Moje pierwsze
polowanie! Rany, nie mam pojęcia, jak to właściwie się odbywa...
Emocje,
towarzyszące mi podczas biegu, zniknęły jak ręką odjął. Zamiast radości
poczułam niepokój. Przegryzłam wargę, zastanawiając się, co dalej.
- Hmm. - zaczęłam
niepewnie. - To... Co mam robić? - zapytałam pozostałych ze zgubioną miną.
Lucas
bezradnie wzruszył ramionami, Agnes również wyglądała na niepewną. Elazar i
Carmen wymienili spojrzenia.
- Skup się na
swoich zmysłach - nakazała mi Carmen. Blondyn przyglądał jej z
zainteresowaniem.
- A tak
właściwie, to krew zwierzęca naprawdę jest taka zła? - zaciekawił się.
Elazar uniósł
brwi.
- Nie
wiedziałem, że nagle zacząłeś się tym interesować - powiedział z lekką
szorstkością w głosie. - Oczywiście, ludzka krew jest o wiele smaczniejsza i
daje więcej siły, ale... Nie dopadały cię nigdy wątpliwości, iż wysysanie z
ludzi życia nie jest wcale konieczne?
- Cóż...
Szczerze mówiąc to rozmyślałem nad tym wiele razy - wyznał. - Ale nigdy nie
byłem pewny, czy uda mi się egzystować bez krwi człowieka. Po prostu nie
wyobrażałem sobie tego. Jak większość wampirów…
Elazar pokiwał
głową.
- Rozumiem cię
– rzekł łagodnie. - Miałem podobnie. Ale w końcu się przełamałem i po pewnym
czasie bycia ,,wegetarianinem'' stwierdziłem, że tak lepiej mi się żyje. Bez
wyrzutów sumienia, które niebywale mnie dręczyły.
- Może po
prostu spróbuj przez pewien czas pożywiać się krwią zwierząt - zasugerowała
Carmen z nadzieją w oczach. Najwyraźniej uwielbiała ,,nawracać’’ wampiry na
swoją dietę. - A jeśli ci się nie spodoba... Żyj tak jak dotychczas.
Lucas zamyślił
się.
- W sumie...
Skoro coraz więcej wampirów, nawet nowonarodzonych, rezygnuje ze smaczniutkich
ludzi… Czemu by nie spróbować wegetarianizmu! - Uśmiechnął się zawadiacko i
spojrzał na mnie. – No to dziś zapoluję wraz z tobą, Bello.
- Nie ma
sprawy. Będzie mi bardzo miło. - Nie wiedzieć czemu, ucieszyłam się szczerze.
Może dlatego, że zasiałam w Lucasie ziarenko zwątpienia, dzięki któremu
postanowił spróbować się przestawić?
- A ty, Agnes?
Dołączysz do grona wampirów o zbyt miękkich serduchach? – zażartował Lucas.
Drobna
brunetka zmieszała się.
- Nie obraźcie
się, lecz... - zaczęła nieśmiało. - Sądzę, że... Nie warto przeciwstawiać się
swojej naturze. Tacy już jesteśmy, iż kusi nas ludzka krew. Ciekawi mnie wasze
rozumowanie i nie mam nic przeciwko niemu, ale to nie dla mnie - zadecydowała.
– Nie chcę walczyć z instynktem.
Zdziwiło mnie
to. Sądziłam, że łagodna Agnes skusi się na bardziej cywilizowaną dietę.
Carmen
pokiwała ze zrozumieniem głową, ale wydawało mi się, że jest nieco zawiedziona.
- No dobra,
zaczynamy - zwróciła się do mnie i Lucasa. - Czy czujecie w okolicy jakieś
zwierzę?
Zamknęłam oczy
by lepiej się skupić. Odetchnęłam głęboko, próbując wyczuć zapach jakiegoś
zwierzęcia.
- A tak w
ogóle, to na co można tu polować? - Chciałam dostać jakąś wskazówkę.
