sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 4

Moje pierwsze polowanie! Rany, nie mam pojęcia, jak to właściwie się odbywa...
Emocje, towarzyszące mi podczas biegu, zniknęły jak ręką odjął. Zamiast radości poczułam niepokój. Przegryzłam wargę, zastanawiając się, co dalej.
- Hmm. - zaczęłam niepewnie. - To... Co mam robić? - zapytałam pozostałych ze zgubioną miną.
Lucas bezradnie wzruszył ramionami, Agnes również wyglądała na niepewną. Elazar i Carmen wymienili spojrzenia.
- Skup się na swoich zmysłach - nakazała mi Carmen. Blondyn przyglądał jej z zainteresowaniem.
- A tak właściwie, to krew zwierzęca naprawdę jest taka zła? - zaciekawił się.
Elazar uniósł brwi.
- Nie wiedziałem, że nagle zacząłeś się tym interesować - powiedział z lekką szorstkością w głosie. - Oczywiście, ludzka krew jest o wiele smaczniejsza i daje więcej siły, ale... Nie dopadały cię nigdy wątpliwości, iż wysysanie z ludzi życia nie jest wcale konieczne?
- Cóż... Szczerze mówiąc to rozmyślałem nad tym wiele razy - wyznał. - Ale nigdy nie byłem pewny, czy uda mi się egzystować bez krwi człowieka. Po prostu nie wyobrażałem sobie tego. Jak większość wampirów…
Elazar pokiwał głową.
- Rozumiem cię – rzekł łagodnie. - Miałem podobnie. Ale w końcu się przełamałem i po pewnym czasie bycia ,,wegetarianinem'' stwierdziłem, że tak lepiej mi się żyje. Bez wyrzutów sumienia, które niebywale mnie dręczyły.
- Może po prostu spróbuj przez pewien czas pożywiać się krwią zwierząt - zasugerowała Carmen z nadzieją w oczach. Najwyraźniej uwielbiała ,,nawracać’’ wampiry na swoją dietę. - A jeśli ci się nie spodoba... Żyj tak jak dotychczas.
Lucas zamyślił się.
- W sumie... Skoro coraz więcej wampirów, nawet nowonarodzonych, rezygnuje ze smaczniutkich ludzi… Czemu by nie spróbować wegetarianizmu! - Uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał na mnie. – No to dziś zapoluję wraz z tobą, Bello.
- Nie ma sprawy. Będzie mi bardzo miło. - Nie wiedzieć czemu, ucieszyłam się szczerze. Może dlatego, że zasiałam w Lucasie ziarenko zwątpienia, dzięki któremu postanowił spróbować się przestawić?
- A ty, Agnes? Dołączysz do grona wampirów o zbyt miękkich serduchach? – zażartował Lucas.
Drobna brunetka zmieszała się.
- Nie obraźcie się, lecz... - zaczęła nieśmiało. - Sądzę, że... Nie warto przeciwstawiać się swojej naturze. Tacy już jesteśmy, iż kusi nas ludzka krew. Ciekawi mnie wasze rozumowanie i nie mam nic przeciwko niemu, ale to nie dla mnie - zadecydowała. – Nie chcę walczyć z instynktem.
Zdziwiło mnie to. Sądziłam, że łagodna Agnes skusi się na bardziej cywilizowaną dietę.
Carmen pokiwała ze zrozumieniem głową, ale wydawało mi się, że jest nieco zawiedziona.
- No dobra, zaczynamy - zwróciła się do mnie i Lucasa. - Czy czujecie w okolicy jakieś zwierzę?
Zamknęłam oczy by lepiej się skupić. Odetchnęłam głęboko, próbując wyczuć zapach jakiegoś zwierzęcia.
- A tak w ogóle, to na co można tu polować? - Chciałam dostać jakąś wskazówkę.
- Głównie dziki, jelenie i sarny. Czasami pałętają się także muflony, czyli dzikie owce górskie. Ale żeby je spotkać, musielibyśmy biec bardziej na wschód, do łańcucha górskiego. Na pewno się tam niedługo wybierzemy.
- Znalazłem coś - wtrącił Lucas. - Na północny wschód stąd. Wygląda mi to na stadko dzików - jakieś 5 sztuk.
Skupiłam się na woni niesionej z kierunku podanego przez Lucasa.
- Też je wyczuwam! - oznajmiłam z zadowoleniem. - Idziemy?
