatną, małą dłonią.
- Przestań, Jasper! – powiedziała z uczuciem. – Nic się jej nie stało. No, prawie nic… Ale to Edward postanowił ją opuścić, na dodatek wmawiając Bells, że jej nie kocha. To on zranił i ją, i siebie. Nie ty, tylko on!
Delikatnie odciągnąłem rękę ukochanej od mojej twarzy.
- Nie, skarbie – zaprzeczyłem smutno. – Ja to spowodowałem. Unieszczęśliwiłem ich.
- Gadasz głupoty. To była decyzja Edwarda.
- Edward nie podjąłby takiej decyzji, gdybym nie próbował zabić Belli…
- To był wypadek, Jazz! Ile razy mamy jeszcze o tym dyskutować?! – podniosła głos.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Ja wiedziałem swoje. Dałem ciała po całości. Poczułem krew, poniosło mnie… Straciłem nad sobą kontrolę. A Edward stwierdził, że łaknące posoki potwory nie są odpowiednim towarzystwem dla ludzkiej dziewczyny. Może i miał rację, ale przecież mógłby ją przemienić i byliby szczęśliwi!
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy.
- Sądzę, że on kiedyś się przełamie i wróci do Forks – mruknęła Alice.
Ożywiłem się.
- Sądzisz, czy wiesz?
- Sądzę. Jeszcze tego nie planuje, ale jest za bardzo nieszczęśliwy, żeby trzymać się od niej z dala przez resztę życia.
- Kto go tam wie - zauważyłem. - Ma silną wolę.
Alice zwątpiła w siebie.
- Obyś nie miał racji, Jazz. Cała rodzina cierpi na ich nieszczęściu. Wszystkim nam ich brakuje. Nawet Rosalie.

***
Bella

Z nudów rysowałam sobie jakiegoś elfa (nie wiem co mnie naszło), gdy nagle do mojego pokoju wparowała Carmen z paroma podejrzanie wypełnionymi torbami.
- Hej, Bello! – zaszczebiotała. – Przyniosłam ci nowe ciuszki! – Potrząsnęła swoimi torbami.
Jęknęłam. Ciuszki? Znałam kiedyś chochlikowatą osóbkę, która miała szajbę na punkcie mody…
Carmen posmutniała i rzuciła torby pod ścianę, po czym niemrawo przysiadła koło mnie.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, cieszę! – zapewniłam ją gorączkowo. – Wiesz, ja tylko nie przejawiam szczególnego zainteresowania tym, w co ubieram.
- Cóż, w takim razie dobrze, że ja kupowałam ci ubrania, a nie ty. W tym miejscu nie możesz paradować w jakiś szmatach.
- Yhm – mruknęłam ponuro. Przypomniałam sobie nagle, że nadal nie powiedziałam Wielkiej Trójcy, czy chcę być  w straży…
- Coś się stało? – Carmen zmarszczyła czoło. Zauważyła, że odbiegłam gdzieś myślami.
Zawahałam się.
- Carmen… Ja… Myślisz, że powinnam przystać na propozycję Ara?
- Och – zatkało ją. – Nie wiem. To musi być tylko i wyłącznie twoja decyzja. Wiele wampirów uważa, że najwyższym zaszczytem jest zostać członkiem Volturich. Ba, nie spotkałam jeszcze takiego, który by tak nie sądził! Ale nie wszyscy się do tego nadają, albo mają w życiu inne rzeczy do roboty – zamilkła na chwilę. – W twoim przypadku chyba bym tu została. Wrócić do domu przecież nie możesz. Nie jesteś człowiekiem, tylko istotą, która poluje na ludzi.
Skrzywiłam się.
- Ja poluję na zwierzęta… Ale wiem, o co ci chodzi. Masz rację – nie mam się gdzie podziać… - stwierdziłam ze smutkiem.
Carmen poklepała mnie po plecach.
- Hej, zawsze możesz pojechać ze mną i Eleazarem do moich przyjaciółek z Alaski. Mieszkają w pobliżu Denali i są też wegetariankami.
- Denalki…? - szepnęłam. Cullenowie też się z nimi przyjaźnili. Od czasu do czasu o nich słyszałam. Wiedziałam, że nazywają się Tanya, Kate i Irina. I że są siostrami.
- Wspominałam o nich, pamiętasz? Mieszkałam z nimi parę lat.
- Tak – rzekłam wolno. - Pamiętam.
Carmen przekrzywiła głowę. Jej wzrok przeszywał mnie na wskroś.
