sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 4

Moje pierwsze polowanie! Rany, nie mam pojęcia, jak to właściwie się odbywa...
Emocje, towarzyszące mi podczas biegu, zniknęły jak ręką odjął. Zamiast radości poczułam niepokój. Przegryzłam wargę, zastanawiając się, co dalej.
- Hmm. - zaczęłam niepewnie. - To... Co mam robić? - zapytałam pozostałych ze zgubioną miną.
Lucas bezradnie wzruszył ramionami, Agnes również wyglądała na niepewną. Elazar i Carmen wymienili spojrzenia.
- Skup się na swoich zmysłach - nakazała mi Carmen. Blondyn przyglądał jej z zainteresowaniem.
- A tak właściwie, to krew zwierzęca naprawdę jest taka zła? - zaciekawił się.
Elazar uniósł brwi.
- Nie wiedziałem, że nagle zacząłeś się tym interesować - powiedział z lekką szorstkością w głosie. - Oczywiście, ludzka krew jest o wiele smaczniejsza i daje więcej siły, ale... Nie dopadały cię nigdy wątpliwości, iż wysysanie z ludzi życia nie jest wcale konieczne?
- Cóż... Szczerze mówiąc to rozmyślałem nad tym wiele razy - wyznał. - Ale nigdy nie byłem pewny, czy uda mi się egzystować bez krwi człowieka. Po prostu nie wyobrażałem sobie tego. Jak większość wampirów…
Elazar pokiwał głową.
- Rozumiem cię – rzekł łagodnie. - Miałem podobnie. Ale w końcu się przełamałem i po pewnym czasie bycia ,,wegetarianinem'' stwierdziłem, że tak lepiej mi się żyje. Bez wyrzutów sumienia, które niebywale mnie dręczyły.
- Może po prostu spróbuj przez pewien czas pożywiać się krwią zwierząt - zasugerowała Carmen z nadzieją w oczach. Najwyraźniej uwielbiała ,,nawracać’’ wampiry na swoją dietę. - A jeśli ci się nie spodoba... Żyj tak jak dotychczas.
Lucas zamyślił się.
- W sumie... Skoro coraz więcej wampirów, nawet nowonarodzonych, rezygnuje ze smaczniutkich ludzi… Czemu by nie spróbować wegetarianizmu! - Uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał na mnie. – No to dziś zapoluję wraz z tobą, Bello.
- Nie ma sprawy. Będzie mi bardzo miło. - Nie wiedzieć czemu, ucieszyłam się szczerze. Może dlatego, że zasiałam w Lucasie ziarenko zwątpienia, dzięki któremu postanowił spróbować się przestawić?
- A ty, Agnes? Dołączysz do grona wampirów o zbyt miękkich serduchach? – zażartował Lucas.
Drobna brunetka zmieszała się.
- Nie obraźcie się, lecz... - zaczęła nieśmiało. - Sądzę, że... Nie warto przeciwstawiać się swojej naturze. Tacy już jesteśmy, iż kusi nas ludzka krew. Ciekawi mnie wasze rozumowanie i nie mam nic przeciwko niemu, ale to nie dla mnie - zadecydowała. – Nie chcę walczyć z instynktem.
Zdziwiło mnie to. Sądziłam, że łagodna Agnes skusi się na bardziej cywilizowaną dietę.
Carmen pokiwała ze zrozumieniem głową, ale wydawało mi się, że jest nieco zawiedziona.
- No dobra, zaczynamy - zwróciła się do mnie i Lucasa. - Czy czujecie w okolicy jakieś zwierzę?
Zamknęłam oczy by lepiej się skupić. Odetchnęłam głęboko, próbując wyczuć zapach jakiegoś zwierzęcia.
- A tak w ogóle, to na co można tu polować? - Chciałam dostać jakąś wskazówkę.
- Głównie dziki, jelenie i sarny. Czasami pałętają się także muflony, czyli dzikie owce górskie. Ale żeby je spotkać, musielibyśmy biec bardziej na wschód, do łańcucha górskiego. Na pewno się tam niedługo wybierzemy.
- Znalazłem coś - wtrącił Lucas. - Na północny wschód stąd. Wygląda mi to na stadko dzików - jakieś 5 sztuk.
Skupiłam się na woni niesionej z kierunku podanego przez Lucasa.
- Też je wyczuwam! - oznajmiłam z zadowoleniem. - Idziemy?
- Oczywiście!
Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Rzuciłam się czym prędzej na północny wschód z gardłem piekącym jak cholera. Ostry zapach krwi spotęgował moje pragnienie.
Biegłam tak szybko, że reszta miała problem z nadążeniem.
Wreszcie ujrzałam stadko niezbyt dużych dzików. Nie mogąc wytrzymać potwornego drapania w gardle, niemal wpadłam na największe zwierzę i, polegając na instynkcie, wbiłam zęby w krtań dzika. Ten zakwiczał i próbował się mi wyrwać, lecz trzymałam go w żelaznym uścisku. Reszta stada, widząc zagrożenie uciekła w siną dal. Usłyszałam westchnięcie Lucasa, który pobiegł upolować jednego z czterech uciekinierów.
Ale ja w tej chwili zwracałam uwagę tylko na lepki płyn zalewający mi gardło i pomalutku gaszący pragnienie. Niestety, po jakimś czasie wyssałam ostatnią kroplę krwi z dzika. Ale jeszcze mi było mało.
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwaliła cicho oparta o jakiś pniak Carmen. Zauważyłam, że jej oczy były całkiem złote.
Agnes stała obok kobiety i patrzyła obojętnie na truchło dzika.
- Dziękuję - mruknęłam nieśmiało. - Jak zdążyłaś sama się posilić tak szybko?
Uśmiechnęła się.
- Mam już wprawę. Jesteś jeszcze głodna?
- Tak - przyznałam.
- Pyszny ten dzik nie był, co nie? – mruknęła ironicznie. - Lepiej smakują drapieżne zwierzęta, ale niestety w tych stronach drapieżne są tylko ptaki. I koty domowe. - Zażartowała. - Ale może jeszcze uda nam się znaleźć jakieś jelenie, czy coś. Niedługo wybierzemy się może na dłuższe polowanie w góry, jeśli Aro nam pozwoli. Nie powinien raczej robić problemów, ale powinniśmy liczyć się z jego zdaniem.
Pokiwałam głową.
- Może na razie chodźmy po chłopaków, a potem zapolujecie na jelenie - odezwała się niespodziewanie Agnes.
Dopiero teraz zauważyłam, że Eleazar i Lucasa gdzieś wcięło. Po chwili nasłuchiwania stwierdziłam, iż są jakieś półtora kilometra stąd i piją krew reszty dzików. Pobiegłam w ich kierunku z nadzieją, że jeszcze mi coś skapnie. Po paru sekundach zauważyłam blondwłosego wampira, który właśnie dobierał się do ostatniego dzika. Ten był wyjątkowo odważny i próbował się bronić za pomocą długich kłów. Na próżno.
Nie zatrzymując się skoczyłam w kierunku zwierza i odepchnęłam go na dobre 15 metrów od zaskoczonego Lucasa, po czym zanurzyłam zęby w jego szyi.
- Ej! - zaprotestował oniemiały blondyn, jednak bez cienia wściekłości. Był raczej rozbawiony.
Nie mogąc się powstrzymać po raz pierwszy od dłuższego czasu parsknęłam śmiechem.
- Wszystkie chwyty dozwolone… - mruknęłam z niewinną minką i odrzuciłam od siebie pustego dzika.
Lucas westchnął.
- Niech ci będzie.
- No proszę! - zdziwił się Elazar. - Zwykle tak zawzięcie bronisz zdobyczy, a złodziejstwo Belli puszczasz płazem? - rzucił żartobliwie. Z najedzonym Eleazarem łatwiej żyć, zanotowałam w myślach.
- Jakie złodziejstwo? - oburzyłam się na niby. Zaczynałam coraz lepiej się czuć w towarzystwie tych wampirów. – Znalezione, nie kradzione!
- Oj tam, oj tam. - mruknął wymijająco Lucas w tym samym czasie. – Kobietom mogę dać taryfę ulgową.
Kątem oka zauważyłam, że Carmen i Agnes wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. O co im chodzi?
- To co? Wracamy, czy jeszcze polujemy? - Zapytała Carmen.
- Hmm. Mnie się już nie chce polować. – Przyznałam, choć targały mną sprzeczne myśli. Miałam już dość polowania, a jednocześnie odczuwałam nadal pragnienie. Oczywiście o wiele mniejsze, niż przedtem, ale czułam już, że dobrze się kontrolowałam. Z drugiej strony, nie miałam ochoty wracać do Volturich... Tylko, że miałam dziwne przeczucie, iż będę zmuszona przystać na propozycję Ara i zostać jedną z nich. A zresztą, gdyby nawet puścili mnie wolno, co miałabym robić sama jako wampirzyca? Nie mogłabym wrócić do Forks, do ojca, bo po pierwsze Charlie spostrzegłby, iż coś ze mną nie tak, a po drugie nie wiem jakby zareagowały wilkołaki z La Push.
Chwila. Wilkołaki...
Nagle zastygłam, uświadamiając sobie coś z przerażeniem – nie wiem, co się stało z Jacobem… Nie wiem, gdzie jest moje prywatne słońce, mój brat… Ukryłam twarz w dłoniach i osunęłam się na ziemie.
- O Boże... - wyjęczałam.
- Bella? - usłyszałam zaniepokojony głos Lucasa. - Co jest?
Ktoś, chyba Carmen, ukucnął obok mnie i przytulił mocno.
- O co chodzi? - szepnęła mi do ucha.
Zawahałam się, ale w końcu odpowiedziałam:
- Przyjechałam do Włoch z przyjacielem. Ale Heidi chyba mu coś zrobiła... - Gdy to sobie uświadomiłam przeszedł mnie dreszcz.
- Dlaczego?
- Bo on... Nie jest człowiekiem... Ale to mój przyjaciel! - Zerwałam się na równe nogi z nagłą determinacją. - Muszę go odszukać! - krzyknęłam i pobiegłam w kierunku miasta. Reszta wampirów natychmiast ruszyła za mną, ale okazało się, że byłam od nich szybsza. A może po prostu robiłam większe susy? Zdawało się, że miałam więcej siły, niż dorosłe wampiry.
Pięć minut później kluczyłam bezgłośnie po pustych ulicach Volterry. Ale nawet nie wiedziałam, co i gdzie mam szukać! Chociaż… Słyszałam kiedyś w legendach opowiadanych mi przez członków sfory i starszyznę plemienia Quileute, że wampiry pachną - według wilkołaków - paskudnie. I odwrotnie. Więc może Jacob będzie teraz dla mnie niemile pachniał?
Powęszyłam ostrożnie w powietrzu. Czułam zapachy ludzi, ludzkiej krwi, jedzenia, smrodu nielicznych włóczęgów, spalin samochodowych i wiele innych. Ale chyba żaden z nich nie mógł być zapachem wilkołaka.
- Czego szukasz? - zapytał Lucas, który wraz z resztą wampirów stał obok mnie.
- Szczerze? Jakiegoś brzydkiego zapachu...
- Brzydkiego? - powtórzył ze sceptyzmem. - Tu jest mnóstwo brzydkich zapachów.