- Oczywiście!
Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Rzuciłam się czym prędzej na północny wschód z gardłem piekącym jak cholera. Ostry zapach krwi spotęgował moje pragnienie.
Biegłam tak szybko, że reszta miała problem z nadążeniem.
Wreszcie ujrzałam stadko niezbyt dużych dzików. Nie mogąc wytrzymać potwornego drapania w gardle, niemal wpadłam na największe zwierzę i, polegając na instynkcie, wbiłam zęby w krtań dzika. Ten zakwiczał i próbował się mi wyrwać, lecz trzymałam go w żelaznym uścisku. Reszta stada, widząc zagrożenie uciekła w siną dal. Usłyszałam westchnięcie Lucasa, który pobiegł upolować jednego z czterech uciekinierów.
Ale ja w tej chwili zwracałam uwagę tylko na lepki płyn zalewający mi gardło i pomalutku gaszący pragnienie. Niestety, po jakimś czasie wyssałam ostatnią kroplę krwi z dzika. Ale jeszcze mi było mało.
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwaliła cicho oparta o jakiś pniak Carmen. Zauważyłam, że jej oczy były całkiem złote.
Agnes stała obok kobiety i patrzyła obojętnie na truchło dzika.
- Dziękuję - mruknęłam nieśmiało. - Jak zdążyłaś sama się posilić tak szybko?
Uśmiechnęła się.
- Mam już wprawę. Jesteś jeszcze głodna?
- Tak - przyznałam.
- Pyszny ten dzik nie był, co nie? – mruknęła ironicznie. - Lepiej smakują drapieżne zwierzęta, ale niestety w tych stronach drapieżne są tylko ptaki. I koty domowe. - Zażartowała. - Ale może jeszcze uda nam się znaleźć jakieś jelenie, czy coś. Niedługo wybierzemy się może na dłuższe polowanie w góry, jeśli Aro nam pozwoli. Nie powinien raczej robić problemów, ale powinniśmy liczyć się z jego zdaniem.
Pokiwałam głową.
- Może na razie chodźmy po chłopaków, a potem zapolujecie na jelenie - odezwała się niespodziewanie Agnes.
Dopiero teraz zauważyłam, że Eleazar i Lucasa gdzieś wcięło. Po chwili nasłuchiwania stwierdziłam, iż są jakieś półtora kilometra stąd i piją krew reszty dzików. Pobiegłam w ich kierunku z nadzieją, że jeszcze mi coś skapnie. Po paru sekundach zauważyłam blondwłosego wampira, który właśnie dobierał się do ostatniego dzika. Ten był wyjątkowo odważny i próbował się bronić za pomocą długich kłów. Na próżno.
Nie zatrzymując się skoczyłam w kierunku zwierza i odepchnęłam go na dobre 15 metrów od zaskoczonego Lucasa, po czym zanurzyłam zęby w jego szyi.
- Ej! - zaprotestował oniemiały blondyn, jednak bez cienia wściekłości. Był raczej rozbawiony.
Nie mogąc się powstrzymać po raz pierwszy od dłuższego czasu parsknęłam śmiechem.
- Wszystkie chwyty dozwolone… - mruknęłam z niewinną minką i odrzuciłam od siebie pustego dzika.
Lucas westchnął.
- Niech ci będzie.
- No proszę! - zdziwił się Elazar. - Zwykle tak zawzięcie bronisz zdobyczy, a złodziejstwo Belli puszczasz płazem? - rzucił żartobliwie. Z najedzonym Eleazarem łatwiej żyć, zanotowałam w myślach.
- Jakie złodziejstwo? - oburzyłam się na niby. Zaczynałam coraz lepiej się czuć w towarzystwie tych wampirów. – Znalezione, nie kradzione!
- Oj tam, oj tam. - mruknął wymijająco Lucas w tym samym czasie. – Kobietom mogę dać taryfę ulgową.
Kątem oka zauważyłam, że Carmen i Agnes wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. O co im chodzi?
- To co? Wracamy, czy jeszcze polujemy? - Zapytała Carmen.
