Zostawiam go dla potomnych XD
Jedna niewinna decyzja może wywrócić twoje życie do góry nogami i jeszcze trochę...
,,Miłość to nie igraszka czasu (...) Miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące: ona będzie trwać - i trwać będzie po sam kraj zagłady'' Wiliam Szekspir
sobota, 4 października 2014
...
Taa. No to Diablica mnie wystawiła. Nie ważne... A ja nie mam czasu (1 liceum....) ani weny na tego bloga. Być może się kiedyś za niego wezmę, może nie.
poniedziałek, 31 marca 2014
Zapraszam serdecznie :)
Hej, zapraszam wszystkich na nowy blog, którego jestem współautorką :)
http://this-is-not-true.blogspot.com/
Ps. Diablica powinna niedługo dodać NN ^^
http://this-is-not-true.blogspot.com/
Ps. Diablica powinna niedługo dodać NN ^^
niedziela, 9 marca 2014
Rozdział 8
Edward
Po niezbyt owocnej rozmowie telefonicznej z moją siostrą ruszyłem na południe z nadzieją, że złapię jeszcze trop Victorii. Nie byłem pewny, czy mi się to uda, bo ruda najprawdopodobniej ukradła jakiś samochód i ruszyła w siną dal. Oby tylko nie wróciła na północ…
Przypomniałem sobie o tym, co mówiła Alice. Bella pojechała na wakacje. Czy to oznacza, że pogodziła się z tym, iż ją zostawiłem? Pojechała na te wakacje w czyimś towarzystwie? Poznała kogoś? Może chodzi z jakimś chłopakiem? Może z Mike’m Newtonem? Wyobraziłem sobie ukochaną – śliczną i zarumienioną – trzymającą za rękę faceta pokroju tego idioty i zacisnąłem pięści. Ten wymyślony ( a może i nie…?) obrazek przeraźliwie mnie zabolał.
- Uch. Przestań – mruknąłem do siebie, zirytowany. – Zajmij się lepiej tropieniem.
***
Jasper
(Alaska)
- Edward dzwonił – obwieściła Alice, kiedy wróciłem do naszego nowego domu z uczelni Cornell University, gdzie studiowałem filozofię. Alice nie chodziła ze mną na studia, gdyż zaangażowała się w odkrywaniu swojej przeszłości. Pomagałem jej ile mogłem, ale ona raczej wolała sama bawić się w poszukiwaniu informacji o swoim ludzkim życiu.
- I co mówił? – zapytałem z ciekawością. Nasz brat rzadko do nas dzwoni, no i zazwyczaj rozmawiał tylko z Alice. Unikał Esme i Carlisle’a, bo zawsze namawiali go do powrotu do domu. A on kategorycznie odmawiał, gdyż za wszelką cenę chciał dorwać Victorię, żeby Bella była bezpieczna.
Alice westchnęła. Była przygnębiona, ale wyczułem też w niej jakąś nadzieję.
- To co zwykle: pytał o to, co może planować Victoria. Jak na osobę, która czyta w myślach, to jest wyjątkowo marnym tropicielem. Ta babka ciągle mu zwiewa.
- Może ma jakiś dar? – zasugerowałem. – Zadziwiająco sprawnie ratuje swoją skórę.
Zastanowiła się nad tym.
- Tak, coś w tym jest – przyznała po krótkiej chwili. – Najdziwniejsze jest to, że nie widzę jej przyszłości.
- Cóż, spotkałaś ją tylko raz. Pewnie dlatego kiepsko z wizjami.
Nie wydawała się przekonana moją teorią.
- Nie wiem, Jazz. Nie podoba mi się ta wampirzyca. Ona knuje coś złego, wiem to.
- Hmm. Edward mówił coś jeszcze? Trzyma się jakoś?
Alice pokręciła głową z nagłą furią.
- Ledwo – prychnęła. – Jest bardziej uparty, niż Bella. Popełnił głupstwo zostawiając ją samą. Bella sobie z tym nie radzi. Miłości nie da się tak po prostu… Zapomnieć. Co sobie myśli ten idiota?!
Spochmurniałem.
- To wszystko przeze mnie – szepnąłem. – Gdybym wtedy nie rzucił się na Bellę…
Oburzona Alice zatkała mi usta swoją delikatną, małą dłonią.
- Przestań, Jasper! – powiedziała z uczuciem. – Nic się jej nie stało. No, prawie nic… Ale to Edward postanowił ją opuścić, na dodatek wmawiając Bells, że jej nie kocha. To on zranił i ją, i siebie. Nie ty, tylko on!
Delikatnie odciągnąłem rękę ukochanej od mojej twarzy.
- Nie, skarbie – zaprzeczyłem smutno. – Ja to spowodowałem. Unieszczęśliwiłem ich.
- Gadasz głupoty. To była decyzja Edwarda.
- Edward nie podjąłby takiej decyzji, gdybym nie próbował zabić Belli…
- To był wypadek, Jazz! Ile razy mamy jeszcze o tym dyskutować?! – podniosła głos.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Ja wiedziałem swoje. Dałem ciała po całości. Poczułem krew, poniosło mnie… Straciłem nad sobą kontrolę. A Edward stwierdził, że łaknące posoki potwory nie są odpowiednim towarzystwem dla ludzkiej dziewczyny. Może i miał rację, ale przecież mógłby ją przemienić i byliby szczęśliwi!
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy.
- Sądzę, że on kiedyś się przełamie i wróci do Forks – mruknęła Alice.
Ożywiłem się.
- Sądzisz, czy wiesz?
- Sądzę. Jeszcze tego nie planuje, ale jest za bardzo nieszczęśliwy, żeby trzymać się od niej z dala przez resztę życia.
- Kto go tam wie - zauważyłem. - Ma silną wolę.
Alice zwątpiła w siebie.
- Obyś nie miał racji, Jazz. Cała rodzina cierpi na ich nieszczęściu. Wszystkim nam ich brakuje. Nawet Rosalie.
***
Bella
Z nudów rysowałam sobie jakiegoś elfa (nie wiem co mnie naszło), gdy nagle do mojego pokoju wparowała Carmen z paroma podejrzanie wypełnionymi torbami.
- Hej, Bello! – zaszczebiotała. – Przyniosłam ci nowe ciuszki! – Potrząsnęła swoimi torbami.
Jęknęłam. Ciuszki? Znałam kiedyś chochlikowatą osóbkę, która miała szajbę na punkcie mody…
Carmen posmutniała i rzuciła torby pod ścianę, po czym niemrawo przysiadła koło mnie.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, cieszę! – zapewniłam ją gorączkowo. – Wiesz, ja tylko nie przejawiam szczególnego zainteresowania tym, w co ubieram.
- Cóż, w takim razie dobrze, że ja kupowałam ci ubrania, a nie ty. W tym miejscu nie możesz paradować w jakiś szmatach.
- Yhm – mruknęłam ponuro. Przypomniałam sobie nagle, że nadal nie powiedziałam Wielkiej Trójcy, czy chcę być w straży…
- Coś się stało? – Carmen zmarszczyła czoło. Zauważyła, że odbiegłam gdzieś myślami.
Zawahałam się.
- Carmen… Ja… Myślisz, że powinnam przystać na propozycję Ara?
- Och – zatkało ją. – Nie wiem. To musi być tylko i wyłącznie twoja decyzja. Wiele wampirów uważa, że najwyższym zaszczytem jest zostać członkiem Volturich. Ba, nie spotkałam jeszcze takiego, który by tak nie sądził! Ale nie wszyscy się do tego nadają, albo mają w życiu inne rzeczy do roboty – zamilkła na chwilę. – W twoim przypadku chyba bym tu została. Wrócić do domu przecież nie możesz. Nie jesteś człowiekiem, tylko istotą, która poluje na ludzi.
Skrzywiłam się.
- Ja poluję na zwierzęta… Ale wiem, o co ci chodzi. Masz rację – nie mam się gdzie podziać… - stwierdziłam ze smutkiem.
Carmen poklepała mnie po plecach.
- Hej, zawsze możesz pojechać ze mną i Eleazarem do moich przyjaciółek z Alaski. Mieszkają w pobliżu Denali i są też wegetariankami.
- Denalki…? - szepnęłam. Cullenowie też się z nimi przyjaźnili. Od czasu do czasu o nich słyszałam. Wiedziałam, że nazywają się Tanya, Kate i Irina. I że są siostrami.
- Wspominałam o nich, pamiętasz? Mieszkałam z nimi parę lat.
- Tak – rzekłam wolno. - Pamiętam.
Carmen przekrzywiła głowę. Jej wzrok przeszywał mnie na wskroś.
- Wiesz o nich więcej, niż sądzę – stwierdziła trafnie. – Poznałaś je osobiście, czy Cullenowie ci o nich opowiadali? – zapytała sucho.
Zesztywniałam.
- To drugie.
Moja towarzyszka warknęła cicho.
- Co oni ci zrobili? Kiedy ich wspominasz masz taki specyficzny wyraz twarzy… Jakbyś cierpiała niewyobrażalne katusze. Bello, co narobili Cullenowie?
Wbiłam wzrok w mój rysunek.
- Bello? – odezwała się błagalnym tonem Carmen.
- Kocham jednego z nich… - wyszeptałam w końcu. – Wydawało mi się, że on mnie też, ale jednak się myliłam. Pewnego dnia zabrał mnie na spacer do lasu i powiedział, że wszyscy wyjeżdżają… I że m-mnie nie chce… I… T-tyle ich w-widziałam.
Carmen przytuliła mnie bez słowa. Oparłam głowę o jej ramię.
- Cii. Nie płacz – powiedziała nagle.
Uświadomiłam sobie, że mam dziwnie suche oczy – jakby chciały ronić łzy, ale nie mogły.
- Czy chodzi ci o tego rudego? - Upewniła się. - O Edwarda?
Skuliłam się na dźwięki imienia ukochanego.
- Tak…
Pogłaskała mnie po plecach.
- Przepraszam. Już nie będę o nich wspominać – obiecała.
***
Biblioteka była ogromna. Już wcześniej byłam tu z Carmen kiedy mnie oprowadzała po zamku, ale tym razem przyjrzałam się dokładniej temu wielkiemu pomieszczeniu.
Aro Volturi oraz jego brat Marek siedzieli na przeciwległych fotelach, pogrążeni w lekturach. Kajusz przechadzał się wte i we wte po bibliotece, szukając czegoś swym kiepskim wzrokiem. To znaczy, tak mi się wydaje, że kiepskim... Członkowie rodziny królewskiej mają takie dziwne zamglone oczy... Brr.
- Dzień dobry - powiedziałam ostrożnie.
- Witaj, Bello - powitał mnie Aro. Kajusz zerknął w moją stronę z pokerową miną, zaś Marek nie zwrócił na mnie uwagi. - Cóż cię do nas sprowadza? - uśmiechnął się serdecznie.
Przegryzłam dolną wargę, po czym wyprostowałam się.
- Chcę zostać jednym ze strażników - obwieściłam.
Tak, zastanawiałam się nad opcją wyjazdu z Carmen do Denalek, ale... Co by było, jakby Cullenowie nas tam odwiedzili...? Owszem, największym moim pragnieniem było spotkanie Edwarda, lecz jednocześnie bałam się tego... Prześladowały mnie ciągle jego zimne złote oczy oraz beznamiętny ton, kiedy mówił mi, że mnie już nie chce i że nie jestem dla niego odpowiednią kobietą.
Dlatego postanowiłam zostać w Volterze.
Arowi rozbrysły zamglone oczy. Sędziwy mężczyzna odłożył opasłe tomisko na stolik i, klasnąwszy w dłonie, wstał z gracją z fotela.
- Toż to cudownie! Słyszałeś, Kajuszu? Bella zostanie z nami! - trimfował.
Kajusz westchnął.
- Tak, też się cieszę. Witaj w naszych szeregach, Bello - mruknął bez przekonania.
- Wspaniale, doprawdy wspaniale! - rozpływał się Aro. - Felix, Santiago i Steven będą ci dawać nauki walki. Muszę tylko znaleźć kogoś, kto będzie cię uczył kontroli nad swoim darem.
Steven? To ten co mnie zaczepiał wczoraj przed moim pokojem? Ten, co bezczelnie zwrócił się do mnie ,,Hej, mała''?! O, matko! To ja już wolę chyba tego gbura, Felixa! I Santiaga, kimkolwiek on jest...
Kajusz uśmiechnął się zgryźliwie.
- Może Alec? - zaproponował niewinnie.
O nie. Nie! Carmen mówiła, że jego dar jest straszny... Co jeśli będzie chciał go na mnie wykorzystać?
Aro spojrzał na niego z niezdecydowaniem.
- Nie, Alec nie. Ani Jane. Może Corin? Pomyślimy nad tym. W każdym razie, od jutra zaczniesz uczyć się walczyć.
- Tak, panie. To... Ja już pójdę.
- Dobrze. Miłego wieczoru, Bello.
- Wzajemnie - powiedziałam i wymknęłam się z biblioteki. Dziwnie się czułam w towarzystwie najbardziej wpływowych wampirów na świecie.
Z biblioteki popędziłam prosto do pokoju Carmen i Eleazara (chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o Felixie, Santiago i Corinie), ale nie wyczułam w nim ich obecności.
- Nie ma ich - zawołał męski głos z końca korytarza, potwierdzając moje obawy. Odwróciłam się, by spojrzeć na faceta, który się do mnie odezwał. Był to ten sam osobnik, który wczoraj zaczepił mnie, gdy wchodziłam do swojego pokoju.
- Hm. A wiesz może, gdzie poszli? - zapytałam Stevena.
Wampir uśmiechnął się niczym amant i podszedł do mnie pewnym siebie krokiem. W tym czasie przyjrzałam mu sie dokładniej. ,,Wampirski Romeo'' miał kruczoczarne, niezbyt długie włosy, duże oczy, zgrabny nos, wyraźne zarysowane kości policzkowe i perfekcyjnie wyrzeźbione ciało. Z wyglądu przypominał mi troszeczkę Jacoba. Ogólnie Steven był naprawdę nieziemsko przystojny (już jako człowiek musiał przyciągać oko), ale ja wolałam mężczyzn o miedzianych włosach i kajmakowych oczach...
- Niestety nie, bella donna.
Czekałam, aż się zarumienię. Ale zaraz, przecież jestem wampirzycą!
- Szkoda. To cześć - pożegnałam się, zadowolona, że moja twarz nie zdradza mych uczuć w takim stopniu, jak kiedyś.
Steven'owi zrzedła mina. Nic sobie z tego nie robiąc, odwróciłam się i poszłam w kierunku pokoju Lucasa.
- Hej! Czekaj mała!
Zazgrzytałam zębami i spojrzałam na niego z irytacją.
- Słuchaj, Steven - warknęłam - tak gadać, to sobie możesz do kogoś innego. Ja nie jestem żadną ,,małą''. Wypraszam sobie takie zwracanie się do mnie.
Mężczyznę zamurowało. Przez chwilę wyglądał na obrażonego, ale zaraz potem uśmiechnął się przepraszająco i powoli się do mnie zbliżył.
- Wybacz. Po prostu nie jestem pewien, jak się nazywasz...
Westchnęłam.
- Bella Swan.
Wyszczerzył się, po czym niespodziewanie ujął moją dłoń i ucałował ją.
- Bardzo mi miło. Masz prześliczne imię - w pełni oddaje piękno i urok twojej osoby. Ja nazywam się Steven Toledo.
Uniosłam brew i wyszarpnęłam rękę z jego uścisku.
- Toledo? Jak to Hiszpańskie miasto?
Roześmiał się.
- Taki zbieg okoliczności... Moja matka pochodziła z Hiszpani, zaś ojciec był Amerykaninem.
Pokiwałam głową.
- Cóż... Miło się gawędziło, ale muszę już iść.
Dziwnie się czułam w towarzystwie tego wampira. Trochę mnie peszył i lekko denerwował zarazem.
- Och. A może zechciałabyś obejrzeć ze mną jakiś film? Mam ogromny telewizor i mnóstwo DVD.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Obiecałam komuś, że do niego wpadnę - skłamałam.
- Jaka szkoda - westchnął. - Ale gdybyś chciała, to moje zaproszenie zawsze będzie aktualne. Do zobaczenia, Bello.
- Do zobaczenia - mruknęłam i udałam się do Lucasa.
Steven na szczęście poszedł w drugą stronę.
Zapukałam cichutko do pokoju mojego nowego przyjaciela.
- Wejdź - usłyszałam, więc nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Lucas z słuchawkami na uszach półleżał na wąskim łóżku. Na kolanach miał laptopa.
- Cześć - przywitałam się nieśmiało. Blondyn ściągnął słuchawki i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Cześć, cześć. Fajnie, że przyszłaś - powiedział z entuzjazmem, po czym zamknął laptopa i odłożył go na stół. W tym czasie podeszłam do niego i przysiadłam na brzegu łóżka. Lucas poszedł za moim przykładem.
- Przyjęłam propozycję Ara - wypaliłam.
Lucas uniósł brwi do góry i wybuszył oczy.
- Serio? Więc zostajesz tutaj?
- Na to wygląda.
Uśmiechnął sie od ucha do ucha.
- Rewelka! Czyli już jesteś jedną z nas? Jedną z Volturich?
Odwzajemniłam uśmiech.
- Chyba tak.
W porywie radości otoczył mnie ramionami i wyściskał tak mocno, że zaczynałam obawiać się o swoje żebra. Roześmiałam się. Jego szczęście mi się udzieliło.
- Nie uduś mnie - zażartowałam. Lucas odsunął się.
- Sorka. Po prostu... Bardzo się cieszę, że tu zostajesz - wyznał nieśmiało.
- Miło mi - rzekłam, po czym zmieniłam temat. - Słuchaj... Aro powiedział, że będę musiała nauczyć się walczyć. No i kontrolować... - zawahałam się - Kontrolować swój dar. Ma mi wyznaczyć nauczycieli...
Lucas wydał z siebie znużone westchnięcie.
- Co, pewnie Felix będzie cię uczył walczyć? - mruknął.
- I jakiś tam Santiago.
- Nic dziwnego - skrzywił się. - To spece od walki wręcz. Felix lubi poflirtować i się powygłupiać, a Santiago jest od niego trochę starszy i poważniejszy. Obyś miała więcej lekcji właśnie z nim.
Pokiwałam głową.
- A kto to jest Corin?
Lucas prychnął.
- Corin? Corin to trochę wyrośnięty dzieciak. Potrafi przekazywać innym swoje myśli. Może na przykład pokazać ci jakiś obraz, albo piosenkę. To trochę rozpraszające, ale można to zignorować. Corin jednak lubi czasem pognębić ludzi znienawidzoną piosenką, albo czymś takim.
Wydęłam usta.
- Hm. Aro powiedział, że chyba Corin będzie mnie uczyć kontroli nad moją tarczą.