- Głównie
dziki, jelenie i sarny. Czasami pałętają się także muflony, czyli dzikie owce
górskie. Ale żeby je spotkać, musielibyśmy biec bardziej na wschód, do łańcucha
górskiego. Na pewno się tam niedługo wybierzemy.
- Znalazłem
coś - wtrącił Lucas. - Na północny wschód stąd. Wygląda mi to na stadko dzików
- jakieś 5 sztuk.
Skupiłam się
na woni niesionej z kierunku podanego przez Lucasa.
- Też je
wyczuwam! - oznajmiłam z zadowoleniem. - Idziemy?
- Oczywiście!
Nie trzeba mi
było powtarzać dwa razy. Rzuciłam się czym prędzej na północny wschód z gardłem
piekącym jak cholera. Ostry zapach krwi spotęgował moje pragnienie.
Biegłam tak
szybko, że reszta miała problem z nadążeniem.
Wreszcie
ujrzałam stadko niezbyt dużych dzików. Nie mogąc wytrzymać potwornego drapania
w gardle, niemal wpadłam na największe zwierzę i, polegając na instynkcie,
wbiłam zęby w krtań dzika. Ten zakwiczał i próbował się mi wyrwać, lecz
trzymałam go w żelaznym uścisku. Reszta stada, widząc zagrożenie uciekła w siną
dal. Usłyszałam westchnięcie Lucasa, który pobiegł upolować jednego z czterech
uciekinierów.
Ale ja w tej
chwili zwracałam uwagę tylko na lepki płyn zalewający mi gardło i pomalutku
gaszący pragnienie. Niestety, po jakimś czasie wyssałam ostatnią kroplę krwi z
dzika. Ale jeszcze mi było mało.
- Dobrze sobie
poradziłaś - pochwaliła cicho oparta o jakiś pniak Carmen. Zauważyłam, że jej
oczy były całkiem złote.
Agnes stała
obok kobiety i patrzyła obojętnie na truchło dzika.
- Dziękuję -
mruknęłam nieśmiało. - Jak zdążyłaś sama się posilić tak szybko?
Uśmiechnęła
się.
- Mam już
wprawę. Jesteś jeszcze głodna?
- Tak -
przyznałam.
- Pyszny ten
dzik nie był, co nie? – mruknęła ironicznie. - Lepiej smakują drapieżne
zwierzęta, ale niestety w tych stronach drapieżne są tylko ptaki. I koty
domowe. - Zażartowała. - Ale może jeszcze uda nam się znaleźć jakieś jelenie,
czy coś. Niedługo wybierzemy się może na dłuższe polowanie w góry, jeśli Aro
nam pozwoli. Nie powinien raczej robić problemów, ale powinniśmy liczyć się z
jego zdaniem.
Pokiwałam
głową.
- Może na
razie chodźmy po chłopaków, a potem zapolujecie na jelenie - odezwała się
niespodziewanie Agnes.
Dopiero teraz
zauważyłam, że Eleazar i Lucasa gdzieś wcięło. Po chwili nasłuchiwania
stwierdziłam, iż są jakieś półtora kilometra stąd i piją krew reszty dzików.
Pobiegłam w ich kierunku z nadzieją, że jeszcze mi coś skapnie. Po paru
sekundach zauważyłam blondwłosego wampira, który właśnie dobierał się do ostatniego
dzika. Ten był wyjątkowo odważny i próbował się bronić za pomocą długich kłów.
Na próżno.
Nie
zatrzymując się skoczyłam w kierunku zwierza i odepchnęłam go na dobre 15
metrów od zaskoczonego Lucasa, po czym zanurzyłam zęby w jego szyi.
- Ej! -
zaprotestował oniemiały blondyn, jednak bez cienia wściekłości. Był raczej
rozbawiony.
Nie mogąc się
powstrzymać po raz pierwszy od dłuższego czasu parsknęłam śmiechem.