- Hmm. Mnie się już nie chce polować. – Przyznałam, choć targały mną sprzeczne myśli. Miałam już dość polowania, a jednocześnie odczuwałam nadal pragnienie. Oczywiście o wiele mniejsze, niż przedtem, ale czułam już, że dobrze się kontrolowałam. Z drugiej strony, nie miałam ochoty wracać do Volturich... Tylko, że miałam dziwne przeczucie, iż będę zmuszona przystać na propozycję Ara i zostać jedną z nich. A zresztą, gdyby nawet puścili mnie wolno, co miałabym robić sama jako wampirzyca? Nie mogłabym wrócić do Forks, do ojca, bo po pierwsze Charlie spostrzegłby, iż coś ze mną nie tak, a po drugie nie wiem jakby zareagowały wilkołaki z La Push.
Chwila. Wilkołaki...
Nagle zastygłam, uświadamiając sobie coś z przerażeniem – nie wiem, co się stało z Jacobem… Nie wiem, gdzie jest moje prywatne słońce, mój brat… Ukryłam twarz w dłoniach i osunęłam się na ziemie.
- O Boże... - wyjęczałam.
- Bella? - usłyszałam zaniepokojony głos Lucasa. - Co jest?
Ktoś, chyba Carmen, ukucnął obok mnie i przytulił mocno.
- O co chodzi? - szepnęła mi do ucha.
Zawahałam się, ale w końcu odpowiedziałam:
- Przyjechałam do Włoch z przyjacielem. Ale Heidi chyba mu coś zrobiła... - Gdy to sobie uświadomiłam przeszedł mnie dreszcz.
- Dlaczego?
- Bo on... Nie jest człowiekiem... Ale to mój przyjaciel! - Zerwałam się na równe nogi z nagłą determinacją. - Muszę go odszukać! - krzyknęłam i pobiegłam w kierunku miasta. Reszta wampirów natychmiast ruszyła za mną, ale okazało się, że byłam od nich szybsza. A może po prostu robiłam większe susy? Zdawało się, że miałam więcej siły, niż dorosłe wampiry.
Pięć minut później kluczyłam bezgłośnie po pustych ulicach Volterry. Ale nawet nie wiedziałam, co i gdzie mam szukać! Chociaż… Słyszałam kiedyś w legendach opowiadanych mi przez członków sfory i starszyznę plemienia Quileute, że wampiry pachną - według wilkołaków - paskudnie. I odwrotnie. Więc może Jacob będzie teraz dla mnie niemile pachniał?
Powęszyłam ostrożnie w powietrzu. Czułam zapachy ludzi, ludzkiej krwi, jedzenia, smrodu nielicznych włóczęgów, spalin samochodowych i wiele innych. Ale chyba żaden z nich nie mógł być zapachem wilkołaka.
- Czego szukasz? - zapytał Lucas, który wraz z resztą wampirów stał obok mnie.
- Szczerze? Jakiegoś brzydkiego zapachu...
- Brzydkiego? - powtórzył ze sceptyzmem. - Tu jest mnóstwo brzydkich zapachów.
- Wiem - westchnęłam i ruszyłam dalej w nadziei, że jakoś znajdę mojego przyjaciela. - Jacob? - Zawołałam w desperacji. Mój głos niósł się echem wśród budynków.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Przeszukaliśmy pół miasta, bez skutku. Nagle Agnes prychnęła i zapytała nas:
- Czujecie ten smród? Nigdy czegoś takiego nie spotkałam.
- To tylko woń zmokłego psa - mruknął Elazar.
Ożywiłam się.
- Zmokłego psa? - Poniuchałam znowu i natrafiłam na tą woń. - Może to on? - Szepnęłam do siebie, zapominając że towarzyszą mi istoty o wyczulonym słuchu.
- To w takim razie, kim jest twój kumpel? - zapytał ostrożnie Elazar.
- Lub czym? - dodał cicho Lucas.
- Ech... To skomplikowane… - mruknęłam z zawstydzeniem i ruszyłam w kierunku źródła zapachu. Po jakimś czasie woń nasiliła się i w końcu trafiliśmy do jakiegoś zaułka.
- Jacob? - Zapytałam niepewnie. Do moich uszu dotarł dziwny dźwięk... Jakby... Pulsowania serca...
Wtedy coś zaskomlało w stercie śmieci i w mgnieniu oka wyleciał stamtąd ogromny rudy wilk. Spojrzał na mnie z wyraźnym przerażeniem i odrazą w wielkich ślepiach. Zabolało.