- Wiem - westchnęłam i ruszyłam dalej w nadziei, że jakoś znajdę mojego przyjaciela. - Jacob? - Zawołałam w desperacji. Mój głos niósł się echem wśród budynków.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Przeszukaliśmy pół miasta, bez skutku. Nagle Agnes prychnęła i zapytała nas:
- Czujecie ten smród? Nigdy czegoś takiego nie spotkałam.
- To tylko woń zmokłego psa - mruknął Elazar.
Ożywiłam się.
- Zmokłego psa? - Poniuchałam znowu i natrafiłam na tą woń. - Może to on? - Szepnęłam do siebie, zapominając że towarzyszą mi istoty o wyczulonym słuchu.
- To w takim razie, kim jest twój kumpel? - zapytał ostrożnie Elazar.
- Lub czym? - dodał cicho Lucas.
- Ech... To skomplikowane… - mruknęłam z zawstydzeniem i ruszyłam w kierunku źródła zapachu. Po jakimś czasie woń nasiliła się i w końcu trafiliśmy do jakiegoś zaułka.
- Jacob? - Zapytałam niepewnie. Do moich uszu dotarł dziwny dźwięk... Jakby... Pulsowania serca...
Wtedy coś zaskomlało w stercie śmieci i w mgnieniu oka wyleciał stamtąd ogromny rudy wilk. Spojrzał na mnie z wyraźnym przerażeniem i odrazą w wielkich ślepiach. Zabolało.
- Twój przyjaciel to wilkołak?! - wściekł się Elazar. Reszta była tak zaskoczona, że nie byli w stanie się poruszyć, a co dopiero wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Owszem - oświadczyłam piorunując go wzrokiem. - Masz z tym jakiś problem? Jak nie to świetnie, jak tak, to po prostu się odwal - warknęłam, po czym spojrzałam błagalnie na gotowego do ataku Jacoba. - Jake, proszę, wybacz mi! Nie chciałam tego! Pytałam tej całej... Luizy gdzie jesteś, ale nie chciała mi odpowiedzieć! Zaciągnęła mnie z resztą wycieczki do siedziby wampirów, a potem ich przywódca kazał mnie przemienić. Dopiero teraz mogłam cię odszukać. Wybacz mi... - wyszeptałam czując, że załamuje mi się głos, a oczy stają się suche. Jacob nie zmienił pozycji. Nadal stał na zgiętych łapach, nadal był gotowy do skoku. - Proszę, przemień się i porozmawiajmy.
Nie spuszczając mnie z oczu, pokręcił stanowczo łbem.
- Jacob, pomimo tego, czym jestem, chyba nasza przyjaźń będzie trwała? Nadal uważam cię za brata.
Wilkołak warknął cicho.
- Nadal cię kocham! - wyszlochałam. - Nie przekreślaj mnie… Błagam, nie odrzuć mnie tak jak… Jak ON…
Jacob zawahał się. Odraza w jego oczach nieco przygasła. Pojawiło się za to jakieś inne, szlachetniejsze uczucie. Niespodziewanie skoczył ku mnie i odepchnął mnie od reszty wampirów.
- Zostaw ją! - syknął Lucas, próbując zasłonić mnie własnym ciałem.
Ale ja zrozumiałam, że Jake chciał mnie tylko chronić. Wstąpiła we mnie nadzieja. Wyminęłam blondyna i rzuciłam się na szyję wielkiemu wilkołakowi. Ten zamarł, niepewny moich intencji. Ba, wszyscy zamarli!
- Więc mi wybaczyłeś? - szepnęłam z radością, marszcząc przy tym nos, bo naprawdę strasznie śmierdział…- Nie martw się, oni ci nic nie zrobią. Wcale nie są źli.
Jacob prychnął, wcale nie wyglądał na przekonanego. Odwróciłam głowę i spojrzałam na moich towarzyszy błagalnie.
- Bella ma rację, nic ci nie grozi, przynajmniej z naszej strony - zapewniła Carmen. - Możesz się przemienić.
Eleazar spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział.
- Jake, przysięgam ci, że włos ci z głowy nie spadnie – odezwałam się.
Wilkołak przyjrzał się uważnie każdemu wampirowi, a potem w końcu wycofał się powoli i wlazł do swojej kryjówki. Po chwili wyszedł już w ludzkiej postaci, ubrany tylko w krótkie jensowe spodenki. Mając się na baczności podszedł wolno do mnie. Troszkę trzęsły mu się ręce.
- Już myślałem, że cię nigdy nie zobaczę – mruknął.
- Co się stało? Dlaczego zniknąłeś?
Zacisnął usta. Jego spojrzenie stwardniało.
- Dałem się złapać w pułapkę. - Przyznał ze wstydem. - Ta zołza, Luiza, zaprowadziła mnie do jakiegoś magazynu i chyba walnęła mnie czymś twardym w głowę. Myślała, że mnie zabiła, jednak ja tylko zemdlałem. Nie mam pojęcia, jak mogłem dać się tak podstępnie złapać! Po prostu... Nie mogłem się oprzeć jej rozkazom.
- Ale dlaczego to zrobiła?
Jacob wzruszył ramionami. Na to pytanie odpowiedział mi ktoś inny.
- Wyczuła, że Jacob jest... inny. Że może stwarzać zagrożenie – wyjaśniła cicho Agnes. Jacob spojrzał z ukosa na niską, drobną wampirzycę.
- Dla takich jak ty, owszem – syknął. Spojrzałam na niego z naganą. – Nie patrz się tak na mnie! Dobra, opowiadam dalej. Gdy się ocknąłem, szukałem cię po całym mieście. W końcu ustaliłem, że wraz z wycieczką weszłaś do zamku... i już stamtąd nie wyszliście. Wyczułem strasznie dużo wampirów, więc postanowiłem ukryć się w nocy i szukać cię za dnia. Aż w końcu po 3-ech dniach poszukiwań sama mnie odszukałaś.
- Och, Jake - przytuliłam się do chłopaka. Wzdrygnął się, gdy poczuł na sobie moją lodowatą skórę. - Tak mi przykro, że tam poszłam. Władca wampirów kazał mnie przemienić, bo dowiedział się, iż mam dar, a konkretniej zdradził mu to Eleazar. A tak właściwie, to jak to odkryłeś? – zwróciłam się do wampira.
- Wyczuwam nadprzyrodzone umiejętności u ludzi i wampirów. Aro bardzo sobie ceni moją umiejętność, a ja czasem lubię odkrywać talenty.
Jacob zesztywniał.
- To ty podsunąłeś temu ,,władcy'', by ją przemienić?! - syknął, niebywale wściekły.
- Poniekąd ją uratowałem. Jeszcze chwila, a zginęłaby tak jak reszta wycieczki - odparował mu złotooki brunet. Wzrok Jake'a odrobinkę złagodniał, ale chłopak pokręcił z irytacją głową.
- Nie rozumiem, co się dzieje w tym mieście.
- Nie musisz nic wiedzieć, psie – Eleazar niemal splunął na chodnik.
- Rezydują tu Volturi – oznajmiła Carmen, ignorując ukochanego. - Mają swoją siedzibę w tym mieście, więc jest tu bardzo bezpiecznie, gdyż Volturi nie pozwoliliby dać się odkryć ludziom. Są tu od wieków i sprawują pieczę nad Volterrą.
- I tak po prostu ściągają tu całe wycieczki, by się... posilić?! – Jake nie krył swego rozdrażnienia.
- Na świecie jest bardzo mało tak zwanych ,,wampirów wegetarianów''. Masz szczęście, ja, Elazar, Bella, a także od niedawna Lucas pijemy krew zwierząt. Inni znani mi wegetarianie to Denalczycy i rodzina Cullenów – ciągnęła wampirzyca.
Na wzmiankę o Cullenach odruchowo się skuliłam i spojrzałam gdzieś w bok, by nikt nie ujrzał bólu w moich oczach.
- Tych ostatnich doskonale z Bellą znamy - powiedział zadziwiająco łagodnie Jacob przyglądając mi się uważnie. On wiedział o wszystkim. Kiedyś mu co nieco wyjawiłam.
- A jednak! Skąd ich znacie? - Zainteresowała się moja stworzycielka.
- Kiedyś mieszkali niedaleko mojego plemienia, w stanie Waszyngton - Oparł chłodno. - Ale to przeszłość. Nie będą już nas niepokoić. Słyszysz, Bells? Cullenowie. To. Przeszłość! - Powtórzył, próbując mnie uspokoić.
Ale ja doskonale wiedziałam, że to przeszłość. Nie musiał mi przypominać. Przypominanie o tym, że Ich, a szczególnie Jego nigdy nie spotkam bolało mnie jeszcze bardziej. Już dawno skończyła się nietypowa miłosna historia, pomyślałam z żalem.
- Ta. To co robimy? - Zmieniłam temat. – Co teraz z nami?
Kątem oka zauważyłam, że Carmen dyskretnie pokazała reszcie, żeby się ulotnili. Wampiry odeszły i zatrzymały się dwie ulice dalej.
Jacob wyraźnie przygasł i westchnął zasmucony.
- Nie mam pojęcia, Bells - szepnął.
- Chyba musisz wracać do domu.
Otworzył szeroko oczy.
- A ty? I co z twoim tatą? I matką?
- Nie wiem… - opuściłam głowę. - Myślę... Myślę, że musisz im powiedzieć, że... zginęłam.
Zacisnął usta.
- I tylko ja przeżyłem?! Charlie przyjaźni się z moim tatą! Domyśli się, że coś kręcimy!
- A masz lepszy pomysł? Mimo, że nie chcę pić ludzkiej krwi, mogę pewnego razu się nie powstrzymać... I dać się porwać pragnieniu... - wyszeptałam łamiącym się głosem. – A nawet jeśli by się to nie zdarzyło, ojciec szybko by się przekonał, że nie jestem zwykłym człowiekiem. Nie będę się starzeć, Jake.
Mój przyjaciel spochmurniał.
- Chyba masz rację. Nie ma innego wyjścia, muszę mu powiedzieć, że nie żyjesz. Cholera, będzie zrozpaczony - mruknął.
Zadrżałam na samą myśl, o reakcji ojca.
- Nie ma innego wyjścia – powtórzyłam jego słowa ze smutkiem. - Będzie mi ciebie brakować, Jake - szepnęłam czując suchość w oczach. Suchość, bo wampiry nie mogą ronić łez.
Jacob przytulił mnie mocno.
- Mi ciebie też - odszepnął z bólem w głosie. - Wiesz, to że jesteś pijawką, nawet mi aż tak bardzo nie przeszkadza.- spróbował zażartować. - Mimo, iż cuchniesz makabrycznie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- A sam siebie wąchałeś? - Udałam, że marszczę z obrzydzeniem nos.
Zachichotał, ale zaraz potem spoważniał.
- Chyba powinienem już iść - powiedział ze smutkiem. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze...?
- Tak. Ja też mam taką nadzieję - pocałowałam Jake'a w policzek i odsunęłam się od niego. - Do zobaczenia. Pamiętaj, że oficjalnie już nie żyję…
Pokiwał głową, niezdolny mi odpowiedzieć, spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wybiegł z zaułka, nie mogąc już dalej przeciągać pożegnania. Przez dłuższą chwilę patrzyłam za nim, a potem wolnym krokiem ruszyłam w przeciwną stronę, by dołączyć do moich nowych znajomych. Zatrzymałam się przy nich z ponurą miną.
- Przykro mi - odezwała się nagle Carmen. Zabrzmiało to szczerze.
Długo nie mogłam dobyć głosu.
- Przyzwyczaiłam się do pożegnań - odpowiedziałam cicho. – Chodźmy już.