- Wszystkie
chwyty dozwolone… - mruknęłam z niewinną minką i odrzuciłam od siebie pustego
dzika.
Lucas
westchnął.
- Niech ci
będzie.
- No proszę! -
zdziwił się Elazar. - Zwykle tak zawzięcie bronisz zdobyczy, a złodziejstwo
Belli puszczasz płazem? - rzucił żartobliwie. Z najedzonym Eleazarem łatwiej
żyć, zanotowałam w myślach.
- Jakie
złodziejstwo? - oburzyłam się na niby. Zaczynałam coraz lepiej się czuć w
towarzystwie tych wampirów. – Znalezione, nie kradzione!
- Oj tam, oj
tam. - mruknął wymijająco Lucas w tym samym czasie. – Kobietom mogę dać taryfę
ulgową.
Kątem oka
zauważyłam, że Carmen i Agnes wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. O co im
chodzi?
- To co?
Wracamy, czy jeszcze polujemy? - Zapytała Carmen.
- Hmm. Mnie
się już nie chce polować. – Przyznałam, choć targały mną sprzeczne myśli.
Miałam już dość polowania, a jednocześnie odczuwałam nadal pragnienie.
Oczywiście o wiele mniejsze, niż przedtem, ale czułam już, że dobrze się
kontrolowałam. Z drugiej strony, nie miałam ochoty wracać do Volturich...
Tylko, że miałam dziwne przeczucie, iż będę zmuszona przystać na propozycję Ara
i zostać jedną z nich. A zresztą, gdyby nawet puścili mnie wolno, co miałabym
robić sama jako wampirzyca? Nie mogłabym wrócić do Forks, do ojca, bo po
pierwsze Charlie spostrzegłby, iż coś ze mną nie tak, a po drugie nie wiem
jakby zareagowały wilkołaki z La Push.
Chwila.
Wilkołaki...
Nagle
zastygłam, uświadamiając sobie coś z przerażeniem – nie wiem, co się stało z
Jacobem… Nie wiem, gdzie jest moje prywatne słońce, mój brat… Ukryłam twarz w
dłoniach i osunęłam się na ziemie.
- O Boże... -
wyjęczałam.
- Bella? -
usłyszałam zaniepokojony głos Lucasa. - Co jest?
Ktoś, chyba
Carmen, ukucnął obok mnie i przytulił mocno.
- O co chodzi?
- szepnęła mi do ucha.
Zawahałam się,
ale w końcu odpowiedziałam:
- Przyjechałam
do Włoch z przyjacielem. Ale Heidi chyba mu coś zrobiła... - Gdy to sobie
uświadomiłam przeszedł mnie dreszcz.
- Dlaczego?
- Bo on... Nie
jest człowiekiem... Ale to mój przyjaciel! - Zerwałam się na równe nogi z nagłą
determinacją. - Muszę go odszukać! - krzyknęłam i pobiegłam w kierunku miasta.
Reszta wampirów natychmiast ruszyła za mną, ale okazało się, że byłam od nich
szybsza. A może po prostu robiłam większe susy? Zdawało się, że miałam więcej
siły, niż dorosłe wampiry.
Pięć minut
później kluczyłam bezgłośnie po pustych ulicach Volterry. Ale nawet nie
wiedziałam, co i gdzie mam szukać! Chociaż… Słyszałam kiedyś w legendach
opowiadanych mi przez członków sfory i starszyznę plemienia Quileute, że
wampiry pachną - według wilkołaków - paskudnie. I odwrotnie. Więc może Jacob
będzie teraz dla mnie niemile pachniał?
Powęszyłam
ostrożnie w powietrzu. Czułam zapachy ludzi, ludzkiej krwi, jedzenia, smrodu
nielicznych włóczęgów, spalin samochodowych i wiele innych. Ale chyba żaden z
nich nie mógł być zapachem wilkołaka.