- Twój przyjaciel to wilkołak?! - wściekł się Elazar. Reszta była tak zaskoczona, że nie byli w stanie się poruszyć, a co dopiero wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Owszem - oświadczyłam piorunując go wzrokiem. - Masz z tym jakiś problem? Jak nie to świetnie, jak tak, to po prostu się odwal - warknęłam, po czym spojrzałam błagalnie na gotowego do ataku Jacoba. - Jake, proszę, wybacz mi! Nie chciałam tego! Pytałam tej całej... Luizy gdzie jesteś, ale nie chciała mi odpowiedzieć! Zaciągnęła mnie z resztą wycieczki do siedziby wampirów, a potem ich przywódca kazał mnie przemienić. Dopiero teraz mogłam cię odszukać. Wybacz mi... - wyszeptałam czując, że załamuje mi się głos, a oczy stają się suche. Jacob nie zmienił pozycji. Nadal stał na zgiętych łapach, nadal był gotowy do skoku. - Proszę, przemień się i porozmawiajmy.
Nie spuszczając mnie z oczu, pokręcił stanowczo łbem.
- Jacob, pomimo tego, czym jestem, chyba nasza przyjaźń będzie trwała? Nadal uważam cię za brata.
Wilkołak warknął cicho.
- Nadal cię kocham! - wyszlochałam. - Nie przekreślaj mnie… Błagam, nie odrzuć mnie tak jak… Jak ON…
Jacob zawahał się. Odraza w jego oczach nieco przygasła. Pojawiło się za to jakieś inne, szlachetniejsze uczucie. Niespodziewanie skoczył ku mnie i odepchnął mnie od reszty wampirów.
- Zostaw ją! - syknął Lucas, próbując zasłonić mnie własnym ciałem.
Ale ja zrozumiałam, że Jake chciał mnie tylko chronić. Wstąpiła we mnie nadzieja. Wyminęłam blondyna i rzuciłam się na szyję wielkiemu wilkołakowi. Ten zamarł, niepewny moich intencji. Ba, wszyscy zamarli!
- Więc mi wybaczyłeś? - szepnęłam z radością, marszcząc przy tym nos, bo naprawdę strasznie śmierdział…- Nie martw się, oni ci nic nie zrobią. Wcale nie są źli.
Jacob prychnął, wcale nie wyglądał na przekonanego. Odwróciłam głowę i spojrzałam na moich towarzyszy błagalnie.
- Bella ma rację, nic ci nie grozi, przynajmniej z naszej strony - zapewniła Carmen. - Możesz się przemienić.
Eleazar spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział.
- Jake, przysięgam ci, że włos ci z głowy nie spadnie – odezwałam się.
Wilkołak przyjrzał się uważnie każdemu wampirowi, a potem w końcu wycofał się powoli i wlazł do swojej kryjówki. Po chwili wyszedł już w ludzkiej postaci, ubrany tylko w krótkie jensowe spodenki. Mając się na baczności podszedł wolno do mnie. Troszkę trzęsły mu się ręce.
- Już myślałem, że cię nigdy nie zobaczę – mruknął.
- Co się stało? Dlaczego zniknąłeś?
Zacisnął usta. Jego spojrzenie stwardniało.
- Dałem się złapać w pułapkę. - Przyznał ze wstydem. - Ta zołza, Luiza, zaprowadziła mnie do jakiegoś magazynu i chyba walnęła mnie czymś twardym w głowę. Myślała, że mnie zabiła, jednak ja tylko zemdlałem. Nie mam pojęcia, jak mogłem dać się tak podstępnie złapać! Po prostu... Nie mogłem się oprzeć jej rozkazom.
- Ale dlaczego to zrobiła?
Jacob wzruszył ramionami. Na to pytanie odpowiedział mi ktoś inny.
- Wyczuła, że Jacob jest... inny. Że może stwarzać zagrożenie – wyjaśniła cicho Agnes. Jacob spojrzał z ukosa na niską, drobną wampirzycę.
- Dla takich jak ty, owszem – syknął. Spojrzałam na niego z naganą. – Nie patrz się tak na mnie! Dobra, opowiadam dalej. Gdy się ocknąłem, szukałem cię po całym mieście. W końcu ustaliłem, że wraz z wycieczką weszłaś do zamku... i już stamtąd nie wyszliście. Wyczułem strasznie dużo wampirów, więc postanowiłem ukryć się w nocy i szukać cię za dnia. Aż w końcu po 3-ech dniach poszukiwań sama mnie odszukałaś.