- Wiesz o nich więcej, niż sądzę – stwierdziła trafnie. – Poznałaś je osobiście, czy Cullenowie ci o nich opowiadali? – zapytała sucho.
Zesztywniałam.
- To drugie.
Moja towarzyszka warknęła cicho.
- Co oni ci zrobili? Kiedy ich wspominasz masz taki specyficzny wyraz twarzy… Jakbyś cierpiała niewyobrażalne katusze. Bello, co narobili Cullenowie?
Wbiłam wzrok w mój rysunek.
- Bello? – odezwała się błagalnym tonem Carmen.
- Kocham jednego z nich… - wyszeptałam w końcu. – Wydawało mi się, że on mnie też, ale jednak się myliłam. Pewnego dnia zabrał mnie na spacer do lasu i powiedział, że wszyscy wyjeżdżają… I że m-mnie nie chce… I… T-tyle ich w-widziałam.
Carmen przytuliła mnie bez słowa. Oparłam głowę o jej ramię.
- Cii. Nie płacz – powiedziała nagle.
Uświadomiłam sobie, że mam dziwnie suche oczy – jakby chciały ronić łzy, ale nie mogły.
- Czy chodzi ci o tego rudego? - Upewniła się. - O Edwarda?
Skuliłam się na dźwięki imienia ukochanego.
- Tak…
Pogłaskała mnie po plecach.
- Przepraszam. Już nie będę o nich wspominać – obiecała.
***
Biblioteka była ogromna. Już wcześniej byłam tu z Carmen kiedy mnie oprowadzała po zamku, ale tym razem przyjrzałam się dokładniej temu wielkiemu pomieszczeniu.
Aro Volturi oraz jego brat Marek siedzieli na przeciwległych fotelach, pogrążeni w lekturach. Kajusz przechadzał się wte i we wte po bibliotece, szukając czegoś swym kiepskim wzrokiem. To znaczy, tak mi się wydaje, że kiepskim... Członkowie rodziny królewskiej mają takie dziwne zamglone oczy... Brr.
- Dzień dobry - powiedziałam ostrożnie.
- Witaj, Bello - powitał mnie Aro. Kajusz zerknął w moją stronę z pokerową miną, zaś Marek nie zwrócił na mnie uwagi. - Cóż cię do nas sprowadza? - uśmiechnął się serdecznie.
Przegryzłam dolną wargę, po czym wyprostowałam się.
- Chcę zostać jednym ze strażników - obwieściłam.
Tak, zastanawiałam się nad opcją wyjazdu z Carmen do Denalek, ale... Co by było, jakby Cullenowie nas tam odwiedzili...? Owszem, największym moim pragnieniem było spotkanie Edwarda, lecz jednocześnie bałam się tego... Prześladowały mnie ciągle jego zimne złote oczy oraz beznamiętny ton, kiedy mówił mi, że mnie już nie chce i że nie jestem dla niego odpowiednią kobietą.
Dlatego postanowiłam zostać w Volterze.
Arowi rozbrysły zamglone oczy. Sędziwy mężczyzna odłożył opasłe tomisko na stolik i, klasnąwszy w dłonie, wstał z gracją z fotela.
- Toż to cudownie! Słyszałeś, Kajuszu? Bella zostanie z nami! - trimfował.
Kajusz westchnął.
- Tak, też się cieszę. Witaj w naszych szeregach, Bello - mruknął bez przekonania.
- Wspaniale, doprawdy wspaniale! - rozpływał się Aro. - Felix, Santiago i Steven będą ci dawać nauki walki. Muszę tylko znaleźć kogoś, kto będzie cię uczył kontroli nad swoim darem.
Steven? To ten co mnie zaczepiał wczoraj przed moim pokojem? Ten, co bezczelnie zwrócił się do mnie ,,Hej, mała''?! O, matko! To ja już wolę chyba tego gbura, Felixa! I Santiaga, kimkolwiek on jest...
Kajusz uśmiechnął się zgryźliwie.
- Może Alec? - zaproponował niewinnie.
O nie. Nie! Carmen mówiła, że jego dar jest straszny... Co jeśli będzie chciał go na mnie wykorzystać?
Aro spojrzał na niego z niezdecydowaniem.
- Nie, Alec nie. Ani Jane. Może Corin? Pomyślimy nad tym. W każdym razie, od jutra zaczniesz uczyć się walczyć.
- Tak, panie. To... Ja już pójdę.