***

Hejka :) Prawie się popłakałam na koniec. Ale musiałam to zrobić, nie chciałam, by pożegnali się w gniewie i żalu wynikającym z przeciwieństw rasowych. Więc wybaczyli sobie wszystko i poszli każde w swoją stronę, nie wiedząc w ogóle, co przeniesie los i jakie kłody rzuci im pod nogi.
Sądzę, że Bella zbuntuje się wkrótce i ucieknie od Volturich (albo Edi dowie się o bajeczce ,,Bella nie żyję’’ i postanowi się zachlastać), ale najpierw zauroczy się w kimś z wzajemnością... Jak znam życie, domyślacie się już pewnie, w kim ;D
A potem do gry wejdzie z powrotem nasz Edward i… Victoria. Na razie nie wiem, co będzie z Viką, ale pewnie coś wykombinuję.
Dobra, koniec tego dobrego, już więcej tajemnic nie wyjawię ;p
Proszę o wasze opinie w komentarzach!
Wasza

Paulineee

niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 3

Ból mnie oszałamiał. Czułam się, jakbym płonęła. Chciałam krzyczeć, błagać o litość - żeby tylko mnie zabili, zakończyli moje cierpienia. Ale stwierdziłam, że to bez sensu. Skoro nie jeszcze nie zginęłam, nie spodziewałam się, że tego nie przeżyję.
Ogień. Ogarniały mnie bolesne płomienie
Nie krzyczałam tylko dlatego, że byłam oszołomiona. No i bałam się, że jak już krzyknę, to nie skończę wrzeszczeć…
Dlaczego nikt mnie nie chciał zabić?! Tylko James próbował. I Victoria. Niestety nie udało się im… Przed Jamesem wybawił mnie mój były, a przed Victorią Jacob i (nieświadomie) tata, wysyłając mnie na tą cholerną wycieczkę…
Ogień. Ogień. Ogień. Wszędzie ogień. Palący, straszny ogień przemieniający mnie w inną istotę. Ogień płynął w moich żyłach, niczym lawa. Ogień trawił moje wnętrzności. Ogień
Ale i tak czułam się o wiele gorzej, gdy ON odszedł... Co nie zmieniało faktu, że cierpiałam i teraz.
Nie mam pojęcia, jak długo wiłam się z bólu. Za chiny nie mogłam tego sprecyzować. Ale w końcu coś się zmieniło. Powoli ogień przestawał trawić moje ciało.
- Kończy się – niespodziewanie usłyszałam kobiecy głos tuż obok siebie. Ucieszyłam się, że coś powiedziała. Dzięki temu, że skupiłam się na niej, nie koncentrowałam się na bólu. Tak było znacznie łatwiej.
- Tak. Widzę. Jestem z ciebie dumny, wiesz? Udało ci się – odezwał się mężczyzna. Siedział trochę dalej ode mnie. Oceniałam tą odległość na jakieś 40 centymetrów.
- Ha, ja też jestem z siebie dumna! Ale co tam ja – to Bella jest niesamowita! Ani razu nie krzyknęła.
- Owszem. Ma silną osobowość. Trochę pojękuje i się rzuca, ale nie krzyczy…
Ktoś zapukał do drzwi i zaraz je otworzył.
- Aro was wzywa – szepnął nieznany mi męski głos. Wiedziałam, że przed chwilą Carmen rozmawiała z Eleazarem, ale tego faceta nie mogłam skojarzyć. – Co z tą nową?
- Niedługo się przemieni – poinformowała go Carmen. - Możesz jej popilnować, Lucas?
- Jasne – odparł Lucas. Moi nowi znajomi wyszli z pokoju ramie w ramię. Chyba nawet trzymali się za ręce.
Jej, skąd ja tyle wiedziałam wsłuchując się jedynie w otoczenie?
- Będzie dobrze. Ból niedługo minie – odezwał się pocieszająco nieznany mi chłopak. – Dobrze ci idzie, ja na początku strasznie wrzeszczałem. Wiesz, bycie wampirem nie jest takie złe. Najgorsze jest tylko pragnienie krwi. Najlepiej jest po prostu się z tym pogodzić, ale nie każdy bywa bezlitosny… Mi jest ciężko – zamilkł na chwilę. Nie chciałam, żeby przestał mówić. Miał bardzo miły głos. Odrobinę przypominał mi aksamitny baryton, który tak kochałam. – Ech, głupi jestem, co? Nawet nie znam twojego imienia, a już ci się zwierzam – zaśmiał się.
Miałam ochotę mu się przedstawić, ale gdzieś zgubiłam moje struny głosowe. Trawił je ogień.
Usłyszałam kroki na hallu.
- Oho. Wracają. Cóż, do zobaczenia, czekoladowowłosa – mruknął Lucas i zbliżył się do drzwi. Po sekundzie otworzyły się i chłopak odszedł.
- Dzięki, Lucas – powiedział Eleazar i wraz z Carmen zajęli swoje miejsca obok mnie.
Carmen westchnęła.
- Ciekawe, jak to będzie z jej dietą.
- Jest silnie związana emocjonalnie z Cullenami. Sądzę, że będzie wegetarianką, tak jak oni… Aczkolwiek może i być wręcz odwrotnie…
W pewnym momencie zorientowałam się, że w ogóle nie czuję już bólu. A przynajmniej nie tego fizycznego, tylko ten psychiczny, który stale towarzyszył mi od kiedy Edward zniknął w lesie tamtego straszliwego dnia…
Ostrożnie otworzyłam oczy i skupiłam się na otoczeniu. Zaskoczyły mnie intensywne barwy i niezwykła ostrość widzenia.
- No wreszcie! – odetchnęła z ulgą Carmen. Wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem. Tuż przed nią, jakby zasłaniając ją własnym ciałem, stał Eleazar, który przyglądał mi się uważnie. Nadal mieli ciemne oczy. – Jak samopoczucie?
Zmarszczyłam brwi i podniosłam się gwałtownie z pozycji leżącej (leżałam na sofie). Ani się obejrzałam, stałam oko w oko z kobietą, przez którą jestem wampirem. Eleazar warknął ostrzegawczo.
- O co ci chodzi? – zapytałam, całkiem zbita z tropu jego zachowaniem.
- Jesteś nowonarodzoną wampirzycą. Nie słyszałaś, że młode wampiry z trudem się kontrolują?
- Czy ja wyglądam tak, jakbym straciła nad sobą kontrolę? – zapytałam nieco urażona. Edward zawsze uważał, żebym wiedziała jak najmniej o przemianie i o wampiryzmie. Nie słyszałam o tym, że nowonarodzeni byli jeszcze gorsi od starszych wampirów.
Eleazar zawahał się.
- Nie… - przyznał. - Ale lepiej uważać.
Zastanowiłam się nad tym.
- Może i masz rację – rzekłam ponuro. Irytująco drapało mnie w gardle i lekko się tym denerwowałam. Chciałam ugasić pragnienie.
- Ty naprawdę jesteś niezwykła. Słyszałam wiele o nowonarodzonych, ale ty jesteś taka spokojna! – niedowierzała Carmen.
Spojrzałam na nią smutno.
- Jak mogłaś mi to zrobić? - wyszeptałam z bólem. – Jak mogłaś przemienić mnie w wampira?
Oboje wyglądali na zbitych z tropu.
- Aro kazałby cię zabić, gdybyś nie miała daru i gdyby nie zainteresował się twoimi nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Wiedziałaś o wampirach, a ludzie nie mogą wiedzieć o nieśmiertelnych – powiedział cicho Eleazar.
- Nie cieszysz się, że już po wszystkim? - zdziwiła się Carmen.
Zaśmiałam się gorzko.
- To nie koniec, to dopiero początek…
- Coś mi się zdaje, że to trafny wniosek. Życie wampira nie jest łatwe. Ale dlaczego tak bardzo nie chciałaś zostać przemieniona? - chciał wiedzieć Eleazar.
- Nie ważne - syknęłam. Eleazar zrobił się bardziej czujny, ale go zignorowałam. Ukryłam twarz w dłoniach i zadrżałam. No to czeka minie wieczność pełna cierpień... Wieczność bez ukochanego. – Kim tak właściwie są Aro, Marek i Kajusz? I czemu tu jest tak dużo wampirów?
Carmen i Eleazar spojrzeli po sobie.
- Ta trójka to władcy wampirów. Nasi królowie. Panują tu od wieków – wyjaśnił Eleazar.
- Tu?
- Tak. Ukrywają przed ludźmi swoją obecność i zastraszają innych, żeby chronili ich tajemnicę. A ,,jedzenie’’ sprowadzają sobie z najdalszych zakątków globu… Ale nie osądzaj ich źle, Bello! Volturi – bo tak każą się nazywać – pilnują ładu i porządku w wampirzym świecie. Dbają o to, żeby nasi pobratymcy chronili naszą rasę przed ludźmi, żeby nie prowadzili między sobą batalii, żeby niepotrzebnie przeprowadzali masowych mordów na ludziach, żeby nie przemieniali dzieci w wampiry… Volturi to   n i e z w y k l e  ważna instytucja.
- Och – zdziwiłam się. – Nie wiedziałam, ze istnieje ktoś taki jak Volturi. Ale jak oni utrzymują porządek?
Eleazar uśmiechnął się niemrawo.
- Mają straż składających się z nieprzeciętnych jednostek. Są zdyscyplinowani, utalentowani i całkowicie wierni Arowi, Kajuszowi i Markowi. A oni chętnie przyjmują pod swoje skrzydła kolejne zdolne wampiry, które chcą chronić swych pobratymców i bronić porządku.