- Ciekawe, jak Corin sprawdzi się w tej roli. Sądzę, że Aro przydzieli ci też Eleazara, żeby kontrolował wasze lekcje. Pewnie chce się dowiedzieć o twoich umiejętnościach jak najwięcej.
- Pewnie tak - mruknęłam.
***
Taaaadaaaam! I jak mi poszło? Czekam na komcie ^^
Diablico, Twoja kolej! 3:D Powodzenia, kochana!
Ps. Zapraszam wszystkich na inna-bellaswan.bloog.pl XD Dodałam właśnie rozdział 62 :P
Buziaki wszystkim!
Pa pa!
Po niezbyt owocnej rozmowie telefonicznej z moją siostrą ruszyłem na południe z nadzieją, że złapię jeszcze trop Victorii. Nie byłem pewny, czy mi się to uda, bo ruda najprawdopodobniej ukradła jakiś samochód i ruszyła w siną dal. Oby tylko nie wróciła na północ…
Przypomniałem sobie o tym, co mówiła Alice. Bella pojechała na wakacje. Czy to oznacza, że pogodziła się z tym, iż ją zostawiłem? Pojechała na te wakacje w czyimś towarzystwie? Poznała kogoś? Może chodzi z jakimś chłopakiem? Może z Mike’m Newtonem? Wyobraziłem sobie ukochaną – śliczną i zarumienioną – trzymającą za rękę faceta pokroju tego idioty i zacisnąłem pięści. Ten wymyślony ( a może i nie…?) obrazek przeraźliwie mnie zabolał.
- Uch. Przestań – mruknąłem do siebie, zirytowany. – Zajmij się lepiej tropieniem.
***
Jasper
(Alaska)
- Edward dzwonił – obwieściła Alice, kiedy wróciłem do naszego nowego domu z uczelni Cornell University, gdzie studiowałem filozofię. Alice nie chodziła ze mną na studia, gdyż zaangażowała się w odkrywaniu swojej przeszłości. Pomagałem jej ile mogłem, ale ona raczej wolała sama bawić się w poszukiwaniu informacji o swoim ludzkim życiu.
- I co mówił? – zapytałem z ciekawością. Nasz brat rzadko do nas dzwoni, no i zazwyczaj rozmawiał tylko z Alice. Unikał Esme i Carlisle’a, bo zawsze namawiali go do powrotu do domu. A on kategorycznie odmawiał, gdyż za wszelką cenę chciał dorwać Victorię, żeby Bella była bezpieczna.
Alice westchnęła. Była przygnębiona, ale wyczułem też w niej jakąś nadzieję.
- To co zwykle: pytał o to, co może planować Victoria. Jak na osobę, która czyta w myślach, to jest wyjątkowo marnym tropicielem. Ta babka ciągle mu zwiewa.
- Może ma jakiś dar? – zasugerowałem. – Zadziwiająco sprawnie ratuje swoją skórę.
Zastanowiła się nad tym.
- Tak, coś w tym jest – przyznała po krótkiej chwili. – Najdziwniejsze jest to, że nie widzę jej przyszłości.
- Cóż, spotkałaś ją tylko raz. Pewnie dlatego kiepsko z wizjami.
Nie wydawała się przekonana moją teorią.
- Nie wiem, Jazz. Nie podoba mi się ta wampirzyca. Ona knuje coś złego, wiem to.
- Hmm. Edward mówił coś jeszcze? Trzyma się jakoś?
Alice pokręciła głową z nagłą furią.
- Ledwo – prychnęła. – Jest bardziej uparty, niż Bella. Popełnił głupstwo zostawiając ją samą. Bella sobie z tym nie radzi. Miłości nie da się tak po prostu… Zapomnieć. Co sobie myśli ten idiota?!
Spochmurniałem.
- To wszystko przeze mnie – szepnąłem. – Gdybym wtedy nie rzucił się na Bellę…
Oburzona Alice zatkała mi usta swoją delikatną, małą dłonią.
- Przestań, Jasper! – powiedziała z uczuciem. – Nic się jej nie stało. No, prawie nic… Ale to Edward postanowił ją opuścić, na dodatek wmawiając Bells, że jej nie kocha. To on zranił i ją, i siebie. Nie ty, tylko on!
Delikatnie odciągnąłem rękę ukochanej od mojej twarzy.
- Nie, skarbie – zaprzeczyłem smutno. – Ja to spowodowałem. Unieszczęśliwiłem ich.
- Gadasz głupoty. To była decyzja Edwarda.
- Edward nie podjąłby takiej decyzji, gdybym nie próbował zabić Belli…
- To był wypadek, Jazz! Ile razy mamy jeszcze o tym dyskutować?! – podniosła głos.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Ja wiedziałem swoje. Dałem ciała po całości. Poczułem krew, poniosło mnie… Straciłem nad sobą kontrolę. A Edward stwierdził, że łaknące posoki potwory nie są odpowiednim towarzystwem dla ludzkiej dziewczyny. Może i miał rację, ale przecież mógłby ją przemienić i byliby szczęśliwi!
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy.
- Sądzę, że on kiedyś się przełamie i wróci do Forks – mruknęła Alice.
Ożywiłem się.
- Sądzisz, czy wiesz?
- Sądzę. Jeszcze tego nie planuje, ale jest za bardzo nieszczęśliwy, żeby trzymać się od niej z dala przez resztę życia.
- Kto go tam wie - zauważyłem. - Ma silną wolę.
Alice zwątpiła w siebie.
- Obyś nie miał racji, Jazz. Cała rodzina cierpi na ich nieszczęściu. Wszystkim nam ich brakuje. Nawet Rosalie.
***
Bella
Z nudów rysowałam sobie jakiegoś elfa (nie wiem co mnie naszło), gdy nagle do mojego pokoju wparowała Carmen z paroma podejrzanie wypełnionymi torbami.
- Hej, Bello! – zaszczebiotała. – Przyniosłam ci nowe ciuszki! – Potrząsnęła swoimi torbami.
Jęknęłam. Ciuszki? Znałam kiedyś chochlikowatą osóbkę, która miała szajbę na punkcie mody…
Carmen posmutniała i rzuciła torby pod ścianę, po czym niemrawo przysiadła koło mnie.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, cieszę! – zapewniłam ją gorączkowo. – Wiesz, ja tylko nie przejawiam szczególnego zainteresowania tym, w co ubieram.
- Cóż, w takim razie dobrze, że ja kupowałam ci ubrania, a nie ty. W tym miejscu nie możesz paradować w jakiś szmatach.
- Yhm – mruknęłam ponuro. Przypomniałam sobie nagle, że nadal nie powiedziałam Wielkiej Trójcy, czy chcę być w straży…
- Coś się stało? – Carmen zmarszczyła czoło. Zauważyła, że odbiegłam gdzieś myślami.
Zawahałam się.
- Carmen… Ja… Myślisz, że powinnam przystać na propozycję Ara?
- Och – zatkało ją. – Nie wiem. To musi być tylko i wyłącznie twoja decyzja. Wiele wampirów uważa, że najwyższym zaszczytem jest zostać członkiem Volturich. Ba, nie spotkałam jeszcze takiego, który by tak nie sądził! Ale nie wszyscy się do tego nadają, albo mają w życiu inne rzeczy do roboty – zamilkła na chwilę. – W twoim przypadku chyba bym tu została. Wrócić do domu przecież nie możesz. Nie jesteś człowiekiem, tylko istotą, która poluje na ludzi.
Skrzywiłam się.
- Ja poluję na zwierzęta… Ale wiem, o co ci chodzi. Masz rację – nie mam się gdzie podziać… - stwierdziłam ze smutkiem.
Carmen poklepała mnie po plecach.
- Hej, zawsze możesz pojechać ze mną i Eleazarem do moich przyjaciółek z Alaski. Mieszkają w pobliżu Denali i są też wegetariankami.
- Denalki…? - szepnęłam. Cullenowie też się z nimi przyjaźnili. Od czasu do czasu o nich słyszałam. Wiedziałam, że nazywają się Tanya, Kate i Irina. I że są siostrami.
- Wspominałam o nich, pamiętasz? Mieszkałam z nimi parę lat.
- Tak – rzekłam wolno. - Pamiętam.
Carmen przekrzywiła głowę. Jej wzrok przeszywał mnie na wskroś.
- Wiesz o nich więcej, niż sądzę – stwierdziła trafnie. – Poznałaś je osobiście, czy Cullenowie ci o nich opowiadali? – zapytała sucho.
Zesztywniałam.
- To drugie.
Moja towarzyszka warknęła cicho.
- Co oni ci zrobili? Kiedy ich wspominasz masz taki specyficzny wyraz twarzy… Jakbyś cierpiała niewyobrażalne katusze. Bello, co narobili Cullenowie?
Wbiłam wzrok w mój rysunek.
- Bello? – odezwała się błagalnym tonem Carmen.
- Kocham jednego z nich… - wyszeptałam w końcu. – Wydawało mi się, że on mnie też, ale jednak się myliłam. Pewnego dnia zabrał mnie na spacer do lasu i powiedział, że wszyscy wyjeżdżają… I że m-mnie nie chce… I… T-tyle ich w-widziałam.
Carmen przytuliła mnie bez słowa. Oparłam głowę o jej ramię.
- Cii. Nie płacz – powiedziała nagle.
Uświadomiłam sobie, że mam dziwnie suche oczy – jakby chciały ronić łzy, ale nie mogły.
- Czy chodzi ci o tego rudego? - Upewniła się. - O Edwarda?
Skuliłam się na dźwięki imienia ukochanego.
- Tak…
Pogłaskała mnie po plecach.
- Przepraszam. Już nie będę o nich wspominać – obiecała.
***
Biblioteka była ogromna. Już wcześniej byłam tu z Carmen kiedy mnie oprowadzała po zamku, ale tym razem przyjrzałam się dokładniej temu wielkiemu pomieszczeniu.
Aro Volturi oraz jego brat Marek siedzieli na przeciwległych fotelach, pogrążeni w lekturach. Kajusz przechadzał się wte i we wte po bibliotece, szukając czegoś swym kiepskim wzrokiem. To znaczy, tak mi się wydaje, że kiepskim... Członkowie rodziny królewskiej mają takie dziwne zamglone oczy... Brr.
- Dzień dobry - powiedziałam ostrożnie.
- Witaj, Bello - powitał mnie Aro. Kajusz zerknął w moją stronę z pokerową miną, zaś Marek nie zwrócił na mnie uwagi. - Cóż cię do nas sprowadza? - uśmiechnął się serdecznie.
Przegryzłam dolną wargę, po czym wyprostowałam się.
- Chcę zostać jednym ze strażników - obwieściłam.
Tak, zastanawiałam się nad opcją wyjazdu z Carmen do Denalek, ale... Co by było, jakby Cullenowie nas tam odwiedzili...? Owszem, największym moim pragnieniem było spotkanie Edwarda, lecz jednocześnie bałam się tego... Prześladowały mnie ciągle jego zimne złote oczy oraz beznamiętny ton, kiedy mówił mi, że mnie już nie chce i że nie jestem dla niego odpowiednią kobietą.
Dlatego postanowiłam zostać w Volterze.
Arowi rozbrysły zamglone oczy. Sędziwy mężczyzna odłożył opasłe tomisko na stolik i, klasnąwszy w dłonie, wstał z gracją z fotela.
- Toż to cudownie! Słyszałeś, Kajuszu? Bella zostanie z nami! - trimfował.
Kajusz westchnął.
- Tak, też się cieszę. Witaj w naszych szeregach, Bello - mruknął bez przekonania.
- Wspaniale, doprawdy wspaniale! - rozpływał się Aro. - Felix, Santiago i Steven będą ci dawać nauki walki. Muszę tylko znaleźć kogoś, kto będzie cię uczył kontroli nad swoim darem.
Steven? To ten co mnie zaczepiał wczoraj przed moim pokojem? Ten, co bezczelnie zwrócił się do mnie ,,Hej, mała''?! O, matko! To ja już wolę chyba tego gbura, Felixa! I Santiaga, kimkolwiek on jest...
Kajusz uśmiechnął się zgryźliwie.
- Może Alec? - zaproponował niewinnie.
O nie. Nie! Carmen mówiła, że jego dar jest straszny... Co jeśli będzie chciał go na mnie wykorzystać?
Aro spojrzał na niego z niezdecydowaniem.
- Nie, Alec nie. Ani Jane. Może Corin? Pomyślimy nad tym. W każdym razie, od jutra zaczniesz uczyć się walczyć.
- Tak, panie. To... Ja już pójdę.
- Dobrze. Miłego wieczoru, Bello.
- Wzajemnie - powiedziałam i wymknęłam się z biblioteki. Dziwnie się czułam w towarzystwie najbardziej wpływowych wampirów na świecie.
Z biblioteki popędziłam prosto do pokoju Carmen i Eleazara (chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o Felixie, Santiago i Corinie), ale nie wyczułam w nim ich obecności.
- Nie ma ich - zawołał męski głos z końca korytarza, potwierdzając moje obawy. Odwróciłam się, by spojrzeć na faceta, który się do mnie odezwał. Był to ten sam osobnik, który wczoraj zaczepił mnie, gdy wchodziłam do swojego pokoju.
- Hm. A wiesz może, gdzie poszli? - zapytałam Stevena.
Wampir uśmiechnął się niczym amant i podszedł do mnie pewnym siebie krokiem. W tym czasie przyjrzałam mu sie dokładniej. ,,Wampirski Romeo'' miał kruczoczarne, niezbyt długie włosy, duże oczy, zgrabny nos, wyraźne zarysowane kości policzkowe i perfekcyjnie wyrzeźbione ciało. Z wyglądu przypominał mi troszeczkę Jacoba. Ogólnie Steven był naprawdę nieziemsko przystojny (już jako człowiek musiał przyciągać oko), ale ja wolałam mężczyzn o miedzianych włosach i kajmakowych oczach...
- Niestety nie, bella donna.
Czekałam, aż się zarumienię. Ale zaraz, przecież jestem wampirzycą!
- Szkoda. To cześć - pożegnałam się, zadowolona, że moja twarz nie zdradza mych uczuć w takim stopniu, jak kiedyś.
Steven'owi zrzedła mina. Nic sobie z tego nie robiąc, odwróciłam się i poszłam w kierunku pokoju Lucasa.
- Hej! Czekaj mała!
Zazgrzytałam zębami i spojrzałam na niego z irytacją.
- Słuchaj, Steven - warknęłam - tak gadać, to sobie możesz do kogoś innego. Ja nie jestem żadną ,,małą''. Wypraszam sobie takie zwracanie się do mnie.
Mężczyznę zamurowało. Przez chwilę wyglądał na obrażonego, ale zaraz potem uśmiechnął się przepraszająco i powoli się do mnie zbliżył.
- Wybacz. Po prostu nie jestem pewien, jak się nazywasz...
Westchnęłam.
- Bella Swan.
Wyszczerzył się, po czym niespodziewanie ujął moją dłoń i ucałował ją.
- Bardzo mi miło. Masz prześliczne imię - w pełni oddaje piękno i urok twojej osoby. Ja nazywam się Steven Toledo.
Uniosłam brew i wyszarpnęłam rękę z jego uścisku.
- Toledo? Jak to Hiszpańskie miasto?
Roześmiał się.
- Taki zbieg okoliczności... Moja matka pochodziła z Hiszpani, zaś ojciec był Amerykaninem.
Pokiwałam głową.
- Cóż... Miło się gawędziło, ale muszę już iść.
Dziwnie się czułam w towarzystwie tego wampira. Trochę mnie peszył i lekko denerwował zarazem.
- Och. A może zechciałabyś obejrzeć ze mną jakiś film? Mam ogromny telewizor i mnóstwo DVD.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Obiecałam komuś, że do niego wpadnę - skłamałam.
- Jaka szkoda - westchnął. - Ale gdybyś chciała, to moje zaproszenie zawsze będzie aktualne. Do zobaczenia, Bello.
- Do zobaczenia - mruknęłam i udałam się do Lucasa.
Steven na szczęście poszedł w drugą stronę.
Zapukałam cichutko do pokoju mojego nowego przyjaciela.
- Wejdź - usłyszałam, więc nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Lucas z słuchawkami na uszach półleżał na wąskim łóżku. Na kolanach miał laptopa.
- Cześć - przywitałam się nieśmiało. Blondyn ściągnął słuchawki i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Cześć, cześć. Fajnie, że przyszłaś - powiedział z entuzjazmem, po czym zamknął laptopa i odłożył go na stół. W tym czasie podeszłam do niego i przysiadłam na brzegu łóżka. Lucas poszedł za moim przykładem.
- Przyjęłam propozycję Ara - wypaliłam.
Lucas uniósł brwi do góry i wybuszył oczy.
- Serio? Więc zostajesz tutaj?
- Na to wygląda.
Uśmiechnął sie od ucha do ucha.
- Rewelka! Czyli już jesteś jedną z nas? Jedną z Volturich?
Odwzajemniłam uśmiech.
- Chyba tak.
W porywie radości otoczył mnie ramionami i wyściskał tak mocno, że zaczynałam obawiać się o swoje żebra. Roześmiałam się. Jego szczęście mi się udzieliło.
- Nie uduś mnie - zażartowałam. Lucas odsunął się.
- Sorka. Po prostu... Bardzo się cieszę, że tu zostajesz - wyznał nieśmiało.
- Miło mi - rzekłam, po czym zmieniłam temat. - Słuchaj... Aro powiedział, że będę musiała nauczyć się walczyć. No i kontrolować... - zawahałam się - Kontrolować swój dar. Ma mi wyznaczyć nauczycieli...
Lucas wydał z siebie znużone westchnięcie.
- Co, pewnie Felix będzie cię uczył walczyć? - mruknął.
- I jakiś tam Santiago.
- Nic dziwnego - skrzywił się. - To spece od walki wręcz. Felix lubi poflirtować i się powygłupiać, a Santiago jest od niego trochę starszy i poważniejszy. Obyś miała więcej lekcji właśnie z nim.
Pokiwałam głową.
- A kto to jest Corin?
Lucas prychnął.
- Corin? Corin to trochę wyrośnięty dzieciak. Potrafi przekazywać innym swoje myśli. Może na przykład pokazać ci jakiś obraz, albo piosenkę. To trochę rozpraszające, ale można to zignorować. Corin jednak lubi czasem pognębić ludzi znienawidzoną piosenką, albo czymś takim.
Wydęłam usta.
- Hm. Aro powiedział, że chyba Corin będzie mnie uczyć kontroli nad moją tarczą.
- Ciekawe, jak Corin sprawdzi się w tej roli. Sądzę, że Aro przydzieli ci też Eleazara, żeby kontrolował wasze lekcje. Pewnie chce się dowiedzieć o twoich umiejętnościach jak najwięcej.
- Pewnie tak - mruknęłam.