- Czego
szukasz? - zapytał Lucas, który wraz z resztą wampirów stał obok mnie.
- Szczerze?
Jakiegoś brzydkiego zapachu...
- Brzydkiego?
- powtórzył ze sceptyzmem. - Tu jest mnóstwo brzydkich zapachów.
- Wiem -
westchnęłam i ruszyłam dalej w nadziei, że jakoś znajdę mojego przyjaciela. -
Jacob? - Zawołałam w desperacji. Mój głos niósł się echem wśród budynków.
Nie było
żadnej odpowiedzi.
Przeszukaliśmy
pół miasta, bez skutku. Nagle Agnes prychnęła i zapytała nas:
- Czujecie ten
smród? Nigdy czegoś takiego nie spotkałam.
- To tylko woń
zmokłego psa - mruknął Elazar.
Ożywiłam się.
- Zmokłego
psa? - Poniuchałam znowu i natrafiłam na tą woń. - Może to on? - Szepnęłam do
siebie, zapominając że towarzyszą mi istoty o wyczulonym słuchu.
- To w takim
razie, kim jest twój kumpel? - zapytał ostrożnie Elazar.
- Lub czym? - dodał
cicho Lucas.
- Ech... To
skomplikowane… - mruknęłam z zawstydzeniem i ruszyłam w kierunku źródła
zapachu. Po jakimś czasie woń nasiliła się i w końcu trafiliśmy do jakiegoś
zaułka.
- Jacob? -
Zapytałam niepewnie. Do moich uszu dotarł dziwny dźwięk... Jakby... Pulsowania
serca...
Wtedy coś
zaskomlało w stercie śmieci i w mgnieniu oka wyleciał stamtąd ogromny rudy
wilk. Spojrzał na mnie z wyraźnym przerażeniem i odrazą w wielkich ślepiach.
Zabolało.
- Twój
przyjaciel to wilkołak?! - wściekł się Elazar. Reszta była tak zaskoczona, że
nie byli w stanie się poruszyć, a co dopiero wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Owszem -
oświadczyłam piorunując go wzrokiem. - Masz z tym jakiś problem? Jak nie to
świetnie, jak tak, to po prostu się odwal - warknęłam, po czym spojrzałam
błagalnie na gotowego do ataku Jacoba. - Jake, proszę, wybacz mi! Nie chciałam
tego! Pytałam tej całej... Luizy gdzie jesteś, ale nie chciała mi odpowiedzieć!
Zaciągnęła mnie z resztą wycieczki do siedziby wampirów, a potem ich przywódca
kazał mnie przemienić. Dopiero teraz mogłam cię odszukać. Wybacz mi... -
wyszeptałam czując, że załamuje mi się głos, a oczy stają się suche. Jacob nie
zmienił pozycji. Nadal stał na zgiętych łapach, nadal był gotowy do skoku. -
Proszę, przemień się i porozmawiajmy.
Nie
spuszczając mnie z oczu, pokręcił stanowczo łbem.
- Jacob,
pomimo tego, czym jestem, chyba nasza przyjaźń będzie trwała? Nadal uważam cię
za brata.
Wilkołak
warknął cicho.
- Nadal cię
kocham! - wyszlochałam. - Nie przekreślaj mnie… Błagam, nie odrzuć mnie tak
jak… Jak ON…
Jacob zawahał
się. Odraza w jego oczach nieco przygasła. Pojawiło się za to jakieś inne,
szlachetniejsze uczucie. Niespodziewanie skoczył ku mnie i odepchnął mnie od
reszty wampirów.
- Zostaw ją! -
syknął Lucas, próbując zasłonić mnie własnym ciałem.
Ale ja
zrozumiałam, że Jake chciał mnie tylko chronić. Wstąpiła we mnie nadzieja.
Wyminęłam blondyna i rzuciłam się na szyję wielkiemu wilkołakowi. Ten zamarł,
niepewny moich intencji. Ba, wszyscy zamarli!