- No dobra. Wiesz już chyba wszystko, co powinnaś na razie o nich wiedzieć – zabrała głos Carmen. – Teraz musisz się posilić.
Natychmiast zwróciłam się ku niej.
- Posilić… - powtórzyłam. Brzmiało cudownie. Może uda mi się w końcu ugasić te płomienie w przełyku. – W okolicy są jakieś lasy pełne zwierzyny? - spojrzałam pytająco na wampirzycę. Ta wyraźnie się uradowała.
- Czyli nie chcesz tej dziewczyny, którą Aro kazał ci zostawić? Nie chcesz ludzkiej krwi? – upewniła się z nadzieją.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Nie! Nie chcę być potworem. Nie mam zamiaru nikogo skrzywdzić! - stwierdziłam kategorycznie, mimo że na wzmiankę o krwi gardło zaczęło mnie straszliwie palić. Marzyłam teraz tylko o tym, żeby ugasić pragnienie...
- To super! Bo wiedziesz, ja zawsze miałam wyrzuty sumienia, gdy zabijałam. W końcu trafiłam na trzy siostry z Alaski, które pożywiały się zwierzętami. Byłam z nimi przez dość długi czas, poznałam Cullenów… Potem znowu zaczęłam podróżować i trafiłam tutaj... i spotkałam Eleazar. - Nieoczekiwanie wymienili spojrzenia pełne czułości. Zagryzłam wargę. Chciałabym tak jak oni czuć, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto mnie kochałby mnie tak mocno jak ja jego. Ale to tylko marzenia...
- Ja nie wiedziałem, że mam inny wybór – odezwał się Eleazar. Na szczęście nadal nie patrzyli na mnie.- Wszystkie wampiry twierdziły, iż inaczej się nie da. Gdy poznałem Carmen postanowiłem spróbować tego co ona. I... I tak jest lepiej. - Uśmiechnął się promiennie. Pokiwałam głową.
- Nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Może uda mi się, jak Carlisle'owi... - zamilkłam gwałtownie. Poczułam na sobie badawcze, zaciekawione spojrzenia obojga wampirów. - Może nie będę musiała nikogo zabijać... - Wzdrygnęłam się.
- Pewnie. - Powiedziała łagodnie Carmen. - Bello, czy... Czy Cullenowie coś ci zrobili? Skrzywdzili cię? - wyszeptała z niedowierzaniem.
Wbiłam wzrok w ścianę i zacisnęłam usta.
- Nie - odparłam chłodno. - Czy możemy już iść? Męczy mnie pragnienie. - jęknęłam nagle.
- Oczywiście - zreflektował się Eleazar, za to jego ukochana nadal przypatrywała się mi z zaniepokojeniem.- Chodź za nami, Bello - rozkazał, po czym otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Szybko wyskoczyłam za nim. Carmen po krótkim wahaniu również do nas dołączyła.
- Aro chciałby najpierw cię zobaczyć, więc zahaczymy o jego salę tronową… - szepnęła mi do ucha Carmen.
Skrzywiłam się. Faktycznie, Eleazar prowadził nas wprost do wielkiej sali.
- Bella! - zawołał Aro, gdy nas ujrzał. Rozmawiał z jakimiś dwoma damami. Poza nimi, oraz 6-iu wampirów w czarnych lub szarawych pelerynach, w sali nie było nikogo. - Nie mogłem się doczekać naszego ponownego spotkania, moja droga – oznajmił uradowany. Podeszliśmy do niego bliżej. W końcu Eleazar i Carmen zatrzymali się i pochylili z szacunkiem głowy. Szybko zrobiłam to samo, choć niemal oniemiałam ze zdziwienia, że Volturi powitał mnie tak miło.
- Bardzo mi miło, ale… Nie mam pojęcia, z jakiego powodu zawdzięczam panu tyle... dobroci - starałam się odpowiednio dobrać słowa.
Roześmiał się.
- Och, bardzo mi się spodobałaś. Jesteś naprawdę urocza. Polubiłem cię. - Jego głos pozornie brzmiał miło. Pozornie, bo wyczułam, iż on coś ode mnie chce i tylko chce mi się przypodobać.
- Dziękuję – odparłam, bo czułam, że tego oczekuje. Wolałam nie narażać się na gniew jednego z najważniejszych postaci w świecie wampirów… W moim świecie.
Kiwnął głową z satysfakcją.
- Powiedz mi... Czy wiedziałaś, że jesteś wyjątkowa?
Zmarszczyłam brwi.
- Wyjątkowa? - zapytałam ostrożnie. Cóż, zawsze byłam wyjątkową ślamazarą... Nic innego ,,wyjątkowego'' mi nie przychodzi do głowy.
Aro wywrócił niecierpliwie oczami.
- Tak. Wiedziałaś, że blokujesz dary mentalne wampirów?
Zaszokowana otworzyłam usta. To to miał na myśli Eleazar, mówiąc, że mam ,,tarczę’’!
- Jak to?
Nagle do Wielkiej Sali wkroczyli Kajusz i Marek w towarzystwie trzech strażników.
Najważniejszy z Volturich (bo takie odniosłam wrażenie) uśmiechnął się szeroko, ignorując tamtych.
- Masz niezwykle rzadką umiejętność, Bello. Jesteś, jak to nazywamy, tarczą mentalną.
- Nie miałam pojęcia... - pokręciłam głową. Czy to dlatego ON nie czytał mi w myślach? - Ale co z tego?
Aro zrobił nagle niepewną minę.
- Musisz wiedzieć, Bello, że ja i moi bracia, Kajusz i Marek – wskazał na siebie i na nich dłonią - panujemy nad wampirami. Nasz świat obowiązują ścisłe zasady: najważniejsza to ta, żeby nie ujawniać się ludziom, ale jest też innych parę reguł, na przykład by nie przemienić małych dzieci w wampiry i inne - Pokiwałam głową. - A my, Volturii pilnujemy, by te zasady nie zostały złamane. To niezwykle ważna funkcja - powiedział z satysfakcją.
- Rozumiem – oznajmiłam z nagłym szacunkiem. W końcu te wampiry poświęciły swoje życie dla dobra ogółu. - A co to ma ze mną wspólnego?
- Cóż... Pragnąłbym bardzo, żebyś wraz z nami pilnowała porządku na tym świecie. - Uśmiechnął się łagodnie.
Kolejne zaskoczenie!
- Ja... Sądzę, że to bardzo hojna propozycja, lecz... - zawahałam się. - Czy mogłabym to trochę przemyśleć?
Na twarzy Ara pojawił błysk niezadowolenia, lecz szybko zniknął.
- Ależ oczywiście! Ale wiedz, Bello, że wielce by nas uradowała twoja osoba w naszym gronie - przymilał się. - A teraz zapewne jesteś strasznie głodna - zmienił temat. - Oczywiście zadbałem o to, żeby Heidi zostawiła ci kogoś.
Zesztywniałam.
- Słucham? – szepnęłam.
- Hmm - zdziwił się Aro. - Każdy wampir potrzebuje pić krew człowieka i...
- Wiem! - przerwałam mu piskliwie. Niektórzy ze straży aż zachłysnęli się, widząc tą zuchwałość. Aro zaś uniósł pobłażliwie brwi. - Przepraszam – zreflektowałam się. - Ale nie chciałabym... Nie chcę korzystać z ludzkiej krwi.
Mała dziewczynka, posiadaczka najciemniejszej peleryny oprócz trójki Volturich, prychnęła pogardliwie. Reszta wampirów patrzyło na mnie jak na idiotkę, ze zdziwieniem, albo z zaciekawieniem.
- Jane, uspokój się, skarbie - zwrócił się Aro do prychającej. - I reszta też. Uszanujmy wybór Belli. To jej decyzja i nie proszę z tego nie kpić.
- Daj spokój, Aro - odezwał się wiekowy Volturi o białych włosach. - To śmieszne! Wiesz, że wampiry nie akceptują tej diety. I nie rozumieją jej. Dlaczego mamy walczyć ze swoją naturą?
- Och, Kajuszu, to już sprawa tych... eee... wegetarianów – rzekł ugodowo Aro. - Ja nie mam nic przeciwko. Ale, moja droga Bello… - zwrócił się do mnie. - Czy na pewno rezygnujesz z posiłku, który specjalnie ci zostawiliśmy? - Machnął ręką na ogromnego wampira, który chyba nazywał się Felix, a ten na chwilkę zniknął za jakimiś drzwiami, by zaraz pojawić się z młodą kobietą... Z człowiekiem…
Szybko dotarł do mnie zapach jej cudownej, ciepłej krwi. Jad zebrał mi się w ustach. Wszystko mówiło mi: Atakuj!!! Na co czekasz?!  Niczego nie pragnęłam w tej chwili bardziej, niż zanurzyć swędzących mnie kłów w jej miękkiej szyi i chłeptać smakowitą ciecz póki się nie skończy. Jak zaczarowana zrobiłam ku niej kilka kroków rozkoszując się ludzkim zapachem.
Usłyszałam pełne zawodu i smutku westchnięcie. Czyżby to była Carmen? Nie obchodziło mnie to. Chciałam wypić ludzką krew…
Ale nagle natrafiłam na przerażony wzrok mojej ofiary.
NIE! STOP! NIE CHCESZ TEGO!!! Nie będziesz potworem! - warknął jakiś zbulwersowany głosik w mojej głowie. Spanikowana swoim zachowaniem zacisnęłam szczęki i przestałam oddychać.