***
Taaaadaaaam! I jak mi poszło? Czekam na komcie ^^
Diablico, Twoja kolej! 3:D Powodzenia, kochana!
Ps. Zapraszam wszystkich na inna-bellaswan.bloog.pl XD Dodałam właśnie rozdział 62 :P
Buziaki wszystkim!
Pa pa!
sobota, 1 marca 2014
Rozdział 7
BPov
Razem z Carmen chodziłyśmy korytarzami pałacu Volturich. Moja towarzyszka z ożywieniem opowiadała o każdym, kto tu mieszkał-a było ich bardzo dużo. Teraz, kiedy już nie groziła mi śmierć z rąk czerwonookich, mogłam w pełni oddać się słuchaniu opowieści wampirzycy, jak i również podziwianiem wnętrza tej budowli. Wcześniej byłam zbyt zajęta panikowaniem.
Korytarze były szerokie i wysokie. Podłoga pokryta była krwistoczerwoną wykładziną, beżowe ściany, na których wisiały różnorodne obrazy. Większość z nich przedstawiały Ara i dwóch pozostałych władców. Hol był dobrze oświetlony, co było zasługą kryształowych żyrandoli, które zwisały z sufitu. Wyglądały na bardzo cenne i mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, skąd Volturi mieli tyle pieniędzy. Potrząsnęłam głową. Chyba jednak nie chcę wiedzieć.
W czasie podróży po zamku spotkałyśmy z Carmen wiele wampirów, z czego prawie każdy już wiedział o tym, co zrobiłam z Jane. Plotki rozniosły się tu niemal tak szybko, jak w mojej szkole.
Myśl o moim liceum, o znajomych, którzy tam byli i ogólnie o całym Forks, sprawiła, że na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. Jak oni zareagują na wieść o tym, że zginęłam? Czy już wiedzą? Angela, Mike, Ben, Jessica i cała reszta, z którymi miałam bliższy kontakt... A sfora? Kiedy dowiedzą się, że jestem teraz... wampirzycą-znienawidzą mnie? To bardzo prawdopodobne. Charlie-biedny ojciec. Co on beze mnie zrobi? Kto go będzie wspierał? O Reneé nie martwię się tak bardzo, ma Phila, a Charlie nie ma nikogo...
***
Całe to zwiedzanie zajęło kilka dobrych godzin. Wydawało mi się, że Carmen była w swoim żywiole-była niezwykle podekscytowana tym, że może opowiedzieć te wszystkie rzeczy dotyczące Volterry i jej mieszkańców. Udzieliła mi się jej ekscytacja i przez ten czas nie myślałam o żadnych problemach.
-No więc, to byłby koniec naszej wycieczki.
Stałyśmy na korytarzu pod moim pokojem. Moja nowa znajoma musiała mnie opuścić, ponoć Aro wzywa ją do siebie.
-Hej, mała!-Krzyknął do mnie jakiś wampir, obrzucając mnie pełnym uznania wzrokiem.-Nie poznaliśmy się jeszcze, a to potworne niedopatrzenie z mojej strony.
Carmen wywróciła oczami.
-Podrywa cię wlaśnie nasz wampirski Romeo, Steven. Jak widać, namierzył wlaśnie swoją Julię.-dźgnęła mnie łokciem, śmiejąc się.
Weszłam do swojego pokoju, mamrocząc pod nosem na temat zbyt pewnych siebie wampirów.
EPov
(Meksyk)
Słońce już dawno zniknęło na zachodzie. Małe, różnokolorowe światełka świadczyły o tym, że w tym meksykańskim miasteczku nie śpią jeszcze ludzie. Wystarczyło spojrzeć w okna jakiegoś bloku, by sklasyfikować dwie grupy. Ta pierwsza; szczęśliwcy mający swoje rodziny, ukochane osoby tuż obok. Inni byli skazani na samotność, a w ich umysłach panował smutek.
Westchnąłem. Od paru miesięcy należałem do tej drugiej grupy. Z własnej woli. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Ba! Z godziny na godzinę. Nie było sekundy, w której nie myślałbym o Niej. Czy otrząsnęła się z bólu, jaki jej zadałem? Czy sobie radzi? Czy jest szczęśliwa? Czy... Czy ma kogoś innego?
Zacisnąłem zęby. Czułem zazdrość, której nie powinienem czuć. Przecież Tego wlaśnie chciałem, chcę! Pragnę, aby Bella była szczęśliwa i bezpieczna. A w towarzystwie wampira nie jest to możliwe. Dlatego musiałem odejść. Ale bez niej nic nie miało sensu. Tak ciężko mi było z dala od ukochanej...
Póki co jakoś wytrzymywałem, ale czułem, że niedługo się przełamię i pojadę do Forks. Tak tylko... Żeby ją zobaczyć. Żeby przekonać się, że jest szczęśliwa beze mnie.
Moje samopoczucie pogarszał fakt, że zgubiłem trop Victorii. Ścigałem ją aż do Meksyku, bo wiedziałem, iż ona będzie próbowała się zemścić za Jamesa. Jeszcze przed tymi nieszczęsnymi urodzinami Belli, Alice przewidziała, że Victoria może zrobić krzywdę mojej ukochanej.
Musiałem jej to udaremnić. To był mój obowiązek. Wziąłem głębszy oddech i wyjąłem telefon z kieszeni. Wybrałem numer i nacisnąłem "połącz".
-Nareszcie! Nie możesz odzywać się częściej!?-naskoczyła na mnie Alice. Odebrała tak szybko, że ledwie zdołałem przyłożyć telefon do ucha.
-Masz swoje wizje.-przypomniałem jej sucho.
-To nie to samo co rozmowa z bratem. Moze byś nad tak odwiedził, co? I tak zgubiłeś Victorię. Będziesz miał problem ze znalezieniem nowego tropu, panie czytający w myślach.
Skrzywiłem się. Nie jestem tropicielem, do cholery!
-Dlatego dzwonię. Wiesz, co ona knuje? Gdzie uciekła?
Alice westchnęła ponuro.
-Od kiedy postanowiła ci zwiać, kiepsko ją widzę. Chyba... Ciągle zmienia zdanie.
-Niech to. Przedzwoń do mnie, jak będziesz coś wiedziała.-poprosiłem.
-Jasne, braciszku.
Znowu odetchnąłem głębiej.
-Słuchaj, a... Co u... Znaczy, wiem, zakazałem ci spoglądać w jej przyszłość, ale...
-Ale się łamiesz!-fuknęła na mnie siostra.-Z Bellą też mam problemy. Pojechała na wakacje, ale nic dokładniejszego ci nie powiem, bo się na niej nie skupiam. Bardziej ty mnie martwisz, kolego.
-Radzę sobie.
-Oboje wiemy, że, tak nie jest.-prychnęła.
Razem z Carmen chodziłyśmy korytarzami pałacu Volturich. Moja towarzyszka z ożywieniem opowiadała o każdym, kto tu mieszkał-a było ich bardzo dużo. Teraz, kiedy już nie groziła mi śmierć z rąk czerwonookich, mogłam w pełni oddać się słuchaniu opowieści wampirzycy, jak i również podziwianiem wnętrza tej budowli. Wcześniej byłam zbyt zajęta panikowaniem.
Korytarze były szerokie i wysokie. Podłoga pokryta była krwistoczerwoną wykładziną, beżowe ściany, na których wisiały różnorodne obrazy. Większość z nich przedstawiały Ara i dwóch pozostałych władców. Hol był dobrze oświetlony, co było zasługą kryształowych żyrandoli, które zwisały z sufitu. Wyglądały na bardzo cenne i mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, skąd Volturi mieli tyle pieniędzy. Potrząsnęłam głową. Chyba jednak nie chcę wiedzieć.
W czasie podróży po zamku spotkałyśmy z Carmen wiele wampirów, z czego prawie każdy już wiedział o tym, co zrobiłam z Jane. Plotki rozniosły się tu niemal tak szybko, jak w mojej szkole.
Myśl o moim liceum, o znajomych, którzy tam byli i ogólnie o całym Forks, sprawiła, że na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. Jak oni zareagują na wieść o tym, że zginęłam? Czy już wiedzą? Angela, Mike, Ben, Jessica i cała reszta, z którymi miałam bliższy kontakt... A sfora? Kiedy dowiedzą się, że jestem teraz... wampirzycą-znienawidzą mnie? To bardzo prawdopodobne. Charlie-biedny ojciec. Co on beze mnie zrobi? Kto go będzie wspierał? O Reneé nie martwię się tak bardzo, ma Phila, a Charlie nie ma nikogo...
***
Całe to zwiedzanie zajęło kilka dobrych godzin. Wydawało mi się, że Carmen była w swoim żywiole-była niezwykle podekscytowana tym, że może opowiedzieć te wszystkie rzeczy dotyczące Volterry i jej mieszkańców. Udzieliła mi się jej ekscytacja i przez ten czas nie myślałam o żadnych problemach.
-No więc, to byłby koniec naszej wycieczki.
Stałyśmy na korytarzu pod moim pokojem. Moja nowa znajoma musiała mnie opuścić, ponoć Aro wzywa ją do siebie.
-Hej, mała!-Krzyknął do mnie jakiś wampir, obrzucając mnie pełnym uznania wzrokiem.-Nie poznaliśmy się jeszcze, a to potworne niedopatrzenie z mojej strony.
Carmen wywróciła oczami.
-Podrywa cię wlaśnie nasz wampirski Romeo, Steven. Jak widać, namierzył wlaśnie swoją Julię.-dźgnęła mnie łokciem, śmiejąc się.
Weszłam do swojego pokoju, mamrocząc pod nosem na temat zbyt pewnych siebie wampirów.
EPov
(Meksyk)
Słońce już dawno zniknęło na zachodzie. Małe, różnokolorowe światełka świadczyły o tym, że w tym meksykańskim miasteczku nie śpią jeszcze ludzie. Wystarczyło spojrzeć w okna jakiegoś bloku, by sklasyfikować dwie grupy. Ta pierwsza; szczęśliwcy mający swoje rodziny, ukochane osoby tuż obok. Inni byli skazani na samotność, a w ich umysłach panował smutek.
Westchnąłem. Od paru miesięcy należałem do tej drugiej grupy. Z własnej woli. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Ba! Z godziny na godzinę. Nie było sekundy, w której nie myślałbym o Niej. Czy otrząsnęła się z bólu, jaki jej zadałem? Czy sobie radzi? Czy jest szczęśliwa? Czy... Czy ma kogoś innego?
Zacisnąłem zęby. Czułem zazdrość, której nie powinienem czuć. Przecież Tego wlaśnie chciałem, chcę! Pragnę, aby Bella była szczęśliwa i bezpieczna. A w towarzystwie wampira nie jest to możliwe. Dlatego musiałem odejść. Ale bez niej nic nie miało sensu. Tak ciężko mi było z dala od ukochanej...
Póki co jakoś wytrzymywałem, ale czułem, że niedługo się przełamię i pojadę do Forks. Tak tylko... Żeby ją zobaczyć. Żeby przekonać się, że jest szczęśliwa beze mnie.
Moje samopoczucie pogarszał fakt, że zgubiłem trop Victorii. Ścigałem ją aż do Meksyku, bo wiedziałem, iż ona będzie próbowała się zemścić za Jamesa. Jeszcze przed tymi nieszczęsnymi urodzinami Belli, Alice przewidziała, że Victoria może zrobić krzywdę mojej ukochanej.
Musiałem jej to udaremnić. To był mój obowiązek. Wziąłem głębszy oddech i wyjąłem telefon z kieszeni. Wybrałem numer i nacisnąłem "połącz".
-Nareszcie! Nie możesz odzywać się częściej!?-naskoczyła na mnie Alice. Odebrała tak szybko, że ledwie zdołałem przyłożyć telefon do ucha.
-Masz swoje wizje.-przypomniałem jej sucho.
-To nie to samo co rozmowa z bratem. Moze byś nad tak odwiedził, co? I tak zgubiłeś Victorię. Będziesz miał problem ze znalezieniem nowego tropu, panie czytający w myślach.
Skrzywiłem się. Nie jestem tropicielem, do cholery!
-Dlatego dzwonię. Wiesz, co ona knuje? Gdzie uciekła?
Alice westchnęła ponuro.
-Od kiedy postanowiła ci zwiać, kiepsko ją widzę. Chyba... Ciągle zmienia zdanie.
-Niech to. Przedzwoń do mnie, jak będziesz coś wiedziała.-poprosiłem.
-Jasne, braciszku.
Znowu odetchnąłem głębiej.
-Słuchaj, a... Co u... Znaczy, wiem, zakazałem ci spoglądać w jej przyszłość, ale...
-Ale się łamiesz!-fuknęła na mnie siostra.-Z Bellą też mam problemy. Pojechała na wakacje, ale nic dokładniejszego ci nie powiem, bo się na niej nie skupiam. Bardziej ty mnie martwisz, kolego.
-Radzę sobie.
-Oboje wiemy, że, tak nie jest.-prychnęła.
sobota, 15 lutego 2014
Coś się rusza XD
Uwaga, uwaga... Informacja, która zwali Was z nóg, bo mnie zwaliła! Gotowi na sensację? Tak?! No to trzymajcie się mocno!!!!
Ps. Odświeżyłam trochę notki ;P Popoprawiałam błędy, podopisywałam trochę i takie tam...
Kombinujemy wraz z Diablicą kontynuację tego bloga!!
:D Dobra, dobra, wiem - minął rok. Ale kit!
Trzymajcie za nas kciuki!!! Mam zaciesz, jak nigdy! XD Jejejejejejejejejejejej!!!
Trzymajcie za nas kciuki!!! Mam zaciesz, jak nigdy! XD Jejejejejejejejejejejej!!!
Cholera, muszę zamknąć... Mam zrytą banię!
Ps. Odświeżyłam trochę notki ;P Popoprawiałam błędy, podopisywałam trochę i takie tam...
Pozdrowionka!
czwartek, 28 lutego 2013
Zawieszam :(
Z przykrością muszę Wam powiedzieć, że jednak nie dam rady :(
Nie będę się rozpisywać, chcę tylko zawiadomić, iż
ZAWIESZAM BLOGA DO ODWOŁANIA
Nie wiem kiedy wrócę do tej historii. Może za miesiąc?...
Pozdrawiam Was serdecznie, lecz z podłym nastrojem :(
Paulineee
Nie będę się rozpisywać, chcę tylko zawiadomić, iż
ZAWIESZAM BLOGA DO ODWOŁANIA
Nie wiem kiedy wrócę do tej historii. Może za miesiąc?...
Pozdrawiam Was serdecznie, lecz z podłym nastrojem :(
Paulineee
sobota, 23 lutego 2013
info
Sorki, nie mam weny ostatnio. Poza tym PRÓBUJĘ OGARNĄĆ 3 BLOGI, ludzie!
3 BLOGI !!!!!!!
To dość ciężkie zajęcie i, niestety, zastanawiam się, czy aby nie zawiesić TEGO bloga, bo gorzej mi idzie pisanie właśnie tej historii :( Moja wena ma dziwne wybryki i nie mam pojęcia, kiedy się do mnie uśmiechnie :/
Póki co staram się nic nie zawieszać, ale nie wiem jak to będzie.
Spróbuję niedługo coś napisać.
Nie obrażajcie się, kochani
Wasza Paulineee
czwartek, 14 lutego 2013
Wale w tynki ;p
,,Miłość odwzajemniona jest dobra,
lecz jeszcze lepsza jest taka,
którą nam ofiarowano,
mimo, że wcale o nią nie zabiegaliśmy''
W. Shekspeare
lecz jeszcze lepsza jest taka,
którą nam ofiarowano,
mimo, że wcale o nią nie zabiegaliśmy''
W. Shekspeare
sobota, 2 lutego 2013
Rozdział 6
Dedyk dla wszystkich!!! ^^
***
- Od dawna tu jesteś? W Volterze? I w ogóle, to jak się stało, że jesteś wampirem? I co robiłeś wcześniej? - Zasypałam go gradem pytań.
Lucas roześmiał się.
- Spokojnie, po kolei... Jeśli chcesz, opowiem ci wszystko od początku.
- Chcę.
- Okay. Wiele nie pamiętam, ale... Urodziłem się niecałe 30 lat temu w Kanadzie. Moi rodzice oddali mnie do sierocińca, gdy miałem zaledwie parę tygodni. Nic o nich nie wiem. W sierocińcu nie było różowo. Starsi chłopcy byli w stosunku do mnie agresywni. Wiele razy planowałem ucieczkę, ale nigdy nie udawało mi się wydostać. W końcu, jak miałem prawie 16 lat, udało się. Szukali mnie wszędzie, więc spontanicznie dostałem się na statek do Europy, jako pasażer na gapę. Zawsze chciałem pojechać na ,,stary'' kontynent. Na statku podkradałem jakieś żarcie i chowałem się po różnych kątach. W końcu dopłynęliśmy do Anglii. Jakimś cudem nikt mnie nie zauważył i tym razem - wydostałem się ze statku niepostrzeżenie. Przez ponad rok pracowałem dorywczo i nielegalnie. Nie miałem cudownych warunków życia, ale byłem szczęśliwy. O wiele szczęśliwszy, niż w sierocińcu.
Kiedy Anglia mi się znudziła uciekłem do Francji. W wieku 18 lat na mojej drodze stanęli Elazar, Felix, Amanda i Steve. Byli piękni i tajemniczy, bardzo mnie zaintrygowali. Wtedy Amanda i Elazar zwrócili na mnie uwagę. Na rozkaz Ara szukali utalentowanych ludzi lub wampirów, gdyż mu się nudziło i szukał jakiejś rozrywki, a nic go bardziej nie raduje, niż ktoś o paranormalnych zdolnościach – prychnął. - Elazar stwierdził, że Aro będzie ze mnie zadowolony, zaś Amanda najwyraźniej była tego samego zdania. Byłem przerażony, lecz i podekscytowany. Dla nikogo nigdy nie byłem ważny, nikt się mną nie przejmował. Szykowało się coś nowego, a mnie nudziło moje życie.
Amanda przemieniła mnie, gdy tylko zdecydowali, że mnie wezmą do Volturi. Gdy stałem się wampirem, opowiedzieli mi trochę o naszej rasie i Volturi. Dowiedziałem się, że mam specyficzny dar, polegający na tym, że jeśli pragnąłem być sam, nikt się mną nie interesował, a gdy marzyłem o towarzystwie, zaraz się ono znajdowało. Mój talent rozwinął się wkrótce do tego stopnia, że potrafię wywierać wpływ na otoczenie. Mogę sprawić, że nikt, nawet setka wrogich wampirów, nie zwróci na mnie uwagi gdy będę tuż pod ich nosem. Być może dzięki tej umiejętności ukrywania udało mi się bez żadnych problemów przedostać na inny kontynent.
- Pewnie tak- mruknęłam. - A na mnie twój dar działa?
Zadumał się na moment. Wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem.