- Och, Jake - przytuliłam się do chłopaka. Wzdrygnął się, gdy poczuł na sobie moją lodowatą skórę. - Tak mi przykro, że tam poszłam. Władca wampirów kazał mnie przemienić, bo dowiedział się, iż mam dar, a konkretniej zdradził mu to Eleazar. A tak właściwie, to jak to odkryłeś? – zwróciłam się do wampira.
- Wyczuwam nadprzyrodzone umiejętności u ludzi i wampirów. Aro bardzo sobie ceni moją umiejętność, a ja czasem lubię odkrywać talenty.
Jacob zesztywniał.
- To ty podsunąłeś temu ,,władcy'', by ją przemienić?! - syknął, niebywale wściekły.
- Poniekąd ją uratowałem. Jeszcze chwila, a zginęłaby tak jak reszta wycieczki - odparował mu złotooki brunet. Wzrok Jake'a odrobinkę złagodniał, ale chłopak pokręcił z irytacją głową.
- Nie rozumiem, co się dzieje w tym mieście.
- Nie musisz nic wiedzieć, psie – Eleazar niemal splunął na chodnik.
- Rezydują tu Volturi – oznajmiła Carmen, ignorując ukochanego. - Mają swoją siedzibę w tym mieście, więc jest tu bardzo bezpiecznie, gdyż Volturi nie pozwoliliby dać się odkryć ludziom. Są tu od wieków i sprawują pieczę nad Volterrą.
- I tak po prostu ściągają tu całe wycieczki, by się... posilić?! – Jake nie krył swego rozdrażnienia.
- Na świecie jest bardzo mało tak zwanych ,,wampirów wegetarianów''. Masz szczęście, ja, Elazar, Bella, a także od niedawna Lucas pijemy krew zwierząt. Inni znani mi wegetarianie to Denalczycy i rodzina Cullenów – ciągnęła wampirzyca.
Na wzmiankę o Cullenach odruchowo się skuliłam i spojrzałam gdzieś w bok, by nikt nie ujrzał bólu w moich oczach.
- Tych ostatnich doskonale z Bellą znamy - powiedział zadziwiająco łagodnie Jacob przyglądając mi się uważnie. On wiedział o wszystkim. Kiedyś mu co nieco wyjawiłam.
- A jednak! Skąd ich znacie? - Zainteresowała się moja stworzycielka.
- Kiedyś mieszkali niedaleko mojego plemienia, w stanie Waszyngton - Oparł chłodno. - Ale to przeszłość. Nie będą już nas niepokoić. Słyszysz, Bells? Cullenowie. To. Przeszłość! - Powtórzył, próbując mnie uspokoić.
Ale ja doskonale wiedziałam, że to przeszłość. Nie musiał mi przypominać. Przypominanie o tym, że Ich, a szczególnie Jego nigdy nie spotkam bolało mnie jeszcze bardziej. Już dawno skończyła się nietypowa miłosna historia, pomyślałam z żalem.
- Ta. To co robimy? - Zmieniłam temat. – Co teraz z nami?
Kątem oka zauważyłam, że Carmen dyskretnie pokazała reszcie, żeby się ulotnili. Wampiry odeszły i zatrzymały się dwie ulice dalej.
Jacob wyraźnie przygasł i westchnął zasmucony.
- Nie mam pojęcia, Bells - szepnął.
- Chyba musisz wracać do domu.
Otworzył szeroko oczy.
- A ty? I co z twoim tatą? I matką?
- Nie wiem… - opuściłam głowę. - Myślę... Myślę, że musisz im powiedzieć, że... zginęłam.
Zacisnął usta.
- I tylko ja przeżyłem?! Charlie przyjaźni się z moim tatą! Domyśli się, że coś kręcimy!
- A masz lepszy pomysł? Mimo, że nie chcę pić ludzkiej krwi, mogę pewnego razu się nie powstrzymać... I dać się porwać pragnieniu... - wyszeptałam łamiącym się głosem. – A nawet jeśli by się to nie zdarzyło, ojciec szybko by się przekonał, że nie jestem zwykłym człowiekiem. Nie będę się starzeć, Jake.
Mój przyjaciel spochmurniał.
- Chyba masz rację. Nie ma innego wyjścia, muszę mu powiedzieć, że nie żyjesz. Cholera, będzie zrozpaczony - mruknął.