- Dziękuję za troskę, lecz nie skorzystam - rzekłam do Ara słabym głosem. - Możecie ją wypuścić? - poprosiłam.
Zdumienie wampirów było jeszcze większe.
- Panie? - niemal zaskomlała mała Jane. - Skoro ona nie chce, to czy ja mogę…?
Aro wypuścił z płuc powietrze.
- Przykro mi, Bello - powiedział. - Nie możemy jej wypuścić. Widziała nas. Jane – zwrócił się do młodej wampirki - możesz się posilić.
Zbulwersowana tym rozporządzeniem, nawet nie zauważyłam kiedy zadowolona Jane rzuciła się na kobietę. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam jej pełen bólu krzyk. Było już dla niej za późno.
Niespodziewanie, nawet dla samej siebie, warknęłam gardłowo. Jane oderwała się od człowieka i spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Wampirzym tempem zbliżyłam się do niej i… uderzyłam ją… Nie wiem co we mnie wstąpiło - po prostu ta wiedźma strasznie mnie zdenerwowała.
Zrobiło się przeraźliwie cicho. Słychać było tylko nierówny oddech nieprzytomnej kobiety. Nikt nie oprócz niej nie oddychał. Wszystkich zamurowało.
Jane upuściła mdlejącą kobietę i zacisnęła pięści, a potem, ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnęła się do mnie anielsko.
Poczułam się dziwnie - jakbym była szczypana, czy coś. Ale poza tym nic mi się nie działo. Przekrzywiłam głowę i popatrzyłam na Jane ze zdumieniem. Dlaczego ona się uśmiechała?
Wampirzyca wydała z siebie zaskoczone warknięcie.
- Jakim cudem?!!! – zasyczała, nagle niewyobrażalnie wściekła.
Spojrzałam na nią podejrzliwie, nie rozumiejąc jej zachowania.
- Panie? Mogę zabrać Bellę z Eleazarem i Agnes na wegetariańskie polowanie? Zaczyna się dziwnie zachowywać, może to z powodu pragnienia... - Usłyszałam za sobą zaniepokojony głos należący do Carmen.
- Oczywiście - wykrztusił Aro, zaskoczony i jednocześnie zafascynowany zaistniałą sytuacją.
Odwróciłam się i zerknęłam na zaszokowane i nieco przerażone twarze zgromadzonych wampirów.
- Mogę iść z nimi? Mogę im się przydać, panie! - Zapalił się jakiś przystojny blondyn. Rzucił mi niepewny, lecz czarujący uśmiech. Skądś znałam jego głos… Chwila! Czy to nie on pilnował mnie przez chwilę pod nieobecność Carmen i Eleazara, kiedy się przemieniałam? Tak, to był on!
- Niewątpliwie, bacząc na temperament naszej nowonarodzonej. Możesz do nich dołączyć – zgodził się łaskawie Aro. Ucieszyłam się z tego, bo bardzo fajny był ten chłopak! Czułam do niego jakąś sympatię. Przypominał mi trochę mojego najlepszego przyjaciela… Z którym nie wiadomo, co się dzieje…
- Dziękuję – Lucas uśmiechną się jeszcze szerzej.
- Chodź, Lucas. Lepiej się pospieszmy – rzucił cicho Eleazar i, wraz z Carmen, Lucasem oraz jakąś drobną dziewczyną o włosach w kolorze ciemnego blondu, ruszyli w moim kierunku. Eleazar złapał mnie za ramię i wyprowadził z Wielkiej Sali. Poszliśmy długim korytarzem i wsiedliśmy do windy. Dopiero wtedy wszyscy się odezwali…
- Zwariowałaś?! – pieklił się Eleazar. – Co ty najlepszego wyrabiasz?!
- Ona się zemści... – zajęczała Agnes.
- Jest wściekła! – zachichotał Lucas.
- Kajusz również nie jest zachwycony –skrzywiła się Carmen. - Jak się wnerwi na ciebie, będziesz miała przechlapane…
- Jak ty to zrobiłaś? To niesamowite! – piał Lucas.
- Chyba niesamowicie głupie! – poprawił go poirytowany Eleazar.
- E tam! Widzieliście jak się zdziwiła? Ha, ha! – Lucas był zachwycony.
- Właściwie, to marzyłam o kompromitacji tej ździry – przyznała Agnes.
Wszyscy mówili niemalże równocześnie i w wampirzym tempie. W końcu nie wytrzymałam. Ten gwar był straszny!
- ZAMKNIJCIE SIĘ!!! - ryknęłam.
Zamurowało ich. Winda otworzyła się w totalnej ciszy.
- No. - mruknęłam z zadowoleniem. – Dziękuję – powiedziałam, po czym miękkim, sprężystym krokiem wyszłam na korytarz, gdzie była recepcja. Na szczęście wokół nie było nikogo, oprócz nas.
W końcu ten blondyn, Lucas, roześmiał się cichutko i ruszył za mną. Po krótkiej chwili reszta również do nas dołączyła.
- Przepraszamy, jeśli cię zdenerwowaliśmy - powiedział ostrożnie Eleazar. - Ale sądzę, że powinnaś przeprosić Jane na oczach wszystkich, nawet jeśli by to było coś w rodzaju ,,Sorry, trochę mnie poniosło, jestem nowonarodzona’’.
Prychnęłam.
- Mam przeprosić taką... – pokręciłam głową, bo z oburzenia zabrakło mi odpowiednich epitetów.
- Wywłokę? Ździrę? Sukę? - Podpowiadał mi z niewinnym uśmieszkiem Lucas.
Kiwnęłam głową. Poczułam, że usta wyginają mi się w lekkim uśmiechu, po raz pierwszy od baaaardzo długiego czasu. W tym wampirze było coś, co sprawiało, że mnie rozbawiał. Można było się przy nim wyluzować.
Agnes zadrżała, najwyraźniej wpadło jej coś przykrego do głowy.
- Dobrze by było, jakbyś jednak ją przeprosiła… bo wiesz... ona jest ulubienicą Ara... - szepnęła.
- Coś mi się zdaje, że już nie - stwierdziła Carmen przyglądając mi się smutno.
- Co przez to rozumiesz? - Zaciekawił się Eleazar.
Właśnie wyszliśmy z zamku wprost na ciemną, pogrążoną w ciszy ulicę Volterry. Na szczęście była grubo po północy i w okolicy nie pałętał się żaden człowiek. Z ulgą wdychałam rześkie, nocne powietrze.
Ku mojemu zdziwieniu, w mroku widziałam zaskakująco dobrze. Wszystko było naprawdę bardzo wyraźne, wydawało mi się tylko, że budynki i przedmioty były jakby takie szarawe. Ciekawe.
- Aro bardzo się zainteresował Bellą... – wyjaśniła Carmen. - Jej dar jest niezwykły. No i na dodatek jej zachowanie! To go rajcuje. I prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Pierwszy raz widziałam u NOWONARODZONEGO wampira takie zachowanie.
Moje odprężenie natychmiast zniknęło. Zaniepokojona zmarszczyłam brwi.
- Ucieszyło go to, że uderzyłam jego ulubienicę? - zdziwiłam się.
- Nie. Ucieszyło go to, że naprawdę nie działa na ciebie żaden ,,mentalny'' dar. Twój umysł jest całkowicie osłonięty, bezpieczny. No i zachwyciła go twoja wytrzymałość i silna wola. Nie każdy, nawet dorosły wampir mógłby się pohamować, gdyby przed nim stał człowiek z ciepłą, słodką krwią, aż proszącą się, by ją wypić. Tak, to niewątpliwie wszystkich zaskoczyło.
- Fakt. - mruknął Lucas. – Nowa, jesteś niesamowita! - mrugnął do mnie wesoło.
Czekałam na to, że na moje policzki wpłynie zdradliwa czerwień i wszyscy zobaczą, jaka jestem zawstydzona tym komplementem. Lecz nic takiego się nie wydarzyło. Przecież jestem wampirem, pomyślałam ze smutkiem ale i jednocześnie z radością, że nie moich uczuć i emocji nie już nie wyda moje biedne, niegdyś stale przyspieszające serce.
- Dziękuję - wybąkałam. - Gdzie więc jest jakiś las i zwierzyna?
- Wiele kilometrów za miastem. - odpowiedział Eleazar. - Biegniemy?
- Jasne! – Zgodził się szybko Lucas i gwałtownie przyspieszył. Pędził niesamowicie szybko, jak... Jak ON i Jego Rodzina... Zacisnęłam zęby, czując, że zalewa mnie fala bólu, tak jak zawsze, gdy Ich wspominałam. Czy to się kiedyś skończy? Nie, nie chciałam o Nich zapomnieć, nigdy w życiu, ale pragnęłam nie odczuwać tej rozpaczy i smutku...
- Bello? Wszystko gra? - Szepnęła do mnie Carmen.
Wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Tak- odpowiedziałam, po czym popędziłam za Lucasem, Eleazarem i Agnes, którzy zdążyli już nas nieźle odstawić.
Szybkość była zachwycająca. Czując wiatr we włosach uśmiechnęłam się szeroko, tym razem szczerze. Poczułam się wolna i (chwilowo) szczęśliwa. Upajałam się tym cudownym uczuciem.
Wkrótce, ku mojemu rozczarowaniu, bo chciałabym tak biec w nieskończoność, dotarliśmy do lasu.
No to zaraz zacznie się moje pierwsze wampirze polowanie...
***