- Nie - przyznał. Wyglądał, jakby nie był zachwycony z tego powodu. – Szczerze mówiąc, kiedy byłaś ze swoim… kumplem… skupiałem się na tym, żebyś go zostawiła w pieruny. Ale ty rzuciłaś mu się w ramiona… - wywrócił oczami.
- Aha - pokiwałam głową i oparłam się wygodniej o sofę. Nagle zorientowałam się, że Lucas jest strasznie blisko. Poczułam się dziwnie. Z jednej strony nie przeszkadzało mi to, ale czułam też osobliwy dyskomfort i wyrzuty sumienia. Tylko, do cholery, dlaczego?! Moja bajka się skończyła; ukochany porzucił żabę, nim przemienił ją w księżniczkę i odszedł w siną dal...
- A ty? - zapytał cicho. - Co robiłaś wcześniej? Niektórzy uważają, że jako człowiek znałaś tajemnice istnienia wampirów. Skąd? Carmen twierdzi, że macie jakiś wspólnych znajomych, zdaje się, że wampirzych… - zawiesił głos.
Och, no wiesz, Lucas… Po prostu zakochałam się na zabój w jednym z was (pardon, w jednym z NAS), ale po pewnym czasie On przestał odwzajemniać moje uczucie…
Zapiekły mnie oczy. Wspominanie przeszłości mnie przygnębiło i wprowadziło w ponury nastrój. Zgarbiłam się, oczekując fali bólu.
Czas nie załatał ran. Ja ciągle wszystko pamiętam. Wszystko. Nawet mimo tego, że ludzkie wspomnienia są takie zamazane i marne. To nic nie znaczy. Pamiętam.
Poczułam ciepłą dłoń łapiącą mnie pocieszycielsko za rękę. Drgnęłam i z zaskoczeniem spojrzałam na Lucasa.
- Przepraszam - zmieszał się i natychmiast mnie puścił.
- Nie szkodzi. Po prostu... Zdziwiłam się, że nie jesteś zimny… - Słowa wyskoczyły ze mnie szybciej niż się nad nimi zastanowiłam. Odwróciłam wzrok.
- Wampiry są zimne tylko dla ludzi - powiedział cicho, marszcząc brwi.
Przez długi czas milczałam. Lucas przyglądał mi się uważnie.
- Bello, jakiś wampir cię skrzywdził, prawda? Miałaś już jedno ugryzienie. Carmen zauważyła to, gdy cię ukąsiła. Ktoś wcześniej chciał to zrobić? Dlaczego się wtedy nie przemieniłaś się w wampira?
Jego głos był spokojny i kojący, ale słowa znowu przywołały te wspomnienia, które sprawiały mi tyle bólu.
- Pewien wampir... Nazywał się James… Więc James mnie ugryzł, chcąc wypić moją krew a... On... Zabił Jamesa i wyssał jad z rany - wyszeptałam łamiącym się głosem. Wbiłam wzrok przed siebie, jednak nie widziałam nic. Mój umysł skupił się na dawnych wydarzeniach. – Myślałam, że mnie kocha, ale… Nie chciał mnie. - Mój głos brzmiał żałośnie. - Nie chciał być ze mną na wieczność. Uznał, że do siebie nie pasujemy… Po roku znajomości… Po tylu przejściach… Obietnicach…
Moja niewidoczna rana na sercu zapulsowała boleśnie. Wzdrygnęłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
Lucas nic nie powiedział. Obserwował moje zachowanie. Nie miałam pojęcia, jakie wyciągnął z tego wnioski.
- Ten, kto cię nie chciał, musiał być głupcem - warknął w końcu.
Spojrzałam ostro na wampira.
- Nie mów tak. Możemy skończyć już temat mojej przeszłości?! - Prawie krzyknęłam. Miałam dość tego bólu, chciałam się od niego oderwać. Jak najszybciej.
- Dobrze – uniósł ręce w pojednawczym geście. - Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić. Ale jak będziesz chciała się wyżalić, jestem zawsze gotowy cię wysłuchać - zadeklarował.
- Dzięki - szepnęłam prawie niesłyszalnie. Zamiast rozmyślać o Nim, skupiłam się na opowieści Lucasa o swoim życiu. - Kim jest Amanda?
Zbiłam go z tropu. Przez chwilę miał problem z odpowiedzią.
- Amanda to jedna ze strażniczek Volturi. Jest moją przyjaciółką. Nic więcej - wymamrotał.
- Nic więcej?
Odwrócił wzrok.
- Nie chcę z nią być. Podoba mi się ktoś inny…
- Kto jest tą szczęściarą? – zaciekawiłam się. – No gadaj, może ją do ciebie przekonam.
- Nie sądzę…
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Oboje aż podskoczyliśmy. Gdy się już opanowałam zerwałam się z sofy i pobiegłam otworzyć.
- Cześć! - zawołała z entuzjazmem Carmen, gdy tylko mnie ujrzała. Za nią stał Elazar, który zaciskał usta, żeby nie parsknąć śmiechem. - Jak tam? Podoba ci się twój pokój? Jak się czujesz? Masz jakieś ciuchy? Mam ci coś kupić? Może... - Elazar zachichotał i zatkał jej usta ręką. Uff...
- Spokojniej, kochanie – poprosił z rozbawieniem. - Jest czas.
Dziewczyna skrzywiła się. Czarnowłosy oderwał dłoń od jej ust i uśmiechnął się do mnie. Ale nagle oboje zamarli, patrząc na coś za mną. A raczej na kogoś.
- Hej - mruknął do nich Lucas, po czym zwrócił się do mnie. - To ja idę. Do zobaczenia później. - Oznajmił wychodząc na korytarz.
- Pa. - Powiedziałam, ze zdziwieniem patrząc na jego plecy.
- No, no – rzekła z chytrą minką Carmen. - Wiedziałam.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Co dokładnie?
- Wiedziałam, że będzie teraz próbował zwrócić na siebie twoją uwagę.
Wzruszyłam ramionami.
- Jego dar na mnie nie działa, jeśli o to ci chodzi.
- Co nie zmienia faktu, że Lucas coś do ciebie czuje... - Uśmiechnęła się znowu i spojrzała na mnie porozumiewawczo. - A ty? Jesteś nim zainteresowana?
Otworzyłam usta. Nie odpowiadałam.
O nie. Nie nie nie! To o mnie mówił? Ja mu się podobam? Co ja mam teraz zrobić?! Co ja mam zrobić z Lucasem?! Dopiero co (no, właściwie kilka miesięcy temu…) Pewna Osoba złamała mi serce. Nie chcę… Nie chcę znowu tego przeżyć. Zresztą, nikogo innego nie pokocham bardziej od Niego.
- Hm. Może ja też pójdę, a wy sobie pogadajcie - mruknął Elazar, po czym odwrócił się i szybko oddalił. Widocznie wolał nie wtrącać się do nie moich spraw.
- Okay, zmieńmy temat – zaproponowała Carmen, kiedy zorientowała się, że jej pytania mnie krępują. - Więc jak tam pokój? Podoba ci się tu?
- Ech, tak. Jest bardzo fajny.– odzyskałam wreszcie głos. - Co tak tu stoisz? Właź! – zakomenderowałam, wdzięczna, że nie drążyła tematu Lucasa.
Wampirzyca posłusznie weszła do środka i przycupnęła na sofie. Poszłam w jej ślady.
- A ubrania masz?
Przyjrzałam się przez sekundę mojej torbie.
- Trochę.
- Wiesz co? - mruknęła patrząc w tą samą stronę. - Pójdę ci coś kupić, jak tylko zajdzie słońce. No, bo ty nie możesz wyjść między ludzi. Jeszcze nie. Dzisiaj to był wyjątek.
Skrzywiłam się.
- Dobra - westchnęłam niechętnie, chociaż wolałabym sama się zaopatrzyć w jakieś ciuszki. Bycie nowonarodzoną jest uciążliwe. – Chyba masz rację.
Carmen przekrzywiła głowę. Przyglądała mi się z zainteresowaniem.
- Co? – zapytałam.
- Wiesz, jak na kogoś, kto jest wampirem od zaledwie doby, zachowujesz się niesamowicie! Jesteś taka spokojna… Jakbyś była stworzona do bycia nieśmiertelną!
Skrzywiłam się.
- A co, spodziewałaś się, że będę się rzucać na każdego i próbować zabić? Litości, nie jestem potworem!
- Widzę, ale nie wszyscy… Cóż, w zasadzie to każdy nowonarodzony… w pewnym momencie nie potrafi kontrolować swoich odruchów – westchnęła. – Nie jest to przyjemne. Jednak obawiam się, że mimo twojego charakteru i opanowania kiedyś wybuchniesz. Uważaj na siebie.
- Dobrze.
- I na Jane – dodała. – Może cię sprowokować.
- Cóż, aniołem to ona nie jest.
Carmen prychnęła.
- Ta, do anioła jej baaardzo daleko. No chyba, że do anioła śmierci – zmarszczyła brwi.
- Co ona tak właściwie tu robi?
- Jest ulubioną strażniczką Ara. Ona i jej braciszek mają straszliwe dary. Alec potrafi unieszkodliwić wampira lub człowieka. Jego ofiara nie widzi nic, ani nie słyszy. Taka osoba nawet się nie zorientuje kiedy umiera. A Jane… ona zadaje potworny ból. Z tego co słyszałam, to niemal gorsze niż przemiana w wampira – zadrżała. – Ale ty jesteś na jej dar odporna…
- Serio? – zdziwiłam się.
- Tak. Przecież próbowała użyć na tobie swojego daru. A ty nic.
- Wtedy co ją walnęłam? –upewniłam się.
- Owszem.
- Czułam wtedy takie mrowienie… I… Jakbym miała jakąś powłokę na sobie - powiedziałam wspominając to wydarzenie.
- Hm. To ciekawe - stwierdziła moja stwórczyni i zamyśliła się. – Chcesz sobie jeszcze odpocząć, czy oprowadzić cię po siedzibie władców wampirów?
- Och. Dobrze, mogę pozwiedzać – uśmiechnęłam się lekko.
***
Hej :) Czekam na Wasze oceny tego rozdziału ;D
Papa!
***
- Od dawna tu jesteś? W Volterze? I w ogóle, to jak się stało, że jesteś wampirem? I co robiłeś wcześniej? - Zasypałam go gradem pytań.
Lucas roześmiał się.
- Spokojnie, po kolei... Jeśli chcesz, opowiem ci wszystko od początku.
- Chcę.
- Okay. Wiele nie pamiętam, ale... Urodziłem się niecałe 30 lat temu w Kanadzie. Moi rodzice oddali mnie do sierocińca, gdy miałem zaledwie parę tygodni. Nic o nich nie wiem. W sierocińcu nie było różowo. Starsi chłopcy byli w stosunku do mnie agresywni. Wiele razy planowałem ucieczkę, ale nigdy nie udawało mi się wydostać. W końcu, jak miałem prawie 16 lat, udało się. Szukali mnie wszędzie, więc spontanicznie dostałem się na statek do Europy, jako pasażer na gapę. Zawsze chciałem pojechać na ,,stary'' kontynent. Na statku podkradałem jakieś żarcie i chowałem się po różnych kątach. W końcu dopłynęliśmy do Anglii. Jakimś cudem nikt mnie nie zauważył i tym razem - wydostałem się ze statku niepostrzeżenie. Przez ponad rok pracowałem dorywczo i nielegalnie. Nie miałem cudownych warunków życia, ale byłem szczęśliwy. O wiele szczęśliwszy, niż w sierocińcu.
Kiedy Anglia mi się znudziła uciekłem do Francji. W wieku 18 lat na mojej drodze stanęli Elazar, Felix, Amanda i Steve. Byli piękni i tajemniczy, bardzo mnie zaintrygowali. Wtedy Amanda i Elazar zwrócili na mnie uwagę. Na rozkaz Ara szukali utalentowanych ludzi lub wampirów, gdyż mu się nudziło i szukał jakiejś rozrywki, a nic go bardziej nie raduje, niż ktoś o paranormalnych zdolnościach – prychnął. - Elazar stwierdził, że Aro będzie ze mnie zadowolony, zaś Amanda najwyraźniej była tego samego zdania. Byłem przerażony, lecz i podekscytowany. Dla nikogo nigdy nie byłem ważny, nikt się mną nie przejmował. Szykowało się coś nowego, a mnie nudziło moje życie.
Amanda przemieniła mnie, gdy tylko zdecydowali, że mnie wezmą do Volturi. Gdy stałem się wampirem, opowiedzieli mi trochę o naszej rasie i Volturi. Dowiedziałem się, że mam specyficzny dar, polegający na tym, że jeśli pragnąłem być sam, nikt się mną nie interesował, a gdy marzyłem o towarzystwie, zaraz się ono znajdowało. Mój talent rozwinął się wkrótce do tego stopnia, że potrafię wywierać wpływ na otoczenie. Mogę sprawić, że nikt, nawet setka wrogich wampirów, nie zwróci na mnie uwagi gdy będę tuż pod ich nosem. Być może dzięki tej umiejętności ukrywania udało mi się bez żadnych problemów przedostać na inny kontynent.
- Pewnie tak- mruknęłam. - A na mnie twój dar działa?
Zadumał się na moment. Wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem.
- Nie - przyznał. Wyglądał, jakby nie był zachwycony z tego powodu. – Szczerze mówiąc, kiedy byłaś ze swoim… kumplem… skupiałem się na tym, żebyś go zostawiła w pieruny. Ale ty rzuciłaś mu się w ramiona… - wywrócił oczami.
- Aha - pokiwałam głową i oparłam się wygodniej o sofę. Nagle zorientowałam się, że Lucas jest strasznie blisko. Poczułam się dziwnie. Z jednej strony nie przeszkadzało mi to, ale czułam też osobliwy dyskomfort i wyrzuty sumienia. Tylko, do cholery, dlaczego?! Moja bajka się skończyła; ukochany porzucił żabę, nim przemienił ją w księżniczkę i odszedł w siną dal...
- A ty? - zapytał cicho. - Co robiłaś wcześniej? Niektórzy uważają, że jako człowiek znałaś tajemnice istnienia wampirów. Skąd? Carmen twierdzi, że macie jakiś wspólnych znajomych, zdaje się, że wampirzych… - zawiesił głos.
Och, no wiesz, Lucas… Po prostu zakochałam się na zabój w jednym z was (pardon, w jednym z NAS), ale po pewnym czasie On przestał odwzajemniać moje uczucie…
Zapiekły mnie oczy. Wspominanie przeszłości mnie przygnębiło i wprowadziło w ponury nastrój. Zgarbiłam się, oczekując fali bólu.
Czas nie załatał ran. Ja ciągle wszystko pamiętam. Wszystko. Nawet mimo tego, że ludzkie wspomnienia są takie zamazane i marne. To nic nie znaczy. Pamiętam.
Poczułam ciepłą dłoń łapiącą mnie pocieszycielsko za rękę. Drgnęłam i z zaskoczeniem spojrzałam na Lucasa.
- Przepraszam - zmieszał się i natychmiast mnie puścił.
- Nie szkodzi. Po prostu... Zdziwiłam się, że nie jesteś zimny… - Słowa wyskoczyły ze mnie szybciej niż się nad nimi zastanowiłam. Odwróciłam wzrok.
- Wampiry są zimne tylko dla ludzi - powiedział cicho, marszcząc brwi.
Przez długi czas milczałam. Lucas przyglądał mi się uważnie.
- Bello, jakiś wampir cię skrzywdził, prawda? Miałaś już jedno ugryzienie. Carmen zauważyła to, gdy cię ukąsiła. Ktoś wcześniej chciał to zrobić? Dlaczego się wtedy nie przemieniłaś się w wampira?
Jego głos był spokojny i kojący, ale słowa znowu przywołały te wspomnienia, które sprawiały mi tyle bólu.
- Pewien wampir... Nazywał się James… Więc James mnie ugryzł, chcąc wypić moją krew a... On... Zabił Jamesa i wyssał jad z rany - wyszeptałam łamiącym się głosem. Wbiłam wzrok przed siebie, jednak nie widziałam nic. Mój umysł skupił się na dawnych wydarzeniach. – Myślałam, że mnie kocha, ale… Nie chciał mnie. - Mój głos brzmiał żałośnie. - Nie chciał być ze mną na wieczność. Uznał, że do siebie nie pasujemy… Po roku znajomości… Po tylu przejściach… Obietnicach…
Moja niewidoczna rana na sercu zapulsowała boleśnie. Wzdrygnęłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
Lucas nic nie powiedział. Obserwował moje zachowanie. Nie miałam pojęcia, jakie wyciągnął z tego wnioski.
- Ten, kto cię nie chciał, musiał być głupcem - warknął w końcu.
Spojrzałam ostro na wampira.
- Nie mów tak. Możemy skończyć już temat mojej przeszłości?! - Prawie krzyknęłam. Miałam dość tego bólu, chciałam się od niego oderwać. Jak najszybciej.
- Dobrze – uniósł ręce w pojednawczym geście. - Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić. Ale jak będziesz chciała się wyżalić, jestem zawsze gotowy cię wysłuchać - zadeklarował.
- Dzięki - szepnęłam prawie niesłyszalnie. Zamiast rozmyślać o Nim, skupiłam się na opowieści Lucasa o swoim życiu. - Kim jest Amanda?
Zbiłam go z tropu. Przez chwilę miał problem z odpowiedzią.
- Amanda to jedna ze strażniczek Volturi. Jest moją przyjaciółką. Nic więcej - wymamrotał.
- Nic więcej?
Odwrócił wzrok.
- Nie chcę z nią być. Podoba mi się ktoś inny…
- Kto jest tą szczęściarą? – zaciekawiłam się. – No gadaj, może ją do ciebie przekonam.
- Nie sądzę…
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Oboje aż podskoczyliśmy. Gdy się już opanowałam zerwałam się z sofy i pobiegłam otworzyć.
- Cześć! - zawołała z entuzjazmem Carmen, gdy tylko mnie ujrzała. Za nią stał Elazar, który zaciskał usta, żeby nie parsknąć śmiechem. - Jak tam? Podoba ci się twój pokój? Jak się czujesz? Masz jakieś ciuchy? Mam ci coś kupić? Może... - Elazar zachichotał i zatkał jej usta ręką. Uff...
- Spokojniej, kochanie – poprosił z rozbawieniem. - Jest czas.
Dziewczyna skrzywiła się. Czarnowłosy oderwał dłoń od jej ust i uśmiechnął się do mnie. Ale nagle oboje zamarli, patrząc na coś za mną. A raczej na kogoś.
- Hej - mruknął do nich Lucas, po czym zwrócił się do mnie. - To ja idę. Do zobaczenia później. - Oznajmił wychodząc na korytarz.
- Pa. - Powiedziałam, ze zdziwieniem patrząc na jego plecy.
- No, no – rzekła z chytrą minką Carmen. - Wiedziałam.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Co dokładnie?