- Dobrze. Miłego wieczoru, Bello.
- Wzajemnie - powiedziałam i wymknęłam się z biblioteki. Dziwnie się czułam w towarzystwie najbardziej wpływowych wampirów na świecie.
Z biblioteki popędziłam prosto do pokoju Carmen i Eleazara (chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o Felixie, Santiago i Corinie), ale nie wyczułam w nim ich obecności.
- Nie ma ich - zawołał męski głos z końca korytarza, potwierdzając moje obawy. Odwróciłam się, by spojrzeć na faceta, który się do mnie odezwał. Był to ten sam osobnik, który wczoraj zaczepił mnie, gdy wchodziłam do swojego pokoju.
- Hm. A wiesz może, gdzie poszli? - zapytałam Stevena.
Wampir uśmiechnął się niczym amant i podszedł do mnie pewnym siebie krokiem. W tym czasie przyjrzałam mu sie dokładniej. ,,Wampirski Romeo'' miał kruczoczarne, niezbyt długie włosy, duże oczy, zgrabny nos, wyraźne zarysowane kości policzkowe i perfekcyjnie wyrzeźbione ciało. Z wyglądu przypominał mi troszeczkę Jacoba. Ogólnie Steven był naprawdę nieziemsko przystojny (już jako człowiek musiał przyciągać oko), ale ja wolałam mężczyzn o miedzianych włosach i kajmakowych oczach...
- Niestety nie, bella donna.
Czekałam, aż się zarumienię. Ale zaraz, przecież jestem wampirzycą!
- Szkoda. To cześć - pożegnałam się, zadowolona, że moja twarz nie zdradza mych uczuć w takim stopniu, jak kiedyś.
Steven'owi zrzedła mina. Nic sobie z tego nie robiąc, odwróciłam się i poszłam w kierunku pokoju Lucasa.
- Hej! Czekaj mała!
Zazgrzytałam zębami i spojrzałam na niego z irytacją.
- Słuchaj, Steven - warknęłam - tak gadać, to sobie możesz do kogoś innego. Ja nie jestem żadną ,,małą''. Wypraszam sobie takie zwracanie się do mnie.
Mężczyznę zamurowało. Przez chwilę wyglądał na obrażonego, ale zaraz potem uśmiechnął się przepraszająco i powoli się do mnie zbliżył.
- Wybacz. Po prostu nie jestem pewien, jak się nazywasz...
Westchnęłam.
- Bella Swan.
Wyszczerzył się, po czym niespodziewanie ujął moją dłoń i ucałował ją.
- Bardzo mi miło. Masz prześliczne imię - w pełni oddaje piękno i urok twojej osoby. Ja nazywam się Steven Toledo.
Uniosłam brew i wyszarpnęłam rękę z jego uścisku.
- Toledo? Jak to Hiszpańskie miasto?
Roześmiał się.
- Taki zbieg okoliczności... Moja matka pochodziła z Hiszpani, zaś ojciec był Amerykaninem.
Pokiwałam głową.
- Cóż... Miło się gawędziło, ale muszę już iść.
Dziwnie się czułam w towarzystwie tego wampira. Trochę mnie peszył i lekko denerwował zarazem.
- Och. A może zechciałabyś obejrzeć ze mną jakiś film? Mam ogromny telewizor i mnóstwo DVD.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Obiecałam komuś, że do niego wpadnę - skłamałam.
- Jaka szkoda - westchnął. - Ale gdybyś chciała, to moje zaproszenie zawsze będzie aktualne. Do zobaczenia, Bello.
- Do zobaczenia - mruknęłam i udałam się do Lucasa.
Steven na szczęście poszedł w drugą stronę.
Zapukałam cichutko do pokoju mojego nowego przyjaciela.
- Wejdź - usłyszałam, więc nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Lucas z słuchawkami na uszach półleżał na wąskim łóżku. Na kolanach miał laptopa.
- Cześć - przywitałam się nieśmiało. Blondyn ściągnął słuchawki i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Cześć, cześć. Fajnie, że przyszłaś - powiedział z entuzjazmem, po czym zamknął laptopa i odłożył go na stół. W tym czasie podeszłam do niego i przysiadłam na brzegu łóżka. Lucas poszedł za moim przykładem.
- Przyjęłam propozycję Ara - wypaliłam.
Lucas uniósł brwi do góry i wybuszył oczy.
- Serio? Więc zostajesz tutaj?
- Na to wygląda.