No to na tyle ;D
Przepraszam, że tak późno dodałam nocię, ale musiałam pomagać mamie w kuchni J
Życzę WESOŁYCH ŚWIĄT! :D
A także : zdrowia, zdrowia, i jeszcze raz pieniędzy :p szczęścia, trafionych prezentów i wspaniałych chwil spędzonych z rodziną J

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 2


Nie byłam w stanie zasnąć. Mój kumpel również chyba nie potrafił się zmusić do snu. Był tak samo zdenerwowany, jak ja.
Rano dojechaliśmy wreszcie do kolejnego miasta.
- Moi drodzy, oto Volterra - odezwała się aksamitnym głosem Luiza. W jej głosie dało się słyszeć satysfakcję i zniecierpliwienie.
Przez długi jakiś czas oprowadzała nas po Volterze, pilnując, żeby ciągle być w cieniu. Wszyscy słuchali jej jak oczarowani. Nawet Jackob dziwnie się zachowywał... Tylko ja nie byłam podatna na urok wampirzycy. Czyżby Luiza miała dar?
W porze lunchu zorientowałam się, że Jacob i Luiza gdzieś zniknęli. Nasza grupa spokojnie jadła, nikt nie zauważył, iż nie ma przewodniczki i mojego kumpla. Ze zdenerwowania nawet nie tknęłam swojego przydziałowego spaghetti.
Gdzie oni są?!
Nagle zauważyłam piękną blondynkę. Pojawiła się niespodziewanie, jak to mają w zwyczaju wampiry. Na jej idealnych ustach widniał złośliwy uśmieszek. Przełamałam się i podbiegłam do wampirzycy.
- Przepraszam... - wybąkałam. - Nie widziała pani może mojego przyjaciela, Jacoba? To taki wysoki, ciemnoskóry chłopak z krótkimi, czarnymi włosami.
Spojrzała na mnie, jak na jakąś uciążliwą mróweczkę, i odparła:
- Nie, nie sądzę. Na pewno go tu nie ma? - W jej aksamitnym głosie pobrzmiewała nuta fałszu.
- Nie – mruknęłam.
- Och, tak mi przykro… - Idealnie udawała zatroskanie.- Ale… Wiesz co? Możliwe, że wrócił do autobusu.
Strach o przyjaciela ścisnął moje serce. Tak. Jasne. Bujać to my, a nie nas…
- Może i tak – odparłam cicho, po czym wróciłam wolno do swojego stolika.
Po lunchu Luiza zaprowadziła nas do jakiejś twierdzy, w okolicach wieży zegarowej. Wszyscy podziwiali wspaniałą budowlę, jedynie ja poruszałam się cała zesztywniała, przerażona i nie czuła na piękno architektury.
Ciągle martwiłam się o Jake'a. Może po prostu uciekł, gdy zorientował się, że w Volterze jest mnóstwo wampirów? Albo, nie daj Boże, coś mu się stało... Może ona mu coś zrobiła? Udawała, że poszedł do autobusu…
Rozmyślając tak nawet nie zauważyłam, że w korytarzu pojawił się kolejny wampir. Był to potwornie blady, duży mężczyzna z czarnymi oczami. Ha! Duży to mało powiedziane! Dorównywał posturą Emmettowi!
Och, Emmett… Za nim też tęskniłam. Był taki pogodny i przyjacielski.
- Witaj, Heidi - wampir zwrócił się z lubieżnym uśmiechem do Luizy.
- Witaj, Felix - odpowiedziała piękna blondynka. - Lepiej już chodź do Wielkiej Sali. Zapowiada się niezła uczta! - zachichotała.
- O tak - westchnął z rozmarzeniem Felix, rozglądając się z zainteresowaniem po członkach wycieczki.
Przełknęłam ślinę. Oni chcą nas wszystkich... skonsumować! Poczułam, że cała się trzęsę ze strachu. Miałam ochotę odwrócić się i wziąć nogi za pas, ale po pierwsze i tak by mnie dogonił jakiś wampir, a po drugie zapewne szybko bym się wywaliła. Nie pozostało mi nic innego jak podążać z resztą ludzi na egzekucję.
Wkrótce znaleźliśmy się w Sali Tronowej, a przynajmniej tak powiedziała Luiza/Heidi. Było tam dużo wampirów - co najmniej z 30. Wszyscy stali za lub obok trójki dziwacznych postaci. I każdy, bez wyjątku, miał krwisto czerwone oczy.
- Moi drodzy, oto Volterra! - zawołał do turystów piskliwym głosikiem sędziwy czarnowłosy wampir, siedzący na jednym z 3-ech tronów (które całkowicie zbiły mnie z tropu!). Nie był zbyt piękny. Wyglądał dziwnie przeciętnie jak na przedstawiciela swojej rasy. Jeszcze nigdy nie spotkałam wampira nie oszałamiającego swoją urodą.
Nie miałam dużo czasu na przyglądanie się temu dziwnemu krwiopijcy, gdyż niemal w tej samej chwili do sali wkroczyła dumnym krokiem mała wampirzyca. Wyglądała na jakieś 12, może 13 lat, co mnie nieco zdziwiło. Któż taki zamienił dziecko w wampira? I dlaczego? Nigdy nie słyszałam o tak młodych krwiopijcach.
- Nareszcie wróciłaś z obiadem! - Zawołała dziewczynka z rozdrażnieniem w głosie. - Już zaczynałam być głodna!
- Ale jak widać już jestem, Jane - syknęła obłędna blondynka. Nie lubiły się, to było widać na pierwszy rzut oka. – Nie unoś się tak.
Tamta tylko prychnęła pogardliwie, jakby była ważniejsza od o wiele starszej piękności.
Do Wielkiej Sali weszła już cała wycieczka. Ktoś zamknął wrota na klucz
Tymczasem zgromadzone wampiry wpatrywały się intensywnie w tłum nic nie rozumiejących ludzi. Dlaczego jeszcze nie zaatakowali? Czekają na jakieś przyzwolenie, czy co?
- Doskonale się spisałaś, Heidi – zamruczał z zadowoleniem ten sam sędziwy wampir, który odezwał się już wcześniej. – Dorodni Amerykanie!
Gdy zaczął mówić, jakaś wampirzyca z ciemnymi, prawie czarnymi włosami skrzywiła się z niesmakiem i uciekła bocznymi drzwiami z sali. Jakimś cudem zauważyłam, że jej oczy były czarne ze złotymi cętkami. Poczułam jakąś lichą nadzieję, że może jest więcej wegetarianów na sali...
Ciemnowłosy mężczyzna, przy którym przed chwilą stała, nieoczekiwanie spojrzał z zainteresowaniem wprost na mnie. Nie potrafiłam się zorientować, czy był  wegetarianinem czy nie, gdyż on z kolei miał zupełnie ciemne oczy.
- Cóż, skoro zebraliśmy się tu już wszy… - zaczął starzec o hebanowych włosach.
- Aro? - zawołał wpatrujący się we mnie mężczyzna do dziwnego osobnika siedzącego na tronie, przerywając tamtemu w pół słowa. Wszyscy zerknęli na tych dwoje, niektórzy z niebywałym oburzeniem, iż mężczyzna posunął się do wtrącenia się w wypowiedź sędziwego wampira.
Aro. Coś mi to mówiło…
Wspomniałam pewną rozmowę z moim ukochanym. Opowiadał mi o swojej rodzinie, głównie o przybranym ojcu, Carlisle’ u. Mój umysł przywołał słowa Edwarda zadziwiająco wyraźnie:
,,Aro, Marek i Kajusz, nocni mecenasi sztuki.
- Ciekawe, co się później z nimi stało – zastanowiłam się na głos, niemal dotykając palcem płótna. Dwóch z mężczyzn miało kruczoczarne włosy trzeci bielusieńkie.
- Nadal tam są. – Edward wzruszył ramionami. – Nikt nie wie, ile to już tysiącleci’’.*
- ...scy... Słucham cię, mój drogi? - westchnął Aro, wyrywając mnie z zamyślenia.
Czarnooki pospiesznie podszedł do władcy i podał mu dłoń. Ten ostatni złapał ją nieco zdziwiony, lecz zaciekawiony i po chwili spojrzał na mnie z fascynacją.
- Bardzo ciekawe, Eleazarze. Bardzo. Jesteś pewien?
- Blokuje mnie nawet teraz. Musi być potężna! – odparł Eleazar, nie ukrywając swojego zaszokowania. – Mam 90 procent pewności, że będzie potrafiła rozszerzyć swoją tarczę, tylko trzeba z nią poćwiczyć.
Kto, ja?! Jak to: blokuję go? O co mu chodzi?
- Ach! – westchnął Aro z zachwytem i aż wstał z tronu. Zrobił parę kroków w moim kierunku, ale zaraz zmienił zdanie i przywołał mnie gestem dłoni.
Rozejrzałam się wokoło. Ani wampiry, ani przestraszeni ludzie nie rozumieli, o co chodzi tym dwóm.
- Idź! Podejdź do niego! – Usłyszałam w moim chorym umyśle ponaglający głos Edwarda. No tak, byłam otoczona przez żądne mojej krwi wampiry - nic dziwnego, że On się pojawił. Powitałam ten majak z radością. Tak! I nawet ucieszyłam się, że tu jestem! I co z tego, że zaraz mogę zginąć? Mam Edwarda! Nic innego nie jest ważne. Tylko on.
Spełniłam życzenie ukochanego oraz Ara i podeszłam do ,,nocnego mecenasa sztuki’’. Może nie będzie tak źle? Przecież Carlisle go znał…
 - Jak się nazywasz, kochanie? - zapytał mnie przymilnie Aro, gdy zatrzymałam się z trzy metry od niego.