- Wiedziałam, że będzie teraz próbował zwrócić na siebie twoją uwagę.
Wzruszyłam ramionami.
- Jego dar na mnie nie działa, jeśli o to ci chodzi.
- Co nie zmienia faktu, że Lucas coś do ciebie czuje... - Uśmiechnęła się znowu i spojrzała na mnie porozumiewawczo. - A ty? Jesteś nim zainteresowana?
Otworzyłam usta. Nie odpowiadałam.
O nie. Nie nie nie! To o mnie mówił? Ja mu się podobam? Co ja mam teraz zrobić?! Co ja mam zrobić z Lucasem?! Dopiero co (no, właściwie kilka miesięcy temu…) Pewna Osoba złamała mi serce. Nie chcę… Nie chcę znowu tego przeżyć. Zresztą, nikogo innego nie pokocham bardziej od Niego.
- Hm. Może ja też pójdę, a wy sobie pogadajcie - mruknął Elazar, po czym odwrócił się i szybko oddalił. Widocznie wolał nie wtrącać się do nie moich spraw.
- Okay, zmieńmy temat – zaproponowała Carmen, kiedy zorientowała się, że jej pytania mnie krępują. - Więc jak tam pokój? Podoba ci się tu?
- Ech, tak. Jest bardzo fajny.– odzyskałam wreszcie głos. - Co tak tu stoisz? Właź! – zakomenderowałam, wdzięczna, że nie drążyła tematu Lucasa.
Wampirzyca posłusznie weszła do środka i przycupnęła na sofie. Poszłam w jej ślady.
- A ubrania masz?
Przyjrzałam się przez sekundę mojej torbie.
- Trochę.
- Wiesz co? - mruknęła patrząc w tą samą stronę. - Pójdę ci coś kupić, jak tylko zajdzie słońce. No, bo ty nie możesz wyjść między ludzi. Jeszcze nie. Dzisiaj to był wyjątek.
Skrzywiłam się.
- Dobra - westchnęłam niechętnie, chociaż wolałabym sama się zaopatrzyć w jakieś ciuszki. Bycie nowonarodzoną jest uciążliwe. – Chyba masz rację.
Carmen przekrzywiła głowę. Przyglądała mi się z zainteresowaniem.
- Co? – zapytałam.
- Wiesz, jak na kogoś, kto jest wampirem od zaledwie doby, zachowujesz się niesamowicie! Jesteś taka spokojna… Jakbyś była stworzona do bycia nieśmiertelną!
Skrzywiłam się.
- A co, spodziewałaś się, że będę się rzucać na każdego i próbować zabić? Litości, nie jestem potworem!
- Widzę, ale nie wszyscy… Cóż, w zasadzie to każdy nowonarodzony… w pewnym momencie nie potrafi kontrolować swoich odruchów – westchnęła. – Nie jest to przyjemne. Jednak obawiam się, że mimo twojego charakteru i opanowania kiedyś wybuchniesz. Uważaj na siebie.
- Dobrze.
- I na Jane – dodała. – Może cię sprowokować.
- Cóż, aniołem to ona nie jest.
Carmen prychnęła.
- Ta, do anioła jej baaardzo daleko. No chyba, że do anioła śmierci – zmarszczyła brwi.
- Co ona tak właściwie tu robi?
- Jest ulubioną strażniczką Ara. Ona i jej braciszek mają straszliwe dary. Alec potrafi unieszkodliwić wampira lub człowieka. Jego ofiara nie widzi nic, ani nie słyszy. Taka osoba nawet się nie zorientuje kiedy umiera. A Jane… ona zadaje potworny ból. Z tego co słyszałam, to niemal gorsze niż przemiana w wampira – zadrżała. – Ale ty jesteś na jej dar odporna…
- Serio? – zdziwiłam się.
- Tak. Przecież próbowała użyć na tobie swojego daru. A ty nic.
- Wtedy co ją walnęłam? –upewniłam się.
- Owszem.
- Czułam wtedy takie mrowienie… I… Jakbym miała jakąś powłokę na sobie - powiedziałam wspominając to wydarzenie.
- Hm. To ciekawe - stwierdziła moja stwórczyni i zamyśliła się. – Chcesz sobie jeszcze odpocząć, czy oprowadzić cię po siedzibie władców wampirów?
- Och. Dobrze, mogę pozwiedzać – uśmiechnęłam się lekko.
***
Hej :) Czekam na Wasze oceny tego rozdziału ;D
Papa!
czwartek, 31 stycznia 2013
;D Ważne!
Siemmmmaaaa!!!!
Mam 5 wiadomości:
Złe wiadomości:
- laptopik nie naprawiony :( padła karta graficzna lub płyta główna
- na razie go nie naprawię, bo jestem spłukana :(
Dobre wiadomości:
- Udało mi się z tego grata odzyskać moje zapiski (dużo tego nie było, ale się cieszę, że moja robota nie poszła na marne)
- Mama nie wkurzyła się aż tak bardzo, na wieść o zepsutym laptopie
- I mogę pisać na notebooku (którego obie używamy)
- Postaram się dodać nocie w weekend, może w sobotę, ale niedziela też możliwa
Podsumowując - POWRACAM!!!! ;D ;p ;) ^^
I mam z tego powodu zaciesz ;p
Do weekendu!
Mam 5 wiadomości:
Złe wiadomości:
- laptopik nie naprawiony :( padła karta graficzna lub płyta główna
- na razie go nie naprawię, bo jestem spłukana :(
Dobre wiadomości:
- Udało mi się z tego grata odzyskać moje zapiski (dużo tego nie było, ale się cieszę, że moja robota nie poszła na marne)
- Mama nie wkurzyła się aż tak bardzo, na wieść o zepsutym laptopie
- I mogę pisać na notebooku (którego obie używamy)
- Postaram się dodać nocie w weekend, może w sobotę, ale niedziela też możliwa
Podsumowując - POWRACAM!!!! ;D ;p ;) ^^
I mam z tego powodu zaciesz ;p
Do weekendu!
czwartek, 24 stycznia 2013
Ważne!!! :(
Nie mam dobrych informacji :( Rozje*ałam swojego kompa na którym pisałam (coś z dyskiem twardym) i nie mam bladego pojęcia, kiedy dodam nowy rozdział. Mam normalnie doła, bo pisanie to moje hobby.
Nie wiem też, kiedy naprawię kompa. Tak NAPRAWIĘ, bo wolę sama coś wykombinować, bo moja mama się wk*rwi i będę miała jeszcze większy problem :X Masakra.
Nie wiem też, kiedy naprawię kompa. Tak NAPRAWIĘ, bo wolę sama coś wykombinować, bo moja mama się wk*rwi i będę miała jeszcze większy problem :X Masakra.
Życzcie mi szczęścia :)
Pozdrowionka
Wasza
Paulineee
sobota, 5 stycznia 2013
Rozdział 5
Dawno nie było
dedykacji! I'm sorry ;(
A więc dedyk
dlaaaa:
Bells
Cullen-Swan
Zuzki
Beaty
Asi
W ponurym
nastroju dowlekłam się za Carmen, Agnes, Eleazarem i Lucasem w przeciwną
stronę, do zamku Volturich. Robiło się coraz jaśniej, za jakieś pół godziny zza
horyzontu miało wyłonić się słońce. Był więc najwyższy czas, by wracać.
Było mi
strasznie źle, że nie wrócę już nigdy z Jacobem do domu. Że nie ułożę sobie
życia, nie będę miała dzieci (nigdy o nich nie marzyłam, ale przecież taka jest
kolej rzeczy...), nie dożyję starości i nie umrę w spokoju. Taa, kiedyś to
wszystko było mi obojętne, bo wtedy jeszcze wierzyłam w miłość Pewnej Osoby.
Ależ byłam głupia i naiwna! Jak mogłam myśleć, że kocha mnie ktoś taki, jak
On?! Mężczyzna nieziemsko przystojny, intrygujący, błyskotliwy, inteligentny,
wykształcony, honorowy, miły, z nienagannymi manierami, wszechstronnie
uzdolniony, czytający w myślach wszystkim prócz mnie... I na dodatek ten
mężczyzna był wampirem powstrzymującym się, by mnie nie zabić, a jednocześnie
chętnie ratującym mnie z opresji…
Ale w końcu mu
się to wszystko znudziło.
Kiedyś
myślałam, że mówi prawdę, że czuje do mnie to samo, co ja. Myślałam, że jeśli
mnie przemieni w wampira będziemy żyć wiecznie w szczęściu i miłości... A On
nie chciał. I już wiem dlaczego. Po prostu mnie... nie kochał.
Zamrugałam
gwałtownie czując specyficzne pieczenie nosa zwiastujące łzy.
Idiotka.
Głupia, stuknięta, bezbronna dziewczynka... A przepraszam, już nie bezbronna,
bo jest WAMPIREM! Nieśmiertelną istotą, skazaną na wieczne opłakiwanie straty
jedynej miłości… Czemu los jest ZAWSZE przeciwko mnie?!
Prychnęłam ze
złością i pokręciłam gniewnie głową. Poczułam na sobie spojrzenie Lucasa,
najwyraźniej zaintrygowanego moim zachowaniem. Agnes i Eleazar nie zwracali na
mnie uwagi, pewnie zgorszeni moją przyjaźnią z wilkołakiem. Carmen zaś co
chwilę zerkała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby była czymś zmartwiona.
Westchnęłam i
znowu zatopiłam się w myślach.
Miałam
nadzieję, że Jacobowi nic się nie stanie. Byle tylko udało mu się bezpiecznie
dotrzeć do domu!
I pomyśleć, że
to wszystko przeze mnie… I przez mojego gigantycznego pecha. Mogłabym się
spodziewać, iż coś pójdzie nie tak. No bo cóż w moim życiu się udało?
Podsumujmy
więc ciąg niepowodzeń panny Swan: moi rodzice się rozwiedli, potem gdy mama
zakochała się, obawiała się, że za dużo czasu poświęca Philowi, więc
postanowiłam pojechać do ojca, do znienawidzonej przeze mnie dziury, do Forks.
Tam oczywiście wszyscy mnie znali i cały czas doprowadzali mnie niemalże do
białej gorączki tym ,,Isabella Swan, prawda? Córka komendanta?''. Na dodatek
pierwszego dnia w szkole niemal nie rzucił się na mnie głodny wampir, w którym
się zakochałam na zabój. Potem, gdy wreszcie, po raz pierwszy w życiu byłam szczęśliwa,
okazało się, że chce na mnie zapolować niejaki James, przez którego niemal
witałam się ze Śmiercią. Następnie brat mojego... byłego chciał mnie sobie
zjeść na moim przyjęciu urodzinowym i... I wtedy stało się najgorsze...
ON mnie rzucił. Gdy się jako tako
pozbierałam (podkreślając ,,jako tako''), okazało się, że dziewczyna Jamesa i
jego kumpel Laurent chcą się zemścić i mnie zabić. Atak Laurenta przeżyłam
dzięki wilkołakom, a z jednym z nich się wcześniej zaprzyjaźniłam. Tak więc,
nadal prześladowały mnie nadprzyrodzone istoty…. Potem oszalałam i postanowiłam
robić niebezpiecznie rzeczy, wbrew Jego prośbie. Dlaczego? Bo wtedy wspominało
mi się Go najlepiej, a wspomnienia to wszystko co mi pozostało. No i ta
pieprzona wycieczka, na którą pojechałam wraz z najlepszym przyjacielem... I
gdzie tu jakieś NORMALNE wydarzenia? Jedyne szczęście jakie mi się przydarzyło
to On, jego rodzina i Jacob.
A teraz
wszystkich ich straciłam... Przez mojego własnego, cholernego pecha. Pozostała
mi nadzieja, że teraz, jak już jestem wampirem, mój magnez przyciągający
wszystkie kłopoty wokół przestanie działać. Oby...
- Bello? -
Zagadnął nagle Eleazar.
- Tak? -
Zapytałam zmęczonym głosem.
- Nie
rozpowiadaj wszystkim na około, że masz kumpla wilkołaka. W ogóle nawet nie wspominaj
o tej rasie.
- Czemu?
Spojrzał na
mnie dziwnie.
- Bo wampiry
NIENAWIDZĄ wilkołaków, a szczególnie Kajusz Volturii.
Przeszedł mnie
zimny dreszcz.
- Ach... To
jeden z trójcy?
- Dokładnie.
To ten z białymi włosami. Więc co, przyrzekasz?
- Tak. - A cóż
innego mam powiedzieć?
Odetchnął z
ulgą.
- A tak na
marginesie, to wspominał ci ktoś, że jesteś strasznie nieprzewidywalna? -
Szatyn uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.
Spochmurniałam.
- Taak, już to
gdzieś słyszałam - odparłam cicho. Chyba nie muszę mówić, kto tak kiedyś
powiedział?
Uśmiech
Eleazara przygasł - najwyraźniej nie rozumiał, czemu tak dziwnie zareagowałam
na jego żart. Westchnął i już więcej się nie odzywał. Carmen ukradkiem patrzyła
na mnie z troską, Agnes z niepewnością, natomiast Lucas wydawał się być
równocześnie zaskoczony, jak i dziwnie zaintrygowany moimi reakcjami.
Wkrótce
doszliśmy do zamku. Z zewnątrz wyglądał nawet niepozornie, chociaż teraz, jak
wiedziałam kto tam zamieszkuje, na widok budowli dostawałam dreszczy.
Ku mojemu
zdumieniu przy recepcji czekał na nas Aro, oraz parę wampirów - Felix,
niezwykle podobny do Jane, schludnie ubrany chłopiec, wysoki mężczyzna w
średnim wieku, dumnie wyprostowana brunetka z loczkami i dużymi oczami, oraz
niepozorna, wyglądająca nieco bojaźliwie kobieta, która niemal dotykała Ara.
Patrzyła na nas z niepokojem i podejrzliwością.
- Witajcie! -
przemówił Aro z przyjaznym uśmiechem. - Polowanie, jak mniemam, udane.
- Tak, panie -
odpowiedział Lucas, opuszczając z szacunkiem głowę.
- To świetnie.
Jak się miewasz, Bello?
- Dobrze - mój
głos brzmiał nawet dość pogodnie.
- Cieszę się.
Kazałem przygotować dla ciebie pokój, moja droga.
- Hmm, bardzo
dziękuję - wymamrotałam zaskoczona.
- Cheleso,
Eleazarze, pokażcie proszę Belli drogę do jej pokoju.
Spokojna
brunetka z loczkami uśmiechnęła się do mnie leciutko, lecz jej oczy były
nieprzeniknione.
- Jak sobie
życzysz, panie - ukłoniła się lekko przed wiekowym wampirem, po czym ponownie
przeniosła wzrok na mnie. - Chodź za mną, Bello. – rzekł, po czym odwróciła się
i ruszyła w stronę wind.
- Do
zobaczenia - uśmiechnęłam się do moich znajomych, po czym poszłam za Chelesą.
Eleazar podążał za mną. Kiedy cała nasza trójka znalazła się w windzie, Chelesa
nacisnęła jakiś guzik i utkwiła wzrok w szatynie.
- Lucas i
Agnes też posilali się zwierzętami? - zapytała z zaciekawieniem, gdy winda
ruszyła w górę.
- Lucas tak,
Agnes nie - odparł krótko Eleazar.
W jej dużych
oczach błysnęło zaskoczenie. Zmarszczyła brwi.
- Fiu, fiu.
Tego się nie spodziewałam. Nie po Lucasie.
- Szczerze
mówiąc, ja również jestem zaskoczony - przyznał. - Nigdy nie przejawiał nawet
cienia zainteresowania naszą dietą.
Coś pyknęło i
drzwi windy się otworzyły. Poszliśmy dalej.
- Kiedyś sam
byś się z tego śmiał.
- Wcale nie.
Od kiedy o tym usłyszałem, od razu wiedziałem, że powinienem spróbować.
- Niech ci
będzie - skapitulowała. - Ale myślę, że przekonała cię do tego Carmen. Może
Lucas... - przerwała i spojrzała na mnie znacząco.
Uniosłam brew.
Chodziło jej o to, że z mojego powodu Lucas z nami poszedł na wegetariańskie
polowanie? Bez sensu.
- Nie
rozumiem, o co wam chodzi - poskarżyłam się, patrząc to na Chelesę, to na
Eleazara.
- Chelesie
chodzi o to, że najwyraźniej spodobałaś się Lucasowi - wyjaśnił Eleazar. - Cóż,
nie zdziwiłbym się, jakby zaczął się koło ciebie kręcić…
Uniosłam brwi
ze zdziwienia. Lucas się mną zainteresował? Nie spodziewałam się tego!
Chelesa
uśmiechnęła się krzywo.
- Amanda nie
będzie tym zachwycona.
- Może ją
jakoś udobruchasz. Jesteś w tym dobra.
- Oczywiście,
że jestem – parsknęła. W tej samej chwili przystanęła i wskazała na pobliskie
drzwi z numerem 19 - To tutaj – poinformowała mnie - Jakbyś jeszcze czegoś
potrzebowała, to jestem w pokoju numer 13. – powiedziała, po czym spojrzała na
mnie z mieszanką smutku, niepokoju i jakby niepewności i odeszła.
Wpatrywałam
się z niezdecydowaniem w drzwi mojego pokoju.
- Ja i Carmen
mieszkamy pod 17-ką – odezwał się Eleazar.
- A kto ma
pokój obok mnie?
- 18-kę
zajmuje Steve, ten starszy facet który czekał na nas z Arem i resztą, a 20-kę
Lucas. Hm, jestem pewien, że Carmen cię odwiedzi za parę godzin. - Uśmiechnął
się lekko. - Dobra, musze już iść. Aha, Heidi znalazła twój bagaż w autokarze,
jest już w środku. No to do zobaczenia. - Pomachał mi na pożegnanie i ruszył w
kierunku, z którego przyszliśmy.
- Cześć! -
krzyknęłam za nim i nacisnęłam klamkę. Niepewnie weszłam do środka, zamykając
za sobą drzwi.
Pokój był
boski! Wszystko było utrzymane w pięknych odcieniach złota i brązu. Ściany były
pomalowane na przyjemny, jasnożółty kolor, zasłony na 2-óch małych oknach miały
kolor szczerego złota, tak samo piękna sofa. Meble były misternie rzeźbione w
drewnie, na mój gust dębowym. Łazienkę natomiast urządzono nowocześnie. Ku
mojemu zdumieniu było też dużo nowoczesnych sprzętów, np. telewizor 3D, czy
wieża stereo.
Na podłodze
koło sofy leżała moja torba. Dopadłam do niej szybko, szczęśliwa, że wreszcie
mam coś swojego. Moje ubranie i skóra były mocno przybrudzone po polowaniu,
więc umyłam się i przebrałam. Następnie z ulgą położyłam się na sofie i
przymknęłam oczy. Ech, to takie głupie, że już nigdy nie będę mogła zasnąć,
pomyślałam ze smutkiem.