- Więc mi
wybaczyłeś? - szepnęłam z radością, marszcząc przy tym nos, bo naprawdę
strasznie śmierdział…- Nie martw się, oni ci nic nie zrobią. Wcale nie są źli.
Jacob
prychnął, wcale nie wyglądał na przekonanego. Odwróciłam głowę i spojrzałam na
moich towarzyszy błagalnie.
- Bella ma
rację, nic ci nie grozi, przynajmniej z naszej strony - zapewniła Carmen. -
Możesz się przemienić.
Eleazar
spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział.
- Jake,
przysięgam ci, że włos ci z głowy nie spadnie – odezwałam się.
Wilkołak
przyjrzał się uważnie każdemu wampirowi, a potem w końcu wycofał się powoli i
wlazł do swojej kryjówki. Po chwili wyszedł już w ludzkiej postaci, ubrany
tylko w krótkie jensowe spodenki. Mając się na baczności podszedł wolno do
mnie. Troszkę trzęsły mu się ręce.
- Już
myślałem, że cię nigdy nie zobaczę – mruknął.
- Co się
stało? Dlaczego zniknąłeś?
Zacisnął usta.
Jego spojrzenie stwardniało.
- Dałem się
złapać w pułapkę. - Przyznał ze wstydem. - Ta zołza, Luiza, zaprowadziła mnie
do jakiegoś magazynu i chyba walnęła mnie czymś twardym w głowę. Myślała, że
mnie zabiła, jednak ja tylko zemdlałem. Nie mam pojęcia, jak mogłem dać się tak
podstępnie złapać! Po prostu... Nie mogłem się oprzeć jej rozkazom.
- Ale dlaczego
to zrobiła?
Jacob wzruszył
ramionami. Na to pytanie odpowiedział mi ktoś inny.
- Wyczuła, że
Jacob jest... inny. Że może stwarzać zagrożenie – wyjaśniła cicho Agnes. Jacob
spojrzał z ukosa na niską, drobną wampirzycę.
- Dla takich
jak ty, owszem – syknął. Spojrzałam na niego z naganą. – Nie patrz się tak na
mnie! Dobra, opowiadam dalej. Gdy się ocknąłem, szukałem cię po całym mieście.
W końcu ustaliłem, że wraz z wycieczką weszłaś do zamku... i już stamtąd nie
wyszliście. Wyczułem strasznie dużo wampirów, więc postanowiłem ukryć się w
nocy i szukać cię za dnia. Aż w końcu po 3-ech dniach poszukiwań sama mnie
odszukałaś.
- Och, Jake -
przytuliłam się do chłopaka. Wzdrygnął się, gdy poczuł na sobie moją lodowatą
skórę. - Tak mi przykro, że tam poszłam. Władca wampirów kazał mnie przemienić,
bo dowiedział się, iż mam dar, a konkretniej zdradził mu to Eleazar. A tak
właściwie, to jak to odkryłeś? – zwróciłam się do wampira.
- Wyczuwam
nadprzyrodzone umiejętności u ludzi i wampirów. Aro bardzo sobie ceni moją
umiejętność, a ja czasem lubię odkrywać talenty.
Jacob
zesztywniał.
- To ty
podsunąłeś temu ,,władcy'', by ją przemienić?! - syknął, niebywale wściekły.
- Poniekąd ją
uratowałem. Jeszcze chwila, a zginęłaby tak jak reszta wycieczki - odparował mu
złotooki brunet. Wzrok Jake'a odrobinkę złagodniał, ale chłopak pokręcił z
irytacją głową.
- Nie
rozumiem, co się dzieje w tym mieście.
- Nie musisz
nic wiedzieć, psie – Eleazar niemal splunął na chodnik.