Wampir o białych włosach, który zajmował jeden z 3-ech tronów, jęknął z niecierpliwością.
Miałam ochotę pokazać Arowi wrogie spojrzenie, ale pamiętałam, że wampiry są mściwe. Może jak będę grzeczna, to ukrócą natychmiast moją mękę zwaną życiem…
- Bello, nie zwlekaj, odpowiedz mu! – poprosił Edward.
- Bella – szepnęłam, nie mogąc zdobyć się na nic głośniejszego. - Tylko zrób to szybko, dobrze? - wypaliłam. Edward warknął z irytacją.
- To nie było konieczne.
Ara zamurowało.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Bello – wyznał ostrożnie.
Oblizałam nerwowo wargi.
- Zabij mnie szybko... Proszę. Nie przeciągaj tego.
- NIE! – ryknął mój ukochany. – CO TY WYRABIASZ?! Nie podjudzaj go!
Aro uśmiechnął się niepewnie.
- Skąd pomysł, że chcę ci zrobić krzywdę?
- Jak mu powiesz, że wiesz o wampirach, to będziesz miała przechlapane – warknął groźnie Edward.
- Bo… Bo tak przeczuwam… Czuję się jak jedzenie, tak się patrzycie… - wyjąkałam wbijając wzrok z piękną, marmurową podłogę.
- Panie? Czy możemy już nie przeciągać? - Zniecierpliwił się wielki facet, ten który pierwszy witał naszą ,,przewodniczkę'', Felix, czy jakoś tak.
Sędziwy wampir nie zwracał na niego większej uwagi, bo wciąż wpatrywał się we mnie z dziwnym zaintrygowaniem. Uniósł tylko rękę, żeby uciszyć tamtego.
- Wiesz, kim jesteśmy?
Przegryzłam wargę.
- Domyślam się – odparłam niepewnie.
Brwi wampira podjechały do góry, w dziwaczny sposób napinając jego porcelanową skórę.
- Podejdź do mnie, proszę - rozkazał. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do wampira. Zadowolony moim posłuszeństwem uśmiechnął się szeroko, po czym nieoczekiwanie złapał mnie za rękę. Zastygłam w bezruchu. Miał rękę o bardzo dziwnej strukturze. Wydaje mi się, że nie była taka mocna, jak u innych wampirów.
Edward znowu zawarczał. Najwyraźniej nie podobało mu się, że dotyka mnie ten starzec.
- Och - wyrwało się nagle Arowi. - To niespotykane! Niesamowite! - wykrzyknął i zerknął na Eleazara. - Zaprawdę masz rację, mój drogi. Doskonale - zamruczał i puścił moją dłoń.
Zmarszczyłam brwi. Moje zdziwienie pogłębiło się. Czy ktoś mnie oświeci, o co mu chodzi?
Tymczasem Aro przejechał sobie palcem po brodzie, najwyraźniej nad czymś rozmyślając.
- Eleazarze? - Zwrócił się do czarnookiego.
- Słucham, panie?
- Zabierz, proszę, dziewczynę do jakiegoś pokoju i przemień.
- Nie! - Krzyknęłam, gdy zorientowałam się, co miał na myśli Aro. - Po prostu mnie zabij! Nie mam po co żyć... - Ostatnie zdanie wyszeptałam.
Realne wampiry mnie zignorowały, ale ten nierealny nie do końca.
- Przestań gadać głupoty! – odezwał się Edward bezbarwnym głosem.
- Ale ja... Nie jestem pewny, czy dam sobie radę… - zaniepokoił się Eleazar.
- Ufam ci, Eleazarze. Na pewno ci się powiedzie – powiedział władczy strzec, rzucając mu spojrzenie typu ,,nie dyskutuj ze mną i zrób to, co kazałem ci zrobić’’.
Czarnooki skapitulował. W sekundę potem znalazł się przy mnie.
- Chodź, Bello – rzekł ponuro, po czym złapał mnie za ramię i pociągnął w kierunku drzwi, w których zniknęła wegetarianka. Gdy je przekroczyliśmy, znaleźliśmy się w długim korytarzu.
Moje oczy znienacka zrobiły się wilgotne.
- Nie, błagam! Zabij mnie! - wychlipałam przez łzy. – Nie przemieniaj mnie…
Zatrzymał się gwałtownie i przyjrzał mi się uważnie.
- Dlaczego? Co się stało, że chcesz się pożegnać z życiem, kiedy los daje ci coś w rodzaju... szansy? Nie chcesz być piękniejsza? Silniejsza? Wiecznie młoda i zgrabna? – niedowierzał Eleazar.
- Nie chcę już żyć. Nie mogę - jęknęłam.
Jeśli zostanę człowiekiem, to wkrótce umrę i nie będę musiała już dłużej czuć bólu. A jeśli będę wampirem... Jak ja mogę całą wieczność spędzić BEZ NIEGO? To bez sensu! To po prostu straszne! Owszem, kiedyś chciałam zostać wampirem... Ale tylko po to, by się nigdy nie rozstawać... Z NIM. Wieczność bez niego będzie piekłem.
- Przykro mi. Dostałem rozkaz i muszę go wypełnić. – mruknął zdumiony wampir i ruszył w głąb korytarza. W końcu zatrzymał się przed jakimiś drzwiami.
- Carmen? – zawołał cicho.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i ukazała się nam kobieta, która wyszła niedawno z Wielkiej Sali. Patrzyła ze zdziwieniem to na mnie, to na Eleazara, trzymając ręce na klamce. Najwyraźniej nie paliła się, żeby nas wpuścić do pokoju.
- O co chodzi? - Głos wampirzycy brzmiał nieco chłodno, ale grzecznie.
- Ta dziewczyna - wskazał na mnie ruchem głowy - jest wyjątkowa, Carmen. Posiada silną tarczę, raczej mentalną. Aro kazał ją przemienić, ale… Ale ja nie podołam zadaniu… Ty to musisz zrobić – rzucił błagalnie.
Carmen spojrzała na mnie współczująco.
- Nie mnie Aro kazał to zrobić, Eleazarze – powiedziała do niego łagodnie, przenosząc na niego swe szlachetne, pełne ciepła oczy. - Będzie wściekły, jak ty się nią nie zajmiesz. Ja wcale nie mam doświadczenia! Nie wiem czy potrafiłabym… Nawet jeśli, to nie chcę jej skazywać na wieczną noc. Nie martw się, dasz sobie radę - pocieszyła go. - Cieszę się, że właśnie ty masz ją przemienić, a nie te bydlaki ze straży przybocznej.
- Proszę cię! Nie chcę jej... Czegoś zrobić. Wróciłyby wyrzuty sumienia. Poza tym, jesteś bardziej wstrzemięźliwa ode mnie. Ja dopiero się przestawiłem…
- To mnie zabij i po kłopocie! Przecież jesteś krwiopijcą! - wydarłam się nagle. Wkurzało mnie to, że rozmawiają o mnie tak, jakbym nie stała tuż obok.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na mnie w osłupieniu, zupełnie zaskoczeni tym wybuchem.
- Czy ty... Wiesz o wampirach? - Zdziwiła się Carmen.
W moich oczach zalśniły łzy.
- Nie chcę o tym gadać. Skończcie to już! Błagam!
Kobieta przyjrzała mi się dokładnie. W ciemnych tęczówkach pojawiło się jakieś dziwne zaniepokojenie.
- Chodźcie – powiedziała i odsunęła się. Eleazar uniósł brwi i delikatnie wepchnął mnie do środka. Carmen zamknęła za nami drzwi.
- Jak… Jak się nazywasz? - zapytała cicho wampirzyca. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że jednak znała moje imię.
- Bella – mruknęłam z rezygnacją, stojąc na środku pokoju.
Kobieta zaczerpnęła gwałtownie powietrza i otworzyła nieco usta, najwyraźniej bardzo czymś przejęta.
- A znasz może Cullenów?
To nazwisko wbiło mi się w serce jak cierń. Zadrżałam i wbiłam wzrok w podłogę.
- N-nie chcę… o tym… gadać - powtórzyłam z trudem.
- Och… - wydusiła z siebie Carmen, rozszerzając oczy.
- Cullenowie… – zadumał się Eleazar. - To ci znajomi twoich przyjaciółek z Denalii? – zwrócił się do Carmen.
- Tak. Tak… Rany, Eleazarze, ja wiem, kim ona jest – szepnęła Carmen. Spojrzałam na zaaferowaną wampirzycę. Przez chwilę stała nieruchomo jak posąg, ze wzrokiem wbitym w ścianę. Zacisnęła zęby i skrzywiła się nieco, jakby podjęła jakąś decyzję. - Przykro mi, Bello, ale musimy to zrobić. Muszę cię przemienić, chociaż tak mogę odwdzięczyć się Carlisle’owi i jego rodzinie za pokazanie mi lepszej drogi. Chciałabym cię pocieszyć i powiedzieć, że nie będzie bolało, ale... Niestety będzie – przyznała smutno. – Ale poradzisz sobie. Każdy wampir przez to przeszedł.
,,Chociaż tak mogę odwdzięczyć się Carlisle’owi i jego rodzinie’’? Ona chyba żartuje! Nie odda im żadnej przysługi, przemieniając mnie w nieśmiertelną. Cullenowie mnie już nie chcą…Jestem dla nich nic nie wartym człowiekiem.
Chciałam jej to powiedzieć, ale wampirzyca zaczerpnęła z trudem powietrza, po czym pochyliła się nade mną i wbiła kły w moją szyję.
A potem błyskawica bólu odebrała mi rozum i zapomniałam o tym, co miałam powiedzieć wampirzycy.