Uśmiechnął sie od ucha do ucha.
- Rewelka! Czyli już jesteś jedną z nas? Jedną z Volturich?
Odwzajemniłam uśmiech.
- Chyba tak.
W porywie radości otoczył mnie ramionami i wyściskał tak mocno, że zaczynałam obawiać się o swoje żebra. Roześmiałam się. Jego szczęście mi się udzieliło.
- Nie uduś mnie - zażartowałam. Lucas odsunął się.
- Sorka. Po prostu... Bardzo się cieszę, że tu zostajesz - wyznał nieśmiało.
- Miło mi - rzekłam, po czym zmieniłam temat. - Słuchaj... Aro powiedział, że będę musiała nauczyć się walczyć. No i kontrolować... - zawahałam się - Kontrolować swój dar. Ma mi wyznaczyć nauczycieli...
Lucas wydał z siebie znużone westchnięcie.
- Co, pewnie Felix będzie cię uczył walczyć? - mruknął.
- I jakiś tam Santiago.
- Nic dziwnego - skrzywił się. -  To spece od walki wręcz. Felix lubi poflirtować i się powygłupiać, a Santiago jest od niego trochę starszy i poważniejszy. Obyś miała więcej lekcji właśnie z nim.
Pokiwałam głową.
- A kto to jest Corin?
Lucas prychnął.
- Corin? Corin to trochę wyrośnięty dzieciak. Potrafi przekazywać innym swoje myśli. Może na przykład pokazać ci jakiś obraz, albo piosenkę. To trochę rozpraszające, ale można to zignorować. Corin jednak lubi czasem pognębić ludzi znienawidzoną piosenką, albo czymś takim.
Wydęłam usta.
- Hm. Aro powiedział, że chyba Corin będzie mnie uczyć kontroli nad moją tarczą.
- Ciekawe, jak Corin sprawdzi się w tej roli. Sądzę, że Aro przydzieli ci też Eleazara, żeby kontrolował wasze lekcje. Pewnie chce się dowiedzieć o twoich umiejętnościach jak najwięcej.
- Pewnie tak - mruknęłam.

 ***

Taaaadaaaam! I jak mi poszło? Czekam na komcie ^^
Diablico, Twoja kolej! 3:D Powodzenia, kochana!
Ps. Zapraszam wszystkich na inna-bellaswan.bloog.pl  XD Dodałam właśnie rozdział 62 :P
Buziaki wszystkim!
Pa pa!

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 7

BPov
Razem z Carmen chodziłyśmy korytarzami pałacu Volturich. Moja towarzyszka z ożywieniem opowiadała o każdym, kto tu mieszkał-a było ich bardzo dużo. Teraz, kiedy już nie groziła mi śmierć z rąk czerwonookich, mogłam w pełni oddać się słuchaniu opowieści wampirzycy, jak i również podziwianiem wnętrza tej budowli. Wcześniej byłam zbyt zajęta panikowaniem.
Korytarze były szerokie i wysokie. Podłoga pokryta była krwistoczerwoną wykładziną, beżowe ściany, na których wisiały różnorodne obrazy. Większość z nich przedstawiały Ara i dwóch pozostałych władców. Hol był dobrze oświetlony, co było zasługą kryształowych żyrandoli, które zwisały z sufitu. Wyglądały na bardzo cenne i mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, skąd Volturi mieli tyle pieniędzy. Potrząsnęłam głową. Chyba jednak nie chcę wiedzieć.
W czasie podróży po zamku spotkałyśmy z Carmen wiele wampirów, z czego prawie każdy już wiedział o tym, co zrobiłam z Jane. Plotki rozniosły się tu niemal tak szybko, jak w mojej szkole.
Myśl o moim liceum, o znajomych, którzy tam byli i ogólnie o całym Forks, sprawiła, że na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. Jak oni zareagują na wieść o tym, że zginęłam? Czy już wiedzą? Angela, Mike, Ben, Jessica i cała reszta, z którymi miałam bliższy kontakt... A sfora? Kiedy dowiedzą się, że jestem teraz... wampirzycą-znienawidzą mnie? To bardzo prawdopodobne. Charlie-biedny ojciec. Co on beze mnie zrobi? Kto go będzie wspierał? O Reneé nie martwię się tak bardzo, ma Phila, a Charlie nie ma nikogo...