Zadrżałam na samą myśl, o reakcji ojca.
- Nie ma innego wyjścia – powtórzyłam jego słowa ze smutkiem. - Będzie mi ciebie brakować, Jake - szepnęłam czując suchość w oczach. Suchość, bo wampiry nie mogą ronić łez.
Jacob przytulił mnie mocno.
- Mi ciebie też - odszepnął z bólem w głosie. - Wiesz, to że jesteś pijawką, nawet mi aż tak bardzo nie przeszkadza.- spróbował zażartować. - Mimo, iż cuchniesz makabrycznie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- A sam siebie wąchałeś? - Udałam, że marszczę z obrzydzeniem nos.
Zachichotał, ale zaraz potem spoważniał.
- Chyba powinienem już iść - powiedział ze smutkiem. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze...?
- Tak. Ja też mam taką nadzieję - pocałowałam Jake'a w policzek i odsunęłam się od niego. - Do zobaczenia. Pamiętaj, że oficjalnie już nie żyję…
Pokiwał głową, niezdolny mi odpowiedzieć, spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wybiegł z zaułka, nie mogąc już dalej przeciągać pożegnania. Przez dłuższą chwilę patrzyłam za nim, a potem wolnym krokiem ruszyłam w przeciwną stronę, by dołączyć do moich nowych znajomych. Zatrzymałam się przy nich z ponurą miną.
- Przykro mi - odezwała się nagle Carmen. Zabrzmiało to szczerze.
Długo nie mogłam dobyć głosu.
- Przyzwyczaiłam się do pożegnań - odpowiedziałam cicho. – Chodźmy już.

***

Hejka :) Prawie się popłakałam na koniec. Ale musiałam to zrobić, nie chciałam, by pożegnali się w gniewie i żalu wynikającym z przeciwieństw rasowych. Więc wybaczyli sobie wszystko i poszli każde w swoją stronę, nie wiedząc w ogóle, co przeniesie los i jakie kłody rzuci im pod nogi.
Sądzę, że Bella zbuntuje się wkrótce i ucieknie od Volturich (albo Edi dowie się o bajeczce ,,Bella nie żyję’’ i postanowi się zachlastać), ale najpierw zauroczy się w kimś z wzajemnością... Jak znam życie, domyślacie się już pewnie, w kim ;D
A potem do gry wejdzie z powrotem nasz Edward i… Victoria. Na razie nie wiem, co będzie z Viką, ale pewnie coś wykombinuję.
Dobra, koniec tego dobrego, już więcej tajemnic nie wyjawię ;p
Proszę o wasze opinie w komentarzach!
Wasza

Paulineee

9 komentarzy:

  1. Rozdział świetny już nie mogę doczekać sie nn.!! Bells i Jacob- przyjaciele na zawsze.Super.!!! Już nie mogę doczekać sie kiedy pojawi sie Edward i zauroczenie pomiędzy Bells a Lucasem.
    Całusy Beata

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział super
    czekam niecierpliwie na nn
    Życze weny
    Rose:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie:) Fajnie że Jake i Bella zostali przyjaciółmi, że nie odwrócili się od siebie mimo tego iż są naturalnymi wrogami:D Mam nadzieję, że Cullenowie szybko wrócą do akcji i zobaczą że Bella potrafi świetnie się bez nich poradzić:P:P Buziaczki:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie też na końcu płakać mi się chciało.;) Super to zakończyłaś z Jakiem i Bellą. I to zauroczenie. Fiufiu. Będzie się działo. I ciekawe jak to wyniknie z Edwardem. Udanego Sylwka. Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się. To dość nietypowa historia i czekam na dalszy ciąg.
    Zapraszam również do mnie love-is-not-a-color.blogspot.com i mam nadzieję, że się spodoba.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam chciałam serdecznie zaprosić na mojego drugiego bloga , również z Cullenami.

    http://byc-soba-to-trudna-rzecz.blogspot.com/

    Pozdrawiam :) [lost-in-the-darkness-life.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Serdecznie zapraszam na nn :* http://pol-wampir-pol-wilkolak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Poryczałam się !!!
    Już nie mogę się doczekać aż Bella się zbuntuję.
    Czekam na nn
    Twoja koleżaneczka
    Jagoda <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapomniałam że moge komentować XD Rozdział ekstra. Tylko koniec na maxa smutny :(

    OdpowiedzUsuń