- Rezydują tu
Volturi – oznajmiła Carmen, ignorując ukochanego. - Mają swoją siedzibę w tym
mieście, więc jest tu bardzo bezpiecznie, gdyż Volturi nie pozwoliliby dać się
odkryć ludziom. Są tu od wieków i sprawują pieczę nad Volterrą.
- I tak po
prostu ściągają tu całe wycieczki, by się... posilić?! – Jake nie krył swego
rozdrażnienia.
- Na świecie
jest bardzo mało tak zwanych ,,wampirów wegetarianów''. Masz szczęście, ja,
Elazar, Bella, a także od niedawna Lucas pijemy krew zwierząt. Inni znani mi
wegetarianie to Denalczycy i rodzina Cullenów – ciągnęła wampirzyca.
Na wzmiankę o
Cullenach odruchowo się skuliłam i spojrzałam gdzieś w bok, by nikt nie ujrzał
bólu w moich oczach.
- Tych
ostatnich doskonale z Bellą znamy - powiedział zadziwiająco łagodnie Jacob
przyglądając mi się uważnie. On wiedział o wszystkim. Kiedyś mu co nieco
wyjawiłam.
- A jednak!
Skąd ich znacie? - Zainteresowała się moja stworzycielka.
- Kiedyś
mieszkali niedaleko mojego plemienia, w stanie Waszyngton - Oparł chłodno. -
Ale to przeszłość. Nie będą już nas niepokoić. Słyszysz, Bells? Cullenowie. To.
Przeszłość! - Powtórzył, próbując mnie uspokoić.
Ale ja
doskonale wiedziałam, że to przeszłość. Nie musiał mi przypominać.
Przypominanie o tym, że Ich, a szczególnie Jego nigdy nie spotkam bolało mnie
jeszcze bardziej. Już dawno skończyła się nietypowa miłosna historia, pomyślałam
z żalem.
- Ta. To co
robimy? - Zmieniłam temat. – Co teraz z nami?
Kątem oka
zauważyłam, że Carmen dyskretnie pokazała reszcie, żeby się ulotnili. Wampiry
odeszły i zatrzymały się dwie ulice dalej.
Jacob wyraźnie
przygasł i westchnął zasmucony.
- Nie mam
pojęcia, Bells - szepnął.
- Chyba musisz
wracać do domu.
Otworzył
szeroko oczy.
- A ty? I co z
twoim tatą? I matką?
- Nie wiem… -
opuściłam głowę. - Myślę... Myślę, że musisz im powiedzieć, że... zginęłam.
Zacisnął usta.
- I tylko ja
przeżyłem?! Charlie przyjaźni się z moim tatą! Domyśli się, że coś kręcimy!
- A masz
lepszy pomysł? Mimo, że nie chcę pić ludzkiej krwi, mogę pewnego razu się nie
powstrzymać... I dać się porwać pragnieniu... - wyszeptałam łamiącym się
głosem. – A nawet jeśli by się to nie zdarzyło, ojciec szybko by się przekonał,
że nie jestem zwykłym człowiekiem. Nie będę się starzeć, Jake.
Mój przyjaciel
spochmurniał.
- Chyba masz
rację. Nie ma innego wyjścia, muszę mu powiedzieć, że nie żyjesz. Cholera,
będzie zrozpaczony - mruknął.
Zadrżałam na
samą myśl, o reakcji ojca.
- Nie ma
innego wyjścia – powtórzyłam jego słowa ze smutkiem. - Będzie mi ciebie
brakować, Jake - szepnęłam czując suchość w oczach. Suchość, bo wampiry nie
mogą ronić łez.
Jacob
przytulił mnie mocno.
- Mi ciebie
też - odszepnął z bólem w głosie. - Wiesz, to że jesteś pijawką, nawet mi aż
tak bardzo nie przeszkadza.- spróbował zażartować. - Mimo, iż cuchniesz
makabrycznie.
Uśmiechnęłam
się lekko.
- A sam siebie
wąchałeś? - Udałam, że marszczę z obrzydzeniem nos.