***
Całe to zwiedzanie zajęło kilka dobrych godzin. Wydawało mi się, że Carmen była w swoim żywiole-była niezwykle podekscytowana tym, że może opowiedzieć te wszystkie rzeczy dotyczące Volterry i jej mieszkańców. Udzieliła mi się jej ekscytacja i przez ten czas nie myślałam o żadnych problemach.
-No więc, to byłby koniec naszej wycieczki.
Stałyśmy na korytarzu pod moim pokojem. Moja nowa znajoma musiała mnie opuścić, ponoć Aro wzywa ją do siebie.
-Hej, mała!-Krzyknął do mnie jakiś wampir, obrzucając mnie pełnym uznania wzrokiem.-Nie poznaliśmy się jeszcze, a to potworne niedopatrzenie z mojej strony.
Carmen wywróciła oczami.
-Podrywa cię wlaśnie nasz wampirski Romeo, Steven. Jak widać, namierzył wlaśnie swoją Julię.-dźgnęła mnie łokciem, śmiejąc się.
Weszłam do swojego pokoju, mamrocząc pod nosem na temat zbyt pewnych siebie wampirów.

EPov
(Meksyk)
Słońce już dawno zniknęło na zachodzie. Małe, różnokolorowe światełka świadczyły o tym, że w tym meksykańskim miasteczku nie śpią jeszcze ludzie. Wystarczyło spojrzeć w okna jakiegoś bloku, by sklasyfikować dwie grupy. Ta pierwsza; szczęśliwcy mający swoje rodziny, ukochane osoby tuż obok. Inni byli skazani na samotność, a w ich umysłach panował smutek.

Westchnąłem. Od paru miesięcy należałem do tej drugiej grupy. Z własnej woli. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Ba! Z godziny na godzinę. Nie było sekundy, w której nie myślałbym o Niej. Czy otrząsnęła się z bólu, jaki jej zadałem? Czy sobie radzi? Czy jest szczęśliwa? Czy... Czy ma kogoś innego?
Zacisnąłem zęby. Czułem zazdrość, której nie powinienem czuć. Przecież Tego wlaśnie chciałem, chcę! Pragnę, aby Bella była szczęśliwa i bezpieczna. A w towarzystwie wampira nie jest to możliwe. Dlatego musiałem odejść. Ale bez niej nic nie miało sensu. Tak ciężko mi było z dala od ukochanej...
Póki co jakoś wytrzymywałem, ale czułem, że niedługo się przełamię i pojadę do Forks. Tak tylko... Żeby ją zobaczyć. Żeby przekonać się, że jest szczęśliwa beze mnie.
Moje samopoczucie pogarszał fakt, że zgubiłem trop Victorii. Ścigałem ją aż do Meksyku, bo wiedziałem, iż ona będzie próbowała się zemścić za Jamesa. Jeszcze przed tymi nieszczęsnymi urodzinami Belli, Alice przewidziała, że Victoria może zrobić krzywdę mojej ukochanej.
Musiałem jej to udaremnić. To był mój obowiązek. Wziąłem głębszy oddech i wyjąłem telefon z kieszeni. Wybrałem numer i nacisnąłem "połącz".
-Nareszcie! Nie możesz odzywać się częściej!?-naskoczyła na mnie Alice. Odebrała tak szybko, że ledwie zdołałem przyłożyć telefon do ucha.
-Masz swoje wizje.-przypomniałem jej sucho.
-To nie to samo co rozmowa z bratem. Moze byś nad tak odwiedził, co? I tak zgubiłeś Victorię. Będziesz miał problem ze znalezieniem nowego tropu, panie czytający w myślach.
Skrzywiłem się. Nie jestem tropicielem, do cholery!
-Dlatego dzwonię. Wiesz, co ona knuje? Gdzie uciekła?
Alice westchnęła ponuro.
-Od kiedy postanowiła ci zwiać, kiepsko ją widzę. Chyba... Ciągle zmienia zdanie.
-Niech to. Przedzwoń do mnie, jak będziesz coś wiedziała.-poprosiłem.
-Jasne, braciszku.
Znowu odetchnąłem głębiej.
-Słuchaj, a... Co u... Znaczy, wiem, zakazałem ci spoglądać w jej przyszłość, ale...
-Ale się łamiesz!-fuknęła na mnie siostra.-Z Bellą też mam problemy. Pojechała na wakacje, ale nic dokładniejszego ci nie powiem, bo się na niej nie skupiam. Bardziej ty mnie martwisz, kolego.
-Radzę sobie.
-Oboje wiemy, że, tak nie jest.-prychnęła.