Po dłuższym
czasie zaskoczyło mnie cichutkie, lecz niecierpliwe pukanie do drzwi.
- Proszę -
rzuciłam, nie ruszając się z miejsca.
Do
pomieszczenia wparował przystojny blondyn z szerokim, uroczym uśmiechem. Jego
oczy nie były czerwone, ale dziwnie pomarańczowawe.
- Siemanko! -
Jego głos był przepełniony entuzjazmem. Wampir zamknął za sobą drzwi i usiadł
na sofie koło moich nóg. - Jak tam?
Uśmiechnęłam
się kpiarsko.
- Co
dokładnie?
- No... Czy ci
się tu podoba? – machną ręką, wskazując nieokreśloną przestrzeń.
Mój uśmiech
nieco zbladł. Długo milczałam.
- Niby tak,
ale...
- Ale co?
- Nie mam
pojęcia co mam zrobić dalej. Wiesz, ze swoim życiem... - podniosłam się i
usiadłam po turecku wlepiając wzrok w swoje skarpetki.
- Hmm. To
dobre pytanie. Z pewnością nurtowało, nurtuje i będzie nurtować ono każdą
istotę na tym globie - przekrzywił głowę i zadumał sie. - Cóż, Bello, czasem
stoisz na rozstaju dróg i za Chiny nie masz pojęcia, gdzie się udać. Ale w
końcu usłyszysz podszept swojego serca i intuicji, a wtedy idź tam, gdzie
wydaje ci się słuszne. - Zamilkł na chwilę. - Po prostu czekaj na jakieś
wydarzenie, na jakąś decyzję i wtedy rób to, co uważasz za stosowne. Ale uważaj
- niekiedy los cię oszukuje. I właśnie wtedy znajdują cię kłopoty.
Zastanowiłam
się głębiej nad tym, co powiedział.
- Masz rację.
Pięknie to ująłeś- wysłałam do niego delikatny uśmiech, po czym westchnęłam ze
smutkiem.
Ponad rok temu
los oszukał mnie najbardziej podstępnie, jak tylko było można. No dodatek serce
zmyliło mnie jeszcze bardziej...
- Co się
dzieje? Czemu jesteś smutna? - zaniepokoił się Lucas.
Natychmiast
się ogarnęłam. Tak, miałam już spore doświadczenie w maskowaniu uczuć,
najczęściej obojętnością.
- Nic, nic. Od
dawna tu jesteś? W Volterze? I w ogóle, to jak się stało, że jesteś wampirem? I
co robiłeś wcześniej? – zasypałam go dla niepoznaki gradem pytań.
Roześmiał się.
- Spokojnie, po
kolei... Jeśli chcesz, opowiem ci wszystko od początku.
***
Witam was w
pierwszą sobotę roku 2013! Ech, trzeba ustalić powoli nową datę końca świata ;D
Przepraszam,
że tak mało, ale nie mam dziś weny ani humoru, by opisywać życie Lucasa. No i
strasznie się rozpisałam na tym pierwszym, najstarszym blogu. Najbardziej go
lubię ;D Ten też, ale ociupinkę mniej :)
No to do NN!
Wasza
Paulineee
sobota, 29 grudnia 2012
Rozdział 4
Moje pierwsze
polowanie! Rany, nie mam pojęcia, jak to właściwie się odbywa...
Emocje,
towarzyszące mi podczas biegu, zniknęły jak ręką odjął. Zamiast radości
poczułam niepokój. Przegryzłam wargę, zastanawiając się, co dalej.
- Hmm. - zaczęłam
niepewnie. - To... Co mam robić? - zapytałam pozostałych ze zgubioną miną.
Lucas
bezradnie wzruszył ramionami, Agnes również wyglądała na niepewną. Elazar i
Carmen wymienili spojrzenia.
- Skup się na
swoich zmysłach - nakazała mi Carmen. Blondyn przyglądał jej z
zainteresowaniem.
- A tak
właściwie, to krew zwierzęca naprawdę jest taka zła? - zaciekawił się.
Elazar uniósł
brwi.
- Nie
wiedziałem, że nagle zacząłeś się tym interesować - powiedział z lekką
szorstkością w głosie. - Oczywiście, ludzka krew jest o wiele smaczniejsza i
daje więcej siły, ale... Nie dopadały cię nigdy wątpliwości, iż wysysanie z
ludzi życia nie jest wcale konieczne?
- Cóż...
Szczerze mówiąc to rozmyślałem nad tym wiele razy - wyznał. - Ale nigdy nie
byłem pewny, czy uda mi się egzystować bez krwi człowieka. Po prostu nie
wyobrażałem sobie tego. Jak większość wampirów…
Elazar pokiwał
głową.
- Rozumiem cię
– rzekł łagodnie. - Miałem podobnie. Ale w końcu się przełamałem i po pewnym
czasie bycia ,,wegetarianinem'' stwierdziłem, że tak lepiej mi się żyje. Bez
wyrzutów sumienia, które niebywale mnie dręczyły.
- Może po
prostu spróbuj przez pewien czas pożywiać się krwią zwierząt - zasugerowała
Carmen z nadzieją w oczach. Najwyraźniej uwielbiała ,,nawracać’’ wampiry na
swoją dietę. - A jeśli ci się nie spodoba... Żyj tak jak dotychczas.
Lucas zamyślił
się.
- W sumie...
Skoro coraz więcej wampirów, nawet nowonarodzonych, rezygnuje ze smaczniutkich
ludzi… Czemu by nie spróbować wegetarianizmu! - Uśmiechnął się zawadiacko i
spojrzał na mnie. – No to dziś zapoluję wraz z tobą, Bello.
- Nie ma
sprawy. Będzie mi bardzo miło. - Nie wiedzieć czemu, ucieszyłam się szczerze.
Może dlatego, że zasiałam w Lucasie ziarenko zwątpienia, dzięki któremu
postanowił spróbować się przestawić?
- A ty, Agnes?
Dołączysz do grona wampirów o zbyt miękkich serduchach? – zażartował Lucas.
Drobna
brunetka zmieszała się.
- Nie obraźcie
się, lecz... - zaczęła nieśmiało. - Sądzę, że... Nie warto przeciwstawiać się
swojej naturze. Tacy już jesteśmy, iż kusi nas ludzka krew. Ciekawi mnie wasze
rozumowanie i nie mam nic przeciwko niemu, ale to nie dla mnie - zadecydowała.
– Nie chcę walczyć z instynktem.
Zdziwiło mnie
to. Sądziłam, że łagodna Agnes skusi się na bardziej cywilizowaną dietę.
Carmen
pokiwała ze zrozumieniem głową, ale wydawało mi się, że jest nieco zawiedziona.
- No dobra,
zaczynamy - zwróciła się do mnie i Lucasa. - Czy czujecie w okolicy jakieś
zwierzę?
Zamknęłam oczy
by lepiej się skupić. Odetchnęłam głęboko, próbując wyczuć zapach jakiegoś
zwierzęcia.
- A tak w
ogóle, to na co można tu polować? - Chciałam dostać jakąś wskazówkę.
- Głównie
dziki, jelenie i sarny. Czasami pałętają się także muflony, czyli dzikie owce
górskie. Ale żeby je spotkać, musielibyśmy biec bardziej na wschód, do łańcucha
górskiego. Na pewno się tam niedługo wybierzemy.
- Znalazłem
coś - wtrącił Lucas. - Na północny wschód stąd. Wygląda mi to na stadko dzików
- jakieś 5 sztuk.
Skupiłam się
na woni niesionej z kierunku podanego przez Lucasa.
- Też je
wyczuwam! - oznajmiłam z zadowoleniem. - Idziemy?
- Oczywiście!
Nie trzeba mi
było powtarzać dwa razy. Rzuciłam się czym prędzej na północny wschód z gardłem
piekącym jak cholera. Ostry zapach krwi spotęgował moje pragnienie.
Biegłam tak
szybko, że reszta miała problem z nadążeniem.
Wreszcie
ujrzałam stadko niezbyt dużych dzików. Nie mogąc wytrzymać potwornego drapania
w gardle, niemal wpadłam na największe zwierzę i, polegając na instynkcie,
wbiłam zęby w krtań dzika. Ten zakwiczał i próbował się mi wyrwać, lecz
trzymałam go w żelaznym uścisku. Reszta stada, widząc zagrożenie uciekła w siną
dal. Usłyszałam westchnięcie Lucasa, który pobiegł upolować jednego z czterech
uciekinierów.
Ale ja w tej
chwili zwracałam uwagę tylko na lepki płyn zalewający mi gardło i pomalutku
gaszący pragnienie. Niestety, po jakimś czasie wyssałam ostatnią kroplę krwi z
dzika. Ale jeszcze mi było mało.
- Dobrze sobie
poradziłaś - pochwaliła cicho oparta o jakiś pniak Carmen. Zauważyłam, że jej
oczy były całkiem złote.
Agnes stała
obok kobiety i patrzyła obojętnie na truchło dzika.
- Dziękuję -
mruknęłam nieśmiało. - Jak zdążyłaś sama się posilić tak szybko?
Uśmiechnęła
się.
- Mam już
wprawę. Jesteś jeszcze głodna?
- Tak -
przyznałam.
- Pyszny ten
dzik nie był, co nie? – mruknęła ironicznie. - Lepiej smakują drapieżne
zwierzęta, ale niestety w tych stronach drapieżne są tylko ptaki. I koty
domowe. - Zażartowała. - Ale może jeszcze uda nam się znaleźć jakieś jelenie,
czy coś. Niedługo wybierzemy się może na dłuższe polowanie w góry, jeśli Aro
nam pozwoli. Nie powinien raczej robić problemów, ale powinniśmy liczyć się z
jego zdaniem.
Pokiwałam
głową.
- Może na
razie chodźmy po chłopaków, a potem zapolujecie na jelenie - odezwała się
niespodziewanie Agnes.
Dopiero teraz
zauważyłam, że Eleazar i Lucasa gdzieś wcięło. Po chwili nasłuchiwania
stwierdziłam, iż są jakieś półtora kilometra stąd i piją krew reszty dzików.
Pobiegłam w ich kierunku z nadzieją, że jeszcze mi coś skapnie. Po paru
sekundach zauważyłam blondwłosego wampira, który właśnie dobierał się do ostatniego
dzika. Ten był wyjątkowo odważny i próbował się bronić za pomocą długich kłów.
Na próżno.
Nie
zatrzymując się skoczyłam w kierunku zwierza i odepchnęłam go na dobre 15
metrów od zaskoczonego Lucasa, po czym zanurzyłam zęby w jego szyi.
- Ej! -
zaprotestował oniemiały blondyn, jednak bez cienia wściekłości. Był raczej
rozbawiony.
Nie mogąc się
powstrzymać po raz pierwszy od dłuższego czasu parsknęłam śmiechem.
- Wszystkie
chwyty dozwolone… - mruknęłam z niewinną minką i odrzuciłam od siebie pustego
dzika.
Lucas
westchnął.
- Niech ci
będzie.
- No proszę! -
zdziwił się Elazar. - Zwykle tak zawzięcie bronisz zdobyczy, a złodziejstwo
Belli puszczasz płazem? - rzucił żartobliwie. Z najedzonym Eleazarem łatwiej
żyć, zanotowałam w myślach.
- Jakie
złodziejstwo? - oburzyłam się na niby. Zaczynałam coraz lepiej się czuć w
towarzystwie tych wampirów. – Znalezione, nie kradzione!
- Oj tam, oj
tam. - mruknął wymijająco Lucas w tym samym czasie. – Kobietom mogę dać taryfę
ulgową.
Kątem oka
zauważyłam, że Carmen i Agnes wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. O co im
chodzi?
- To co?
Wracamy, czy jeszcze polujemy? - Zapytała Carmen.
- Hmm. Mnie
się już nie chce polować. – Przyznałam, choć targały mną sprzeczne myśli.
Miałam już dość polowania, a jednocześnie odczuwałam nadal pragnienie.
Oczywiście o wiele mniejsze, niż przedtem, ale czułam już, że dobrze się
kontrolowałam. Z drugiej strony, nie miałam ochoty wracać do Volturich...
Tylko, że miałam dziwne przeczucie, iż będę zmuszona przystać na propozycję Ara
i zostać jedną z nich. A zresztą, gdyby nawet puścili mnie wolno, co miałabym
robić sama jako wampirzyca? Nie mogłabym wrócić do Forks, do ojca, bo po
pierwsze Charlie spostrzegłby, iż coś ze mną nie tak, a po drugie nie wiem
jakby zareagowały wilkołaki z La Push.
Chwila.
Wilkołaki...
Nagle
zastygłam, uświadamiając sobie coś z przerażeniem – nie wiem, co się stało z
Jacobem… Nie wiem, gdzie jest moje prywatne słońce, mój brat… Ukryłam twarz w
dłoniach i osunęłam się na ziemie.
- O Boże... -
wyjęczałam.
- Bella? -
usłyszałam zaniepokojony głos Lucasa. - Co jest?
Ktoś, chyba
Carmen, ukucnął obok mnie i przytulił mocno.
- O co chodzi?
- szepnęła mi do ucha.
Zawahałam się,
ale w końcu odpowiedziałam:
- Przyjechałam
do Włoch z przyjacielem. Ale Heidi chyba mu coś zrobiła... - Gdy to sobie
uświadomiłam przeszedł mnie dreszcz.
- Dlaczego?
- Bo on... Nie
jest człowiekiem... Ale to mój przyjaciel! - Zerwałam się na równe nogi z nagłą
determinacją. - Muszę go odszukać! - krzyknęłam i pobiegłam w kierunku miasta.
Reszta wampirów natychmiast ruszyła za mną, ale okazało się, że byłam od nich
szybsza. A może po prostu robiłam większe susy? Zdawało się, że miałam więcej
siły, niż dorosłe wampiry.
Pięć minut
później kluczyłam bezgłośnie po pustych ulicach Volterry. Ale nawet nie
wiedziałam, co i gdzie mam szukać! Chociaż… Słyszałam kiedyś w legendach
opowiadanych mi przez członków sfory i starszyznę plemienia Quileute, że
wampiry pachną - według wilkołaków - paskudnie. I odwrotnie. Więc może Jacob
będzie teraz dla mnie niemile pachniał?
Powęszyłam
ostrożnie w powietrzu. Czułam zapachy ludzi, ludzkiej krwi, jedzenia, smrodu
nielicznych włóczęgów, spalin samochodowych i wiele innych. Ale chyba żaden z
nich nie mógł być zapachem wilkołaka.
- Czego
szukasz? - zapytał Lucas, który wraz z resztą wampirów stał obok mnie.
- Szczerze?
Jakiegoś brzydkiego zapachu...
- Brzydkiego?
- powtórzył ze sceptyzmem. - Tu jest mnóstwo brzydkich zapachów.
- Wiem -
westchnęłam i ruszyłam dalej w nadziei, że jakoś znajdę mojego przyjaciela. -
Jacob? - Zawołałam w desperacji. Mój głos niósł się echem wśród budynków.
Nie było
żadnej odpowiedzi.
Przeszukaliśmy
pół miasta, bez skutku. Nagle Agnes prychnęła i zapytała nas:
- Czujecie ten
smród? Nigdy czegoś takiego nie spotkałam.
- To tylko woń
zmokłego psa - mruknął Elazar.
Ożywiłam się.
- Zmokłego
psa? - Poniuchałam znowu i natrafiłam na tą woń. - Może to on? - Szepnęłam do
siebie, zapominając że towarzyszą mi istoty o wyczulonym słuchu.
- To w takim
razie, kim jest twój kumpel? - zapytał ostrożnie Elazar.
- Lub czym? - dodał
cicho Lucas.
- Ech... To
skomplikowane… - mruknęłam z zawstydzeniem i ruszyłam w kierunku źródła
zapachu. Po jakimś czasie woń nasiliła się i w końcu trafiliśmy do jakiegoś
zaułka.
- Jacob? -
Zapytałam niepewnie. Do moich uszu dotarł dziwny dźwięk... Jakby... Pulsowania
serca...
Wtedy coś
zaskomlało w stercie śmieci i w mgnieniu oka wyleciał stamtąd ogromny rudy
wilk. Spojrzał na mnie z wyraźnym przerażeniem i odrazą w wielkich ślepiach.
Zabolało.
- Twój
przyjaciel to wilkołak?! - wściekł się Elazar. Reszta była tak zaskoczona, że
nie byli w stanie się poruszyć, a co dopiero wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Owszem -
oświadczyłam piorunując go wzrokiem. - Masz z tym jakiś problem? Jak nie to
świetnie, jak tak, to po prostu się odwal - warknęłam, po czym spojrzałam
błagalnie na gotowego do ataku Jacoba. - Jake, proszę, wybacz mi! Nie chciałam
tego! Pytałam tej całej... Luizy gdzie jesteś, ale nie chciała mi odpowiedzieć!
Zaciągnęła mnie z resztą wycieczki do siedziby wampirów, a potem ich przywódca
kazał mnie przemienić. Dopiero teraz mogłam cię odszukać. Wybacz mi... -
wyszeptałam czując, że załamuje mi się głos, a oczy stają się suche. Jacob nie
zmienił pozycji. Nadal stał na zgiętych łapach, nadal był gotowy do skoku. -
Proszę, przemień się i porozmawiajmy.
Nie
spuszczając mnie z oczu, pokręcił stanowczo łbem.
- Jacob,
pomimo tego, czym jestem, chyba nasza przyjaźń będzie trwała? Nadal uważam cię
za brata.
Wilkołak
warknął cicho.
- Nadal cię
kocham! - wyszlochałam. - Nie przekreślaj mnie… Błagam, nie odrzuć mnie tak
jak… Jak ON…
Jacob zawahał
się. Odraza w jego oczach nieco przygasła. Pojawiło się za to jakieś inne,
szlachetniejsze uczucie. Niespodziewanie skoczył ku mnie i odepchnął mnie od
reszty wampirów.
- Zostaw ją! -
syknął Lucas, próbując zasłonić mnie własnym ciałem.
Ale ja
zrozumiałam, że Jake chciał mnie tylko chronić. Wstąpiła we mnie nadzieja.
Wyminęłam blondyna i rzuciłam się na szyję wielkiemu wilkołakowi. Ten zamarł,
niepewny moich intencji. Ba, wszyscy zamarli!
- Więc mi
wybaczyłeś? - szepnęłam z radością, marszcząc przy tym nos, bo naprawdę
strasznie śmierdział…- Nie martw się, oni ci nic nie zrobią. Wcale nie są źli.
Jacob
prychnął, wcale nie wyglądał na przekonanego. Odwróciłam głowę i spojrzałam na
moich towarzyszy błagalnie.
- Bella ma
rację, nic ci nie grozi, przynajmniej z naszej strony - zapewniła Carmen. -
Możesz się przemienić.