Zachichotał,
ale zaraz potem spoważniał.
- Chyba
powinienem już iść - powiedział ze smutkiem. - Mam nadzieję, że spotkamy się
jeszcze...?
- Tak. Ja też
mam taką nadzieję - pocałowałam Jake'a w policzek i odsunęłam się od niego. -
Do zobaczenia. Pamiętaj, że oficjalnie już nie żyję…
Pokiwał głową,
niezdolny mi odpowiedzieć, spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wybiegł z
zaułka, nie mogąc już dalej przeciągać pożegnania. Przez dłuższą chwilę
patrzyłam za nim, a potem wolnym krokiem ruszyłam w przeciwną stronę, by dołączyć
do moich nowych znajomych. Zatrzymałam się przy nich z ponurą miną.
- Przykro mi -
odezwała się nagle Carmen. Zabrzmiało to szczerze.
Długo nie
mogłam dobyć głosu.
-
Przyzwyczaiłam się do pożegnań - odpowiedziałam cicho. – Chodźmy już.
***
Hejka :) Prawie
się popłakałam na koniec. Ale musiałam to zrobić, nie chciałam, by pożegnali
się w gniewie i żalu wynikającym z przeciwieństw rasowych. Więc wybaczyli sobie
wszystko i poszli każde w swoją stronę, nie wiedząc w ogóle, co przeniesie los
i jakie kłody rzuci im pod nogi.
Sądzę, że
Bella zbuntuje się wkrótce i ucieknie od Volturich (albo Edi dowie się o
bajeczce ,,Bella nie żyję’’ i postanowi się zachlastać), ale najpierw zauroczy
się w kimś z wzajemnością... Jak znam życie, domyślacie się już pewnie, w kim
;D
A potem do gry
wejdzie z powrotem nasz Edward i… Victoria. Na razie nie wiem, co będzie z
Viką, ale pewnie coś wykombinuję.
Dobra, koniec
tego dobrego, już więcej tajemnic nie wyjawię ;p
Proszę o
wasze opinie w komentarzach!
Wasza
Paulineee
Rozdział świetny już nie mogę doczekać sie nn.!! Bells i Jacob- przyjaciele na zawsze.Super.!!! Już nie mogę doczekać sie kiedy pojawi sie Edward i zauroczenie pomiędzy Bells a Lucasem.
OdpowiedzUsuńCałusy Beata
rozdział super
OdpowiedzUsuńczekam niecierpliwie na nn
Życze weny
Rose:-)
Świetnie:) Fajnie że Jake i Bella zostali przyjaciółmi, że nie odwrócili się od siebie mimo tego iż są naturalnymi wrogami:D Mam nadzieję, że Cullenowie szybko wrócą do akcji i zobaczą że Bella potrafi świetnie się bez nich poradzić:P:P Buziaczki:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie też na końcu płakać mi się chciało.;) Super to zakończyłaś z Jakiem i Bellą. I to zauroczenie. Fiufiu. Będzie się działo. I ciekawe jak to wyniknie z Edwardem. Udanego Sylwka. Pozdrawiam. :*
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. To dość nietypowa historia i czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńZapraszam również do mnie love-is-not-a-color.blogspot.com i mam nadzieję, że się spodoba.
Pozdrawiam :)
Witam chciałam serdecznie zaprosić na mojego drugiego bloga , również z Cullenami.
OdpowiedzUsuńhttp://byc-soba-to-trudna-rzecz.blogspot.com/
Pozdrawiam :) [lost-in-the-darkness-life.blogspot.com]
Kochana Serdecznie zapraszam na nn :* http://pol-wampir-pol-wilkolak.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPoryczałam się !!!
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać aż Bella się zbuntuję.
Czekam na nn
Twoja koleżaneczka
Jagoda <3
Zapomniałam że moge komentować XD Rozdział ekstra. Tylko koniec na maxa smutny :(
OdpowiedzUsuń