***

* fragment ,,Zmierzchu’’.
Co Carmen i Eleazar robią u Ara, dowiecie się w NN :) Ich historia jest nieco inna, niż w Sadze Zmierzch.

Komentować proszę! Bez skrupułów!!! ;p

środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 1


Dedyk dla wszystkich :)
Oli vci
Bells Cullen - Swan
Rosy
Pepsi17
Misi
Jagody
I wszystkich innych którym podoba się ten blog ;D

***

Przez następne 4 miesiące unikałam wszystkich jak ognia. Wolałam siedzieć skulona w swoim pokoju i użalać się nad sobą. Ale w końcu uznałam, że to nie ma sensu... Charlie i Renee za bardzo przeżywali moją depresję. Kiedy to wreszcie do mnie dotarło, jakoś się przełamałam i nieco przypadkowo odnowiłam przyjaźń z Jacobem Blackiem, który najwyraźniej bardzo lubił moje towarzystwo. Z wzajemnością. Czułam się przy nim nieco lepiej. Był wesoły i zarażał pogodą ducha wszystkich dookoła, uczył mnie jeździć na motorze, dzięki któremu lepiej się poznaliśmy…. Spędzaliśmy razem naprawdę wspaniałe chwile. Gdyby nie Jake, nie potrafiłabym się uśmiechnąć. Skutecznie odganiał chandrę i moje czarne myśli. Jake moim prywatnym słońcem.
Tylko, że i tak nie potrafił do końca zaszyć ogromnej dziury w moim sercu. Nikt nie mógł sprawić, żebym zapomniała o miłości mojego życia. Moje serce całkowicie było opanowane przez gorące uczucia do Edwarda. Nawet to, że ON mnie nie kochał, nie mogło choćby osłabić mojej miłości do niego.
Tęskniłam za nim straszliwie. Wkrótce okazało się, że jak robię coś niebezpiecznego, potrafię sobie niezwykle wyraźnie wyobrazić sobie głos ukochanego, który łajał mnie za zagrażające memu życiu pomysły. Dlatego też uwielbiałam Jacoba, który skakał z klifu i preferował zdecydowanie szybką jazdę motocyklem – zawsze miał jakiś szalony pomysł, dzięki któremu Edward był wściekły.
Funkcjonowałam w miarę normalnie jedynie dla Jacoba, rodziców i… I tych omamów słuchowych.
Wkrótce okazało się, że Jake jest wilkołakiem. Ja to mam pecha! Od kiedy przyjechałam do Forks, przyciągam wszelakie nadprzyrodzone istoty… Ale mimo przemian Jacoba, nasza przyjaźń trwała nadal. Nadal się potrzebowaliśmy, nadal lubiliśmy ze sobą przebywać. Jacob był dla mnie jak brat i kochałam go w podobny sposób, jak Charliego, albo… Rodzeństwa Cullen…
Po jakimś czasie w moim życiu pojawiła się Victoria. Chodziłam sama po lesie i… Dopadła mnie. Chciała się zemścić za swojego partnera, Jamesa. Na szczęście zdążyła mną tylko rzucić o drzewo, bo szybko pojawiły się moje kochane wilki z La Push i wygoniły ją. Była dla nich za szybka i za sprytna, żeby ją zabili, ale przynajmniej uciekła gdzie pieprz rośnie. Byłam przerażona spotkaniem wampirzycy i mdliłam się, żeby już nigdy jej nie spotkać.
Tata miał nadzieję, że przyjaźń moja i Jake’a stanie się czymś więcej. Dlatego kupił nam... wycieczkę do Włoch. O dziwo, nawet się ucieszyłam - nigdy nie byłam w Europie. Poza tym, Jacob był strasznie podekscytowany tą podróżą i zarażał mnie swoim entuzjazmem. No i oboje znaleźlibyśmy się z dala od Victorii, przez co na dwa tygodnie mogłabym się choć trochę uspokoić.
Tylko, że nie spodziewał się, co z tego wyniknie. Fajnie zapowiadająca się wycieczka wywróciła moje życie do góry nogami i jeszcze trochę... Jakbym już nie miała dość pokomplikowanego życia…
                  ***                    
- Rzym to cudowne, magiczne miejsce! - Obwieściła nam energiczna przewodniczka naszej wycieczki, Maria. Ciągnęła całą grupę od Watykanu w kierunku Koloseum i Forum Romanum. Czekało nas jakieś pół kilometra spacerku w upale i pełnym słońcu. Niektórzy nasi rodacy, biorący udział w wycieczce, nie byli zachwyceni temperaturą. Mnie ona nie przeszkadzała. W końcu dorastałam w pustynnym klimacie Phoenix! - Jak zapewne państwo wiecie, miasto zostało założone przez 2-óch braci, Remusa i Romulusa, którzy, według legendy...
Ble, ble, ble. Nudy, pomyślałam rozkoszując się słońcem. Polubiłam zachmurzone Forks, ale nadal miałam słabość do tego przyjemnego gorąca w powietrzu.
Jacob ziewnął, rozdziawiając szeroko buzię. Oboje nie spaliśmy długo w samolocie. No dobra, poprawka - ja nie spałam w ogóle. Samolot i lotnisko kojarzył mi się z niemiłą przygodą z Jamesem... Bałam się, że jak zasnę, koszmary znowu opanują mój umysł…
Mimo, że usilnie starałam się o Nim zapomnieć, mój głupi mózg ciągle przywoływał związane z Nim zdarzenia. Nadal budziłam się z nadzieją, że jest obok mnie. Nadal wypatrywałam srebrnego Volvo na szkolnym parkingu... Darzyłam go (i nadal darzę) zbyt silnym uczuciem. Świadomość, że Go nie ma - i nie będzie - tak boli...
Odruchowo opuściłam głowę i splotłam ręce na piersi, próbując uchronić się przed cierpieniem.
- Bella! - syknął Jacob, widząc, że coś jest nie tak. - Odpręż się. Miałaś WYPOCZĄĆ, wariatko, a nie ciągle się zadręczać, dołować i Bóg wie jeszcze co - gderał. Był na mnie zły, że ciągle wracam pamięcią do tamtych strasznych chwil w lesie… Kiedy widziałam Go po raz ostatni…
Cholera, Jake ma rację – MUSZĘ przestać…
Posłałam przyjacielowi smutny półuśmiech i skupiłam na rzeczywistości.
- Przepraszam. Masz słuszność – przyznałam cicho.
Wyraz twarzy Jacoba złagodniał. Chłopak objął mnie opiekuńczo ramieniem.
- Oczywiście, że mam słuszność. Skup się na otoczeniu, dobra? Zrobisz to dla mnie? Rzym jest naprawdę świetny! – wyszczerzył zęby rozglądając się dookoła z zachwytem.
Tym razem odpowiedziałam mu szczerym uśmiechem. Dobrze, że ten irytujący, lecz kochany wilczek jest blisko mnie. Gdyby nie on, było by mi ciężko z powrotem wstać na nogi i w miarę normalnie żyć.
Nasza grupa właśnie dotarła pod Koloseum. Westchnęłam. Szybko poszło.
- Taaa. Pewnie zawsze wszystkich turystów ciągną do tej ruiny - mruknęłam do Jake'a. Udał obrażonego.
- Zaraz tam ruiny. Ja uważam, że to fascynująca budowla – odparł i skupił się na świergocie naszej przewodniczki.
Po zwiedzaniu centrum i okolic, Maria zaprowadziła grupę do autokaru i obwieściła, że po kolejnym mieście oprowadzi nas pani Luiza. Ludzie nieco bez entuzjazmu pożegnali energiczną kobietę, która przez cały dzień, od rana do zachodu słońca, męczyła nas pośpiesznym marszem po Rzymie. A może to ja jestem zrzędliwa i tylko mi się tak wydawało, że było męcząco?
Maria odeszła pospiesznie… I wtedy zobaczyłam zbliżającą się do autokaru podejrzanie piękna kobieta…
- Witam państwa. Nazywam się Luiza – zaświergotała, a ja stanęłam jak wryta, zdolna tylko wpatrywać się w nią jak zahipnotyzowana. Zapomniałam już, jak piękny głos miały wampiry. I jak były piękne.
Luiza była zjawiskową blondynką o nietypowej dla tego kraju nieskazitelnej, bladej cerze. Ubrana była w króciutką, dżinsową spódniczkę, cieliste rajstopy i bluzkę z czarnego, ściśle przylegającego do jej skóry materiału. Wampirzyca miała dziwne, fioletowe oczy. Kolor ten bez wątpienia zawdzięczała soczewkom kontaktowym.
Wszyscy ludzie wpatrywali się w nią z zachwytem. Nic dziwnego – z łatwością mogłaby wygrać tytuł Miss Świata. Tylko ja przyglądając się kobiecie, czułam coraz większą panikę.
W pierwszej chwili chciałam obudzić śpiącego już Jake'a, lecz uświadomiłam sobie, że ona będzie wszystko słyszeć. Postanowiłam z nim pogadać jak tylko zatrzymamy się na jakimś postoju, z daleka od niej.
Okazja pojawiła się jakieś 4 godziny później, gdy kierowca autokaru stanął na stacji benzynowej.
- Jake! - syknęłam do niego. Wymruczał coś zrzędliwie pod nosem i leniwie uniósł powieki.
- No? – mruknął sennie.
- Postój. Chodź rozprostować nogi – kusiłam, próbując opanować drżący ze zdenerwowania głos.
Zdziwiony moim zachowaniem Jacob wstał i sztywno, niczym zombie, ruszył w kierunku wyjścia, nie zauważając wampirzycy rozmawiającą z kierowcą na dworze. Widocznie się nie do końca obudził. Ona za to natychmiast go spostrzegła. Posłała chłopakowi podejrzliwe spojrzenie i ukradkiem zasłoniła nos ręką. Modliłam się, żeby nie domyśliła się tego, kim jest mój przyjaciel.
Zaciągnęłam wilkołaka za budynek stacji i rozejrzałam się dookoła z niepokojem. Coraz bardziej zaskoczony Jake patrzył się na mnie ogłupiałym wzrokiem. Gdy upewniłam się, że nikt nas nie podsłucha, walnęłam z grubej rury:
- Luiza to wampirzyca – wyszeptałam strachliwie, trzęsąc się jak osika.
Te trzy słowa w sekundę ocuciły mojego towarzysza. W jego ciemnych oczach pojawił się szok.
- Jaka Luiza? – zapytał cicho, odsłaniając lekko zęby. Nozdrza zaczęły mu pulsować, gdy węszył w powietrzu. Przeszedł mnie dreszcz. Mój przyjaciel wyglądał jak dziki zwierz. Ha! On przecież nim był…
- Nowa ,,przewodniczka''.
Zerknął w kierunku autokaru i zaklął.
- Jak to? Co tu jest grane? - warknął wściekły i zaczął lekko dygotać. Włoski na jego rękach stanęły dęba.
- Nie wiem. Ale mam złe przeczucia - zwierzyłam mu się, przypatrując mu się z niepokojem. - Co teraz zrobimy?
Zamyślił się. Dziwnie to wyglądało – chłopak z zadumanym wyrazem twarzy i trzęsącymi się rękami ze zdenerwowania.
- Najchętniej zwabiłbym poczwarę do jakiegoś zaułka i zatłukł. Ale będzie mi ciężko w pojedynkę – westchnął z irytacją. - Jak będziemy w większym mieście, to ją zlikwiduję. Póki co, wolę nie ryzykować zdemaskowaniem, czy coś w tym stylu - zmarszczył czoło. – O zdrowie psychiczne śmiertelników też trzeba dbać.
- Czyli póki co zachowujemy się, jak gdyby nigdy nic.
- Dokładnie – przyznał niechętnie.
Następnego dnia okazało się, że przyjechaliśmy do Volterry. Gdy skojarzyłam nazwę miasta, ciarki przeszły mi po plecach. Pewna Osoba kiedyś mi mówiła, że mieszka tu ,,wampirza rodzina królewska''...
Chyba nie muszę dodać, iż mam baaardzo złe przeczucia...?
***


Tadaaaam! I tak oto zakończył się ROZDZIAŁ 1. Sorki, że tak krótko, ale ciągle rozmyślam nad akcją w Volterze. Poza tym, co za dużo, to nie zdrowo! ;D
Oczywiście, chyba sie domyślacie, że Luiza wcale nie jest prawdziwym imieniem blondwłosej wampirzycy...  3:)
Więc co wydarzy się w NN???
Czekam na Wasze teorie ;p
PS. Naprawdę się mile zaskoczyłam, że tak wielu osobom podobał się PROLOG. Dziękuję, za miłe komentarze <3
Ps2. jak tam przygotowania do świąt? U mnie baaardzo pracowicie ;p
Wasza Paulineee
:D

niedziela, 9 grudnia 2012

Prolog


,,Koniec miłości. Koniec mojego życia...''
Gdy zniknął, zostawiając mnie na skraju lasu z wyrwanym, podeptanym i mocno krwawiącym sercem, poczułam aż za dużo emocji…
Ból.  Bezsilność.  Smutek.  Rozgoryczenie.  Ból.  Lęk.  Rozpacz… Wspomniałam już o bólu?
Z głupią nadzieją ruszyłam za nim w głąb puszczy.  Lecz jak ja - delikatna, powolna ludzka istota – mogłabym dogonić wampira? Nawet gdybym się nie przewracała co paręnaście metrów, to i tak nie miałabym szans.
- Nie, Edwardzie! - Wyszeptałam z rozpaczą. - Zaczekaj... Edwardzie, błagam! N-nie rób m-mi te-go… - załkałam.
Ale nikt mi nie odpowiedział. Tylko drzewa ze smutkiem szeleściły liśćmi, jakby przyłączając się do mojego wołania.
Czy to zły sen? Może tylko mi się wydaje, że mnie zostawił. Pewnie zaraz się obudzę, a On będzie przy mnie i mnie pocieszy. Obieca, że nigdy mnie nie opuści. Że mnie nie zrani. Powie, że mnie kocha...
Zaczepiłam stopą o jakiś wystający konar i runęłam z impetem na ziemię. Poczułam szczypanie w miejscach, gdzie moja skóra zdarła się przy kontakcie z podłożem. Pospiesznie dźwignęłam się na nogi i ruszyłam dalej, czując się coraz gorzej z każdym krokiem.
Nie. To nie sen. To wszystko - ta cała sytuacja, las, moje uczucia, łzy płynące potokiem po moich policzkach - jest zbyt realistyczne.
Ale dlaczego? Dlaczego mi to zrobił?
Pozbawiona siły na dalszą wędrówkę osunęłam się na ziemię.
Nie mam pojęcia jak długo leżałam, drżąc na całym ciele, na mokrych liściach. 15 Minut? Godzinę? Dwie? Może nawet wieczność? Nie obchodziło mnie to. I tak cały czas cierpiałam, nieważne ile czasu minęło. Nie sądziłam, żeby kiedykolwiek mój ból miał zniknąć.
- Bella! Nic ci nie jest? - do rzeczywistości przywołał mnie męski głos. Ale nie ten, na który czekałam...
Ktoś delikatnie złapał mnie za rękę i pomógł wstać. Czy to przypadkiem nie Jackob Black?, zainteresowała się jakaś malutka cząstka mnie. Ach, nie obchodzi mnie to. Nic już nie ma znaczenia.
- Bella! Co się stało?! - zapytał, widząc zaczerwienione oczy i twarz bez wyrazu.
Nic nie mówiłam. Bo po co? Nie jego sprawa. Zresztą, nie mam siły odpowiadać… Wyczerpujące było dla mnie nawet oddychanie.
- Co tu robisz sama? - chciał wiedzieć.
Moje usta ani drgnęły. Nadal wpatrywałam się otępiale w dal.
- Nie ważne – dał za wygraną. - Jesteś cała?
Kiwnęłam słabo głową.
- Pomogę ci wrócić do domu, dobrze?
Chłopak nie czekając na moje przyzwolenie wziął mnie na ręce. Zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć na jego zatroskaną twarz. Marzyłam o tym, żeby widzieć twarz wampira, a nie Indianina z rezerwatu La Push.
Chwila… Co powiedział ten chłopak? NIE! Nie chcę do domu. Chcę do Edwarda... Tylko przy nim jest mój dom. Tylko przy nim zawsze czułam się bezpieczna. I nikt inny mi go nie zastąpi.
Jak mogłeś mi to zrobić, kochany…?

***
Jak już pewnie się domyśliłyście, akcja tej opowieści dzieje się po zostawieniu Belli przez Edwarda, by ją chronić przed wampirami (czyli na początku KwN). No i to Jackob znalazł ją w lesie, a nie Sam ^^
NN za tydzień :)
No to oceniać proszę!
Wasza Paulineee :D