Eleazar
spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział.
- Jake,
przysięgam ci, że włos ci z głowy nie spadnie – odezwałam się.
Wilkołak
przyjrzał się uważnie każdemu wampirowi, a potem w końcu wycofał się powoli i
wlazł do swojej kryjówki. Po chwili wyszedł już w ludzkiej postaci, ubrany
tylko w krótkie jensowe spodenki. Mając się na baczności podszedł wolno do
mnie. Troszkę trzęsły mu się ręce.
- Już
myślałem, że cię nigdy nie zobaczę – mruknął.
- Co się
stało? Dlaczego zniknąłeś?
Zacisnął usta.
Jego spojrzenie stwardniało.
- Dałem się
złapać w pułapkę. - Przyznał ze wstydem. - Ta zołza, Luiza, zaprowadziła mnie
do jakiegoś magazynu i chyba walnęła mnie czymś twardym w głowę. Myślała, że
mnie zabiła, jednak ja tylko zemdlałem. Nie mam pojęcia, jak mogłem dać się tak
podstępnie złapać! Po prostu... Nie mogłem się oprzeć jej rozkazom.
- Ale dlaczego
to zrobiła?
Jacob wzruszył
ramionami. Na to pytanie odpowiedział mi ktoś inny.
- Wyczuła, że
Jacob jest... inny. Że może stwarzać zagrożenie – wyjaśniła cicho Agnes. Jacob
spojrzał z ukosa na niską, drobną wampirzycę.
- Dla takich
jak ty, owszem – syknął. Spojrzałam na niego z naganą. – Nie patrz się tak na
mnie! Dobra, opowiadam dalej. Gdy się ocknąłem, szukałem cię po całym mieście.
W końcu ustaliłem, że wraz z wycieczką weszłaś do zamku... i już stamtąd nie
wyszliście. Wyczułem strasznie dużo wampirów, więc postanowiłem ukryć się w
nocy i szukać cię za dnia. Aż w końcu po 3-ech dniach poszukiwań sama mnie
odszukałaś.
- Och, Jake -
przytuliłam się do chłopaka. Wzdrygnął się, gdy poczuł na sobie moją lodowatą
skórę. - Tak mi przykro, że tam poszłam. Władca wampirów kazał mnie przemienić,
bo dowiedział się, iż mam dar, a konkretniej zdradził mu to Eleazar. A tak
właściwie, to jak to odkryłeś? – zwróciłam się do wampira.
- Wyczuwam
nadprzyrodzone umiejętności u ludzi i wampirów. Aro bardzo sobie ceni moją
umiejętność, a ja czasem lubię odkrywać talenty.
Jacob
zesztywniał.
- To ty
podsunąłeś temu ,,władcy'', by ją przemienić?! - syknął, niebywale wściekły.
- Poniekąd ją
uratowałem. Jeszcze chwila, a zginęłaby tak jak reszta wycieczki - odparował mu
złotooki brunet. Wzrok Jake'a odrobinkę złagodniał, ale chłopak pokręcił z
irytacją głową.
- Nie
rozumiem, co się dzieje w tym mieście.
- Nie musisz
nic wiedzieć, psie – Eleazar niemal splunął na chodnik.
- Rezydują tu
Volturi – oznajmiła Carmen, ignorując ukochanego. - Mają swoją siedzibę w tym
mieście, więc jest tu bardzo bezpiecznie, gdyż Volturi nie pozwoliliby dać się
odkryć ludziom. Są tu od wieków i sprawują pieczę nad Volterrą.
- I tak po
prostu ściągają tu całe wycieczki, by się... posilić?! – Jake nie krył swego
rozdrażnienia.
- Na świecie
jest bardzo mało tak zwanych ,,wampirów wegetarianów''. Masz szczęście, ja,
Elazar, Bella, a także od niedawna Lucas pijemy krew zwierząt. Inni znani mi
wegetarianie to Denalczycy i rodzina Cullenów – ciągnęła wampirzyca.
Na wzmiankę o
Cullenach odruchowo się skuliłam i spojrzałam gdzieś w bok, by nikt nie ujrzał
bólu w moich oczach.
- Tych
ostatnich doskonale z Bellą znamy - powiedział zadziwiająco łagodnie Jacob
przyglądając mi się uważnie. On wiedział o wszystkim. Kiedyś mu co nieco
wyjawiłam.
- A jednak!
Skąd ich znacie? - Zainteresowała się moja stworzycielka.
- Kiedyś
mieszkali niedaleko mojego plemienia, w stanie Waszyngton - Oparł chłodno. -
Ale to przeszłość. Nie będą już nas niepokoić. Słyszysz, Bells? Cullenowie. To.
Przeszłość! - Powtórzył, próbując mnie uspokoić.
Ale ja
doskonale wiedziałam, że to przeszłość. Nie musiał mi przypominać.
Przypominanie o tym, że Ich, a szczególnie Jego nigdy nie spotkam bolało mnie
jeszcze bardziej. Już dawno skończyła się nietypowa miłosna historia, pomyślałam
z żalem.
- Ta. To co
robimy? - Zmieniłam temat. – Co teraz z nami?
Kątem oka
zauważyłam, że Carmen dyskretnie pokazała reszcie, żeby się ulotnili. Wampiry
odeszły i zatrzymały się dwie ulice dalej.
Jacob wyraźnie
przygasł i westchnął zasmucony.
- Nie mam
pojęcia, Bells - szepnął.
- Chyba musisz
wracać do domu.
Otworzył
szeroko oczy.
- A ty? I co z
twoim tatą? I matką?
- Nie wiem… -
opuściłam głowę. - Myślę... Myślę, że musisz im powiedzieć, że... zginęłam.
Zacisnął usta.
- I tylko ja
przeżyłem?! Charlie przyjaźni się z moim tatą! Domyśli się, że coś kręcimy!
- A masz
lepszy pomysł? Mimo, że nie chcę pić ludzkiej krwi, mogę pewnego razu się nie
powstrzymać... I dać się porwać pragnieniu... - wyszeptałam łamiącym się
głosem. – A nawet jeśli by się to nie zdarzyło, ojciec szybko by się przekonał,
że nie jestem zwykłym człowiekiem. Nie będę się starzeć, Jake.
Mój przyjaciel
spochmurniał.
- Chyba masz
rację. Nie ma innego wyjścia, muszę mu powiedzieć, że nie żyjesz. Cholera,
będzie zrozpaczony - mruknął.
Zadrżałam na
samą myśl, o reakcji ojca.
- Nie ma
innego wyjścia – powtórzyłam jego słowa ze smutkiem. - Będzie mi ciebie
brakować, Jake - szepnęłam czując suchość w oczach. Suchość, bo wampiry nie
mogą ronić łez.
Jacob
przytulił mnie mocno.
- Mi ciebie
też - odszepnął z bólem w głosie. - Wiesz, to że jesteś pijawką, nawet mi aż
tak bardzo nie przeszkadza.- spróbował zażartować. - Mimo, iż cuchniesz
makabrycznie.
Uśmiechnęłam
się lekko.
- A sam siebie
wąchałeś? - Udałam, że marszczę z obrzydzeniem nos.
Zachichotał,
ale zaraz potem spoważniał.
- Chyba
powinienem już iść - powiedział ze smutkiem. - Mam nadzieję, że spotkamy się
jeszcze...?
- Tak. Ja też
mam taką nadzieję - pocałowałam Jake'a w policzek i odsunęłam się od niego. -
Do zobaczenia. Pamiętaj, że oficjalnie już nie żyję…
Pokiwał głową,
niezdolny mi odpowiedzieć, spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wybiegł z
zaułka, nie mogąc już dalej przeciągać pożegnania. Przez dłuższą chwilę
patrzyłam za nim, a potem wolnym krokiem ruszyłam w przeciwną stronę, by dołączyć
do moich nowych znajomych. Zatrzymałam się przy nich z ponurą miną.
- Przykro mi -
odezwała się nagle Carmen. Zabrzmiało to szczerze.
Długo nie
mogłam dobyć głosu.
-
Przyzwyczaiłam się do pożegnań - odpowiedziałam cicho. – Chodźmy już.
***
Hejka :) Prawie
się popłakałam na koniec. Ale musiałam to zrobić, nie chciałam, by pożegnali
się w gniewie i żalu wynikającym z przeciwieństw rasowych. Więc wybaczyli sobie
wszystko i poszli każde w swoją stronę, nie wiedząc w ogóle, co przeniesie los
i jakie kłody rzuci im pod nogi.
Sądzę, że
Bella zbuntuje się wkrótce i ucieknie od Volturich (albo Edi dowie się o
bajeczce ,,Bella nie żyję’’ i postanowi się zachlastać), ale najpierw zauroczy
się w kimś z wzajemnością... Jak znam życie, domyślacie się już pewnie, w kim
;D
A potem do gry
wejdzie z powrotem nasz Edward i… Victoria. Na razie nie wiem, co będzie z
Viką, ale pewnie coś wykombinuję.
Dobra, koniec
tego dobrego, już więcej tajemnic nie wyjawię ;p
Proszę o
wasze opinie w komentarzach!
Wasza
Paulineee
niedziela, 23 grudnia 2012
Rozdział 3
Ból mnie
oszałamiał. Czułam się, jakbym płonęła. Chciałam krzyczeć, błagać o litość -
żeby tylko mnie zabili, zakończyli moje cierpienia. Ale stwierdziłam, że to bez
sensu. Skoro nie jeszcze nie zginęłam, nie spodziewałam się, że tego nie
przeżyję.
Ogień.
Ogarniały mnie bolesne płomienie
Nie krzyczałam
tylko dlatego, że byłam oszołomiona. No i bałam się, że jak już krzyknę, to nie
skończę wrzeszczeć…
Dlaczego nikt
mnie nie chciał zabić?! Tylko James próbował. I Victoria. Niestety nie udało
się im… Przed Jamesem wybawił mnie mój były, a przed Victorią Jacob i
(nieświadomie) tata, wysyłając mnie na tą cholerną wycieczkę…
Ogień. Ogień.
Ogień. Wszędzie ogień. Palący, straszny ogień przemieniający mnie w inną
istotę. Ogień płynął w moich żyłach, niczym lawa. Ogień trawił moje
wnętrzności. Ogień
Ale i tak
czułam się o wiele gorzej, gdy ON odszedł... Co nie zmieniało faktu, że
cierpiałam i teraz.
Nie mam
pojęcia, jak długo wiłam się z bólu. Za chiny nie mogłam tego sprecyzować. Ale
w końcu coś się zmieniło. Powoli ogień przestawał trawić moje ciało.
- Kończy się –
niespodziewanie usłyszałam kobiecy głos tuż obok siebie. Ucieszyłam się, że coś
powiedziała. Dzięki temu, że skupiłam się na niej, nie koncentrowałam się na
bólu. Tak było znacznie łatwiej.
- Tak. Widzę.
Jestem z ciebie dumny, wiesz? Udało ci się – odezwał się mężczyzna. Siedział
trochę dalej ode mnie. Oceniałam tą odległość na jakieś 40 centymetrów.
- Ha, ja też
jestem z siebie dumna! Ale co tam ja – to Bella jest niesamowita! Ani razu nie
krzyknęła.
- Owszem. Ma
silną osobowość. Trochę pojękuje i się rzuca, ale nie krzyczy…
Ktoś zapukał
do drzwi i zaraz je otworzył.
- Aro was
wzywa – szepnął nieznany mi męski głos. Wiedziałam, że przed chwilą Carmen
rozmawiała z Eleazarem, ale tego faceta nie mogłam skojarzyć. – Co z tą nową?
- Niedługo się
przemieni – poinformowała go Carmen. - Możesz jej popilnować, Lucas?
- Jasne –
odparł Lucas. Moi nowi znajomi wyszli z pokoju ramie w ramię. Chyba nawet
trzymali się za ręce.
Jej, skąd ja
tyle wiedziałam wsłuchując się jedynie w otoczenie?
- Będzie
dobrze. Ból niedługo minie – odezwał się pocieszająco nieznany mi chłopak. –
Dobrze ci idzie, ja na początku strasznie wrzeszczałem. Wiesz, bycie wampirem
nie jest takie złe. Najgorsze jest tylko pragnienie krwi. Najlepiej jest po
prostu się z tym pogodzić, ale nie każdy bywa bezlitosny… Mi jest ciężko –
zamilkł na chwilę. Nie chciałam, żeby przestał mówić. Miał bardzo miły głos.
Odrobinę przypominał mi aksamitny baryton, który tak kochałam. – Ech, głupi
jestem, co? Nawet nie znam twojego imienia, a już ci się zwierzam – zaśmiał
się.
Miałam ochotę
mu się przedstawić, ale gdzieś zgubiłam moje struny głosowe. Trawił je ogień.
Usłyszałam kroki
na hallu.
- Oho.
Wracają. Cóż, do zobaczenia, czekoladowowłosa – mruknął Lucas i zbliżył się do
drzwi. Po sekundzie otworzyły się i chłopak odszedł.
- Dzięki,
Lucas – powiedział Eleazar i wraz z Carmen zajęli swoje miejsca obok mnie.
Carmen
westchnęła.
- Ciekawe, jak
to będzie z jej dietą.
- Jest silnie
związana emocjonalnie z Cullenami. Sądzę, że będzie wegetarianką, tak jak oni…
Aczkolwiek może i być wręcz odwrotnie…
W pewnym
momencie zorientowałam się, że w ogóle nie czuję już bólu. A przynajmniej nie
tego fizycznego, tylko ten psychiczny, który stale towarzyszył mi od kiedy
Edward zniknął w lesie tamtego straszliwego dnia…
Ostrożnie
otworzyłam oczy i skupiłam się na otoczeniu. Zaskoczyły mnie intensywne barwy i
niezwykła ostrość widzenia.
- No wreszcie!
– odetchnęła z ulgą Carmen. Wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem. Tuż
przed nią, jakby zasłaniając ją własnym ciałem, stał Eleazar, który przyglądał
mi się uważnie. Nadal mieli ciemne oczy. – Jak samopoczucie?
Zmarszczyłam
brwi i podniosłam się gwałtownie z pozycji leżącej (leżałam na sofie). Ani się
obejrzałam, stałam oko w oko z kobietą, przez którą jestem wampirem. Eleazar
warknął ostrzegawczo.
- O co ci
chodzi? – zapytałam, całkiem zbita z tropu jego zachowaniem.
- Jesteś
nowonarodzoną wampirzycą. Nie słyszałaś, że młode wampiry z trudem się
kontrolują?
- Czy ja
wyglądam tak, jakbym straciła nad sobą kontrolę? – zapytałam nieco urażona.
Edward zawsze uważał, żebym wiedziała jak najmniej o przemianie i o
wampiryzmie. Nie słyszałam o tym, że nowonarodzeni byli jeszcze gorsi od
starszych wampirów.
Eleazar
zawahał się.
- Nie… -
przyznał. - Ale lepiej uważać.
Zastanowiłam
się nad tym.
- Może i masz
rację – rzekłam ponuro. Irytująco drapało mnie w gardle i lekko się tym
denerwowałam. Chciałam ugasić pragnienie.
- Ty naprawdę
jesteś niezwykła. Słyszałam wiele o nowonarodzonych, ale ty jesteś taka
spokojna! – niedowierzała Carmen.
Spojrzałam na
nią smutno.
- Jak mogłaś
mi to zrobić? - wyszeptałam z bólem. – Jak mogłaś przemienić mnie w wampira?
Oboje wyglądali
na zbitych z tropu.
- Aro kazałby
cię zabić, gdybyś nie miała daru i gdyby nie zainteresował się twoimi
nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Wiedziałaś o wampirach, a ludzie nie mogą
wiedzieć o nieśmiertelnych – powiedział cicho Eleazar.
- Nie cieszysz
się, że już po wszystkim? - zdziwiła się Carmen.
Zaśmiałam się
gorzko.
- To nie
koniec, to dopiero początek…
- Coś mi się
zdaje, że to trafny wniosek. Życie wampira nie jest łatwe. Ale dlaczego tak
bardzo nie chciałaś zostać przemieniona? - chciał wiedzieć Eleazar.
- Nie ważne -
syknęłam. Eleazar zrobił się bardziej czujny, ale go zignorowałam. Ukryłam
twarz w dłoniach i zadrżałam. No to czeka minie wieczność pełna cierpień...
Wieczność bez ukochanego. – Kim tak właściwie są Aro, Marek i Kajusz? I czemu tu
jest tak dużo wampirów?
Carmen i
Eleazar spojrzeli po sobie.
- Ta trójka to
władcy wampirów. Nasi królowie. Panują tu od wieków – wyjaśnił Eleazar.
- Tu?
- Tak.
Ukrywają przed ludźmi swoją obecność i zastraszają innych, żeby chronili ich
tajemnicę. A ,,jedzenie’’ sprowadzają sobie z najdalszych zakątków globu… Ale
nie osądzaj ich źle, Bello! Volturi – bo tak każą się nazywać – pilnują ładu i
porządku w wampirzym świecie. Dbają o to, żeby nasi pobratymcy chronili naszą
rasę przed ludźmi, żeby nie prowadzili między sobą batalii, żeby niepotrzebnie
przeprowadzali masowych mordów na ludziach, żeby nie przemieniali dzieci w
wampiry… Volturi to n i e z w y k l
e ważna instytucja.
- Och –
zdziwiłam się. – Nie wiedziałam, ze istnieje ktoś taki jak Volturi. Ale jak oni
utrzymują porządek?
Eleazar
uśmiechnął się niemrawo.
- Mają straż
składających się z nieprzeciętnych jednostek. Są zdyscyplinowani, utalentowani
i całkowicie wierni Arowi, Kajuszowi i Markowi. A oni chętnie przyjmują pod
swoje skrzydła kolejne zdolne wampiry, które chcą chronić swych pobratymców i
bronić porządku.
- No dobra.
Wiesz już chyba wszystko, co powinnaś na razie o nich wiedzieć – zabrała głos
Carmen. – Teraz musisz się posilić.
Natychmiast
zwróciłam się ku niej.
- Posilić… -
powtórzyłam. Brzmiało cudownie. Może uda mi się w końcu ugasić te płomienie w
przełyku. – W okolicy są jakieś lasy pełne zwierzyny? - spojrzałam pytająco na
wampirzycę. Ta wyraźnie się uradowała.
- Czyli nie
chcesz tej dziewczyny, którą Aro kazał ci zostawić? Nie chcesz ludzkiej krwi? –
upewniła się z nadzieją.
Otworzyłam
usta ze zdziwienia.
- Nie! Nie
chcę być potworem. Nie mam zamiaru nikogo skrzywdzić! - stwierdziłam
kategorycznie, mimo że na wzmiankę o krwi gardło zaczęło mnie straszliwie
palić. Marzyłam teraz tylko o tym, żeby ugasić pragnienie...
- To super! Bo
wiedziesz, ja zawsze miałam wyrzuty sumienia, gdy zabijałam. W końcu trafiłam
na trzy siostry z Alaski, które pożywiały się zwierzętami. Byłam z nimi przez
dość długi czas, poznałam Cullenów… Potem znowu zaczęłam podróżować i trafiłam
tutaj... i spotkałam Eleazar. - Nieoczekiwanie wymienili spojrzenia pełne
czułości. Zagryzłam wargę. Chciałabym tak jak oni czuć, że gdzieś na świecie
jest ktoś, kto mnie kochałby mnie tak mocno jak ja jego. Ale to tylko marzenia...
- Ja nie
wiedziałem, że mam inny wybór – odezwał się Eleazar. Na szczęście nadal nie
patrzyli na mnie.- Wszystkie wampiry twierdziły, iż inaczej się nie da. Gdy
poznałem Carmen postanowiłem spróbować tego co ona. I... I tak jest lepiej. -
Uśmiechnął się promiennie. Pokiwałam głową.
- Nie chcę
mieć nikogo na sumieniu. Może uda mi się, jak Carlisle'owi... - zamilkłam
gwałtownie. Poczułam na sobie badawcze, zaciekawione spojrzenia obojga
wampirów. - Może nie będę musiała nikogo zabijać... - Wzdrygnęłam się.
- Pewnie. -
Powiedziała łagodnie Carmen. - Bello, czy... Czy Cullenowie coś ci zrobili?
Skrzywdzili cię? - wyszeptała z niedowierzaniem.
Wbiłam wzrok w
ścianę i zacisnęłam usta.
- Nie -
odparłam chłodno. - Czy możemy już iść? Męczy mnie pragnienie. - jęknęłam
nagle.
- Oczywiście -
zreflektował się Eleazar, za to jego ukochana nadal przypatrywała się mi z
zaniepokojeniem.- Chodź za nami, Bello - rozkazał, po czym otworzył drzwi i
wyszedł na korytarz. Szybko wyskoczyłam za nim. Carmen po krótkim wahaniu również
do nas dołączyła.
- Aro chciałby
najpierw cię zobaczyć, więc zahaczymy o jego salę tronową… - szepnęła mi do
ucha Carmen.
Skrzywiłam
się. Faktycznie, Eleazar prowadził nas wprost do wielkiej sali.
- Bella! -
zawołał Aro, gdy nas ujrzał. Rozmawiał z jakimiś dwoma damami. Poza nimi, oraz
6-iu wampirów w czarnych lub szarawych pelerynach, w sali nie było nikogo. -
Nie mogłem się doczekać naszego ponownego spotkania, moja droga – oznajmił
uradowany. Podeszliśmy do niego bliżej. W końcu Eleazar i Carmen zatrzymali się
i pochylili z szacunkiem głowy. Szybko zrobiłam to samo, choć niemal oniemiałam
ze zdziwienia, że Volturi powitał mnie tak miło.
- Bardzo mi
miło, ale… Nie mam pojęcia, z jakiego powodu zawdzięczam panu tyle... dobroci -
starałam się odpowiednio dobrać słowa.
Roześmiał się.
- Och, bardzo
mi się spodobałaś. Jesteś naprawdę urocza. Polubiłem cię. - Jego głos pozornie
brzmiał miło. Pozornie, bo wyczułam, iż on coś ode mnie chce i tylko chce mi
się przypodobać.
- Dziękuję –
odparłam, bo czułam, że tego oczekuje. Wolałam nie narażać się na gniew jednego
z najważniejszych postaci w świecie wampirów… W moim świecie.
Kiwnął głową z
satysfakcją.
- Powiedz
mi... Czy wiedziałaś, że jesteś wyjątkowa?
Zmarszczyłam
brwi.
- Wyjątkowa? -
zapytałam ostrożnie. Cóż, zawsze byłam wyjątkową ślamazarą... Nic innego
,,wyjątkowego'' mi nie przychodzi do głowy.
Aro wywrócił
niecierpliwie oczami.
- Tak.
Wiedziałaś, że blokujesz dary mentalne wampirów?
Zaszokowana
otworzyłam usta. To to miał na myśli Eleazar, mówiąc, że mam ,,tarczę’’!
- Jak to?
Nagle do
Wielkiej Sali wkroczyli Kajusz i Marek w towarzystwie trzech strażników.
Najważniejszy
z Volturich (bo takie odniosłam wrażenie) uśmiechnął się szeroko, ignorując
tamtych.
- Masz
niezwykle rzadką umiejętność, Bello. Jesteś, jak to nazywamy, tarczą mentalną.
- Nie miałam
pojęcia... - pokręciłam głową. Czy to dlatego ON nie czytał mi w myślach? - Ale
co z tego?
Aro zrobił
nagle niepewną minę.
- Musisz
wiedzieć, Bello, że ja i moi bracia, Kajusz i Marek – wskazał na siebie i na
nich dłonią - panujemy nad wampirami. Nasz świat obowiązują ścisłe zasady:
najważniejsza to ta, żeby nie ujawniać się ludziom, ale jest też innych parę
reguł, na przykład by nie przemienić małych dzieci w wampiry i inne - Pokiwałam
głową. - A my, Volturii pilnujemy, by te zasady nie zostały złamane. To
niezwykle ważna funkcja - powiedział z satysfakcją.
- Rozumiem –
oznajmiłam z nagłym szacunkiem. W końcu te wampiry poświęciły swoje życie dla
dobra ogółu. - A co to ma ze mną wspólnego?
- Cóż... Pragnąłbym
bardzo, żebyś wraz z nami pilnowała porządku na tym świecie. - Uśmiechnął się
łagodnie.
Kolejne
zaskoczenie!
- Ja... Sądzę,
że to bardzo hojna propozycja, lecz... - zawahałam się. - Czy mogłabym to
trochę przemyśleć?
Na twarzy Ara
pojawił błysk niezadowolenia, lecz szybko zniknął.
- Ależ
oczywiście! Ale wiedz, Bello, że wielce by nas uradowała twoja osoba w naszym
gronie - przymilał się. - A teraz zapewne jesteś strasznie głodna - zmienił
temat. - Oczywiście zadbałem o to, żeby Heidi zostawiła ci kogoś.
Zesztywniałam.
- Słucham? –
szepnęłam.
- Hmm -
zdziwił się Aro. - Każdy wampir potrzebuje pić krew człowieka i...
- Wiem! -
przerwałam mu piskliwie. Niektórzy ze straży aż zachłysnęli się, widząc tą
zuchwałość. Aro zaś uniósł pobłażliwie brwi. - Przepraszam – zreflektowałam
się. - Ale nie chciałabym... Nie chcę korzystać z ludzkiej krwi.
Mała
dziewczynka, posiadaczka najciemniejszej peleryny oprócz trójki Volturich,
prychnęła pogardliwie. Reszta wampirów patrzyło na mnie jak na idiotkę, ze
zdziwieniem, albo z zaciekawieniem.
- Jane,
uspokój się, skarbie - zwrócił się Aro do prychającej. - I reszta też.
Uszanujmy wybór Belli. To jej decyzja i nie proszę z tego nie kpić.
- Daj spokój,
Aro - odezwał się wiekowy Volturi o białych włosach. - To śmieszne! Wiesz, że
wampiry nie akceptują tej diety. I nie rozumieją jej. Dlaczego mamy walczyć ze
swoją naturą?
- Och,
Kajuszu, to już sprawa tych... eee... wegetarianów – rzekł ugodowo Aro. - Ja
nie mam nic przeciwko. Ale, moja droga Bello… - zwrócił się do mnie. - Czy na
pewno rezygnujesz z posiłku, który specjalnie ci zostawiliśmy? - Machnął ręką
na ogromnego wampira, który chyba nazywał się Felix, a ten na chwilkę zniknął
za jakimiś drzwiami, by zaraz pojawić się z młodą kobietą... Z człowiekiem…
Szybko dotarł
do mnie zapach jej cudownej, ciepłej krwi. Jad zebrał mi się w ustach. Wszystko
mówiło mi: Atakuj!!! Na co czekasz?! Niczego nie pragnęłam w tej chwili bardziej, niż zanurzyć
swędzących mnie kłów w jej miękkiej szyi i chłeptać smakowitą ciecz póki się
nie skończy. Jak zaczarowana zrobiłam ku niej kilka kroków rozkoszując się
ludzkim zapachem.
Usłyszałam
pełne zawodu i smutku westchnięcie. Czyżby to była Carmen? Nie obchodziło mnie
to. Chciałam wypić ludzką krew…
Ale nagle
natrafiłam na przerażony wzrok mojej ofiary.
NIE! STOP!
NIE CHCESZ TEGO!!! Nie będziesz potworem! - warknął jakiś zbulwersowany głosik w mojej głowie.
Spanikowana swoim zachowaniem zacisnęłam szczęki i przestałam oddychać.
- Dziękuję za
troskę, lecz nie skorzystam - rzekłam do Ara słabym głosem. - Możecie ją
wypuścić? - poprosiłam.
Zdumienie
wampirów było jeszcze większe.
- Panie? -
niemal zaskomlała mała Jane. - Skoro ona nie chce, to czy ja mogę…?
Aro wypuścił z
płuc powietrze.
- Przykro mi,
Bello - powiedział. - Nie możemy jej wypuścić. Widziała nas. Jane – zwrócił się
do młodej wampirki - możesz się posilić.
Zbulwersowana
tym rozporządzeniem, nawet nie zauważyłam kiedy zadowolona Jane rzuciła się na
kobietę. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam jej pełen bólu krzyk. Było już
dla niej za późno.
Niespodziewanie,
nawet dla samej siebie, warknęłam gardłowo. Jane oderwała się od człowieka i
spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Wampirzym tempem zbliżyłam się do niej i…
uderzyłam ją… Nie wiem co we mnie wstąpiło - po prostu ta wiedźma strasznie
mnie zdenerwowała.
Zrobiło się
przeraźliwie cicho. Słychać było tylko nierówny oddech nieprzytomnej kobiety.
Nikt nie oprócz niej nie oddychał. Wszystkich zamurowało.
Jane upuściła
mdlejącą kobietę i zacisnęła pięści, a potem, ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnęła
się do mnie anielsko.
Poczułam się
dziwnie - jakbym była szczypana, czy coś. Ale poza tym nic mi się nie działo.
Przekrzywiłam głowę i popatrzyłam na Jane ze zdumieniem. Dlaczego ona się
uśmiechała?
Wampirzyca
wydała z siebie zaskoczone warknięcie.
- Jakim
cudem?!!! – zasyczała, nagle niewyobrażalnie wściekła.
Spojrzałam na
nią podejrzliwie, nie rozumiejąc jej zachowania.
- Panie? Mogę
zabrać Bellę z Eleazarem i Agnes na wegetariańskie polowanie? Zaczyna się
dziwnie zachowywać, może to z powodu pragnienia... - Usłyszałam za sobą
zaniepokojony głos należący do Carmen.
- Oczywiście -
wykrztusił Aro, zaskoczony i jednocześnie zafascynowany zaistniałą sytuacją.
Odwróciłam się
i zerknęłam na zaszokowane i nieco przerażone twarze zgromadzonych wampirów.
- Mogę iść z
nimi? Mogę im się przydać, panie! - Zapalił się jakiś przystojny blondyn.
Rzucił mi niepewny, lecz czarujący uśmiech. Skądś znałam jego głos… Chwila! Czy
to nie on pilnował mnie przez chwilę pod nieobecność Carmen i Eleazara, kiedy
się przemieniałam? Tak, to był on!
-
Niewątpliwie, bacząc na temperament naszej nowonarodzonej. Możesz do nich
dołączyć – zgodził się łaskawie Aro. Ucieszyłam się z tego, bo bardzo fajny był
ten chłopak! Czułam do niego jakąś sympatię. Przypominał mi trochę mojego
najlepszego przyjaciela… Z którym nie wiadomo, co się dzieje…
- Dziękuję –
Lucas uśmiechną się jeszcze szerzej.
- Chodź,
Lucas. Lepiej się pospieszmy – rzucił cicho Eleazar i, wraz z Carmen, Lucasem
oraz jakąś drobną dziewczyną o włosach w kolorze ciemnego blondu, ruszyli w
moim kierunku. Eleazar złapał mnie za ramię i wyprowadził z Wielkiej Sali.
Poszliśmy długim korytarzem i wsiedliśmy do windy. Dopiero wtedy wszyscy się
odezwali…
-
Zwariowałaś?! – pieklił się Eleazar. – Co ty najlepszego wyrabiasz?!
- Ona się
zemści... – zajęczała Agnes.
- Jest
wściekła! – zachichotał Lucas.
- Kajusz
również nie jest zachwycony –skrzywiła się Carmen. - Jak się wnerwi na ciebie,
będziesz miała przechlapane…
- Jak ty to
zrobiłaś? To niesamowite! – piał Lucas.
- Chyba niesamowicie
głupie! – poprawił go poirytowany Eleazar.
- E tam!
Widzieliście jak się zdziwiła? Ha, ha! – Lucas był zachwycony.
- Właściwie,
to marzyłam o kompromitacji tej ździry – przyznała Agnes.
Wszyscy mówili
niemalże równocześnie i w wampirzym tempie. W końcu nie wytrzymałam. Ten gwar
był straszny!
- ZAMKNIJCIE
SIĘ!!! - ryknęłam.
Zamurowało
ich. Winda otworzyła się w totalnej ciszy.
- No. -
mruknęłam z zadowoleniem. – Dziękuję – powiedziałam, po czym miękkim,
sprężystym krokiem wyszłam na korytarz, gdzie była recepcja. Na szczęście wokół
nie było nikogo, oprócz nas.
W końcu ten
blondyn, Lucas, roześmiał się cichutko i ruszył za mną. Po krótkiej chwili
reszta również do nas dołączyła.
-
Przepraszamy, jeśli cię zdenerwowaliśmy - powiedział ostrożnie Eleazar. - Ale
sądzę, że powinnaś przeprosić Jane na oczach wszystkich, nawet jeśli by to było
coś w rodzaju ,,Sorry, trochę mnie poniosło, jestem nowonarodzona’’.
Prychnęłam.
- Mam
przeprosić taką... – pokręciłam głową, bo z oburzenia zabrakło mi odpowiednich
epitetów.
- Wywłokę?
Ździrę? Sukę? - Podpowiadał mi z niewinnym uśmieszkiem Lucas.
Kiwnęłam
głową. Poczułam, że usta wyginają mi się w lekkim uśmiechu, po raz pierwszy od
baaaardzo długiego czasu. W tym wampirze było coś, co sprawiało, że mnie
rozbawiał. Można było się przy nim wyluzować.
Agnes
zadrżała, najwyraźniej wpadło jej coś przykrego do głowy.
- Dobrze by
było, jakbyś jednak ją przeprosiła… bo wiesz... ona jest ulubienicą Ara... -
szepnęła.
- Coś mi się
zdaje, że już nie - stwierdziła Carmen przyglądając mi się smutno.
- Co przez to
rozumiesz? - Zaciekawił się Eleazar.
Właśnie
wyszliśmy z zamku wprost na ciemną, pogrążoną w ciszy ulicę Volterry. Na
szczęście była grubo po północy i w okolicy nie pałętał się żaden człowiek. Z
ulgą wdychałam rześkie, nocne powietrze.
Ku mojemu
zdziwieniu, w mroku widziałam zaskakująco dobrze. Wszystko było naprawdę bardzo
wyraźne, wydawało mi się tylko, że budynki i przedmioty były jakby takie
szarawe. Ciekawe.
- Aro bardzo
się zainteresował Bellą... – wyjaśniła Carmen. - Jej dar jest niezwykły. No i
na dodatek jej zachowanie! To go rajcuje. I prawdę mówiąc, wcale mu się nie
dziwię. Pierwszy raz widziałam u NOWONARODZONEGO wampira takie zachowanie.
Moje
odprężenie natychmiast zniknęło. Zaniepokojona zmarszczyłam brwi.
- Ucieszyło go
to, że uderzyłam jego ulubienicę? - zdziwiłam się.
- Nie.
Ucieszyło go to, że naprawdę nie działa na ciebie żaden ,,mentalny'' dar. Twój
umysł jest całkowicie osłonięty, bezpieczny. No i zachwyciła go twoja
wytrzymałość i silna wola. Nie każdy, nawet dorosły wampir mógłby się
pohamować, gdyby przed nim stał człowiek z ciepłą, słodką krwią, aż proszącą
się, by ją wypić. Tak, to niewątpliwie wszystkich zaskoczyło.
- Fakt. -
mruknął Lucas. – Nowa, jesteś niesamowita! - mrugnął do mnie wesoło.
Czekałam na
to, że na moje policzki wpłynie zdradliwa czerwień i wszyscy zobaczą, jaka
jestem zawstydzona tym komplementem. Lecz nic takiego się nie wydarzyło. Przecież
jestem wampirem, pomyślałam ze smutkiem ale i jednocześnie z radością, że
nie moich uczuć i emocji nie już nie wyda moje biedne, niegdyś stale
przyspieszające serce.
- Dziękuję -
wybąkałam. - Gdzie więc jest jakiś las i zwierzyna?
- Wiele
kilometrów za miastem. - odpowiedział Eleazar. - Biegniemy?
- Jasne! –
Zgodził się szybko Lucas i gwałtownie przyspieszył. Pędził niesamowicie szybko,
jak... Jak ON i Jego Rodzina... Zacisnęłam zęby, czując, że zalewa mnie fala
bólu, tak jak zawsze, gdy Ich wspominałam. Czy to się kiedyś skończy?
Nie, nie chciałam o Nich zapomnieć, nigdy w życiu, ale pragnęłam nie odczuwać
tej rozpaczy i smutku...
- Bello?
Wszystko gra? - Szepnęła do mnie Carmen.
Wysiliłam się
na sztuczny uśmiech.
- Tak-
odpowiedziałam, po czym popędziłam za Lucasem, Eleazarem i Agnes, którzy
zdążyli już nas nieźle odstawić.
Szybkość była
zachwycająca. Czując wiatr we włosach uśmiechnęłam się szeroko, tym razem
szczerze. Poczułam się wolna i (chwilowo) szczęśliwa. Upajałam się tym cudownym
uczuciem.
Wkrótce, ku
mojemu rozczarowaniu, bo chciałabym tak biec w nieskończoność, dotarliśmy do lasu.
No to zaraz
zacznie się moje pierwsze wampirze polowanie...
***
No to na tyle ;D
Przepraszam, że tak późno dodałam nocię,
ale musiałam pomagać mamie w kuchni J
Życzę WESOŁYCH ŚWIĄT! :D
A także : zdrowia, zdrowia, i jeszcze raz
pieniędzy :p szczęścia, trafionych prezentów i wspaniałych chwil spędzonych z rodziną
J
Subskrybuj:
Posty (